Dariusz
 Maszyna do pisania...
Punkty Forum (pf): 3
Offline
Płeć: 
Wiadomości: 6024
Zobacz profil
Email
|
 |
« : Wrzesień 17, 2011, 11:44:54 » |
|
ÂŚwiĂŞta geografia niedziela, 11 wrzeÂśnia 2011 00:00  W sferze ÂświĂŞtej geografii zbiega siĂŞ Âśrodowisko fizyczne i duchowe. Najlepszym przykÂładem sÂą tzw. Mamowie – religijna elita Indian Kogi z pó³nocnej Kolumbii, ktĂłrych szkoli siĂŞ tak, aby widzieli zarĂłwno Âświat materialny, jak i duchowy, ktĂłry nazywajÂą Aluna. Noworodek, ktĂłry posiada znaki wskazujÂące, Âże ma potencjaÂł, aby staĂŚ siĂŞ MamÂą, wychowywany jest w ciemnoÂści jaskini przez starszyznĂŞ i uczony drogi Âżycia szamana. Przez dÂługi czas dziecko nie widzi ÂświatÂła dziennego. ____________________ Paul Devereux W czasie nauki adepta zabierano na zewnÂątrz jedynie w specjalnym kapeluszu, spod ktĂłrego ronda obserwowaÂł skÂąpany w ksiĂŞÂżycowym Âświetle krajobraz, choĂŚ samego KsiĂŞÂżyca nie pozwolono mu oglÂądaĂŚ. Po kilku latach dziecko zaczynaÂło siĂŞ koÂłysaĂŚ i ÂśpiewaĂŚ dziwne pieÂśni, co byÂło znakiem, aby pozwoliĂŚ mu wyjœÌ na ÂświatÂło dzienne. OÂślepiajÂące uderzenie promieni sÂłoĂąca w oczy inicjowanego sprawiaÂło, Âże od tego momentu miaÂł widzieĂŚ on zarĂłwno Âświat fizyczny, jak przenikajÂącÂą siĂŞ z nim rzeczywistoœÌ Aluna. StaroÂżytne drogi zbudowane przez lud Tairona – poprzednikĂłw Kogi, przechodziÂły przez ich terytorium i miaÂły szczegĂłlne znaczenie dla ich duchowoÂści. Po szlakach tych poruszano siĂŞ takÂże w celach religijnych, w sposĂłb podobny do tego, w jaki katolicy uÂżywajÂą paciorkĂłw ró¿aĂąca. Drogi stanowiÂły materialny Âślad duchowych ÂścieÂżek w Âświecie Aluna, a Mama widzieli takÂże krajobraz zaÂświatĂłw rozciÂągajÂący siĂŞ poza ich fizycznymi granicami. U wejÂścia do jednego ze starych, opuszczonych miast ludu Tairona stoi wysoki, poprzecinany liniami gÂłaz. To kamienna mapa, ktĂłra wyznacza rozkÂład drĂłg zarĂłwno tych fizyczny, jak i nadprzyrodzonych. To doskonaÂły przykÂład ÂświĂŞtej geografii. StaroÂżytne ludy oraz prymitywne plemiona w bardzo zró¿nicowany sposĂłb nadawaÂły swym siedliskom mitologiczne i duchowe znaczenie. Niestety, podobne praktyki nie spotykaÂły siĂŞ ze zrozumieniem przybyszĂłw z Zachodu, ktĂłrzy czĂŞsto nie zauwaÂżali mitycznych wartoÂści w Âświecie materialnym, koncentrujÂąc siĂŞ na jego ekonomicznych walorach. Krajobraz i zmysÂły Mamowie - szamani ludu Kogi z KolumbiiJednÂą z podstawowych i najwczeÂśniejszych form ÂświĂŞtej geografii byÂło uznawanie pewnych cech krajobrazu za ÂświĂŞte. WÂśrĂłd nich dominowaÂły szczyty wzgĂłrz i gĂłr oraz klify, szczegĂłlnie jeÂśli stanowiÂły wyró¿niajÂące siĂŞ na tle krajobrazu punkty, jak np. Glastonbury Tor w poÂłudniowej czĂŞÂści Anglii. I nnym sÂłynnym ÂświĂŞtym szczytem jest GĂłra Kajlas w Himalajach, uznawana za miejsce szczegĂłlne przez hinduistĂłw i buddystĂłw, Croagh Patrick w Irlandii – miejsce, do ktĂłrego do dziÂś pielgrzymujÂą chrzeÂścijanie, choĂŚ jego kult wywodzi siĂŞ z czasĂłw pogaĂąskich czy FudÂżi – ÂświĂŞta gĂłra szintoizmu, rĂłwnieÂż stanowiÂąca miejsce docelowe pielgrzymek. W pó³nocnej czĂŞÂści Kalifornii lud Wintu czci Mount Shasta, wokó³ ktĂłrej odnaleŸÌ moÂżna subtelne wskaÂźniki dla dusz udajÂących siĂŞ na niÂą na wieczny spoczynek. Innymi czĂŞsto uÂświĂŞcanymi obiektami byÂły jaskinie – w rzeczywistoÂści pierwsze katedry, znane z rysunkĂłw naskalnych oraz znalezisk ÂświadczÂących o rytuaÂłach zwiÂązanych m.in. z kultem niedÂźwiedzia. Z kolei miejsca zwiÂązane z wodÂą, takie jak ÂźrĂłdÂła, wodospady czy wydzielone elementy w biegu rzek, stanowiÂły odmiennÂą formĂŞ naturalnych miejsc ÂświĂŞtych. Dla amerykaĂąskich Indian czy CeltĂłw, ÂźrĂłdÂła stanowiÂły wrota do zaÂświatĂłw, zaÂś wodospady uznawane byÂły za miejsca, w ktĂłrych doznawano snĂłw proroczych. SzczegĂłlnym kultem obdarzano takÂże niektĂłre drzewa i lasy. ChoĂŚ z racji ich mniejszej trwaÂłoÂści znajdujemy mniej dowodĂłw na ten temat, europejskim archeologom udaÂło siĂŞ trafiĂŚ na Âślady drewnianych krĂŞgĂłw, odpowiadajÂących ich kamiennym wersjom. Kilka lat temu u wybrzeÂży Norfolk (Anglia) morze ujawniÂło jeden z podobnych krĂŞgĂłw otaczajÂących ogromny pieĂą, ktĂłry datowano na rok 2500 p.n.e. Drogi wyznaczone na ÂświĂŞte pielgrzymki, czy to naturalne czy sztuczne, stanowiÂą kolejny przykÂład ÂświĂŞtej geografii. WiĂŞkszoœÌ pradawnych drĂłg pÂątnikĂłw byÂła zorientowana tak, aby z pewnych punktĂłw na drodze mogli oni obserwowaĂŚ cel swej wĂŞdrĂłwki. W innych przypadkach droga wiodÂła prze miejsca, w ktĂłrych zdarzyÂły siĂŞ cuda lub inne waÂżne wydarzenia. Hindusi nazywajÂą takie punkty „wiarobrazami”. W Braj znajduje siĂŞ region poÂświĂŞcony Krisznie, a pielgrzymi poruszajÂą siĂŞ po miejscach, w ktĂłrych bĂłg dokonywaÂł ró¿norakich czynĂłw. W odpowiednich porach, aktorzy wcielajÂący siĂŞ w rolĂŞ bĂłstwa odgrywajÂą w nich odpowiednie sceny. ÂŚwiÂątynie i inne monumenty bywaÂły czĂŞsto orientowane wzglĂŞdem siebie lub danego obiektu naturalnego. W Anglii kamienne krĂŞgi rozmieszczone byÂły tak, aby widoczne byÂło z nich inne wczeÂśniej czczone miejsce. Niekiedy ÂświĂŞta geografia zwiÂązana byÂła z wnoszeniem obiektĂłw wedle ruchu ciaÂł niebieskich, g³ównie sÂłoĂąca i ksiĂŞÂżyca, a krajobraz ³¹czyÂł siĂŞ w tym przypadku ze sferÂą nieba, ktĂłra w pewien sposĂłb „ÂściÂągana” byÂła na Ziemie. PrzykÂładem tego mogÂą byĂŚ stupy w Dolinie Katmandu, ktĂłrych pozycje wyznaczono na podstawie ruchĂłw ksiĂŞÂżyca. Stonehenge jest z kolei znane dziĂŞki swym zwiÂązkom z przesileniem letnim oraz wskazywaniu innych kluczowych lunarnych i solarnych pozycji. Istnieje wiele innych przykÂładĂłw orientacji staroÂżytnych budynkĂłw przy uÂżyciu astronomii, choĂŚ motywacja ich twĂłrcĂłw miaÂła raczej charakter rytualny i ceremonialny a nie taki, ktĂłry uznaĂŚ moÂżemy za naukowy. Nie wszystkie obiekty ÂświĂŞtego krajobrazu wybierano na podstawie wizualnej. CzĂŞsto w grĂŞ wchodziÂły takÂże inne zmysÂły. Dla przykÂładu, plaÂża w pobliÂżu Sawaieke (FidÂżi) uwaÂżana jest przez miejscowych za rejon nawiedzany przez duchy przodkĂłw z racji sÂłodkawego, waniliowego zapachu tamtejszego piasku. W konstruowaniu kulturowego krajobrazu przydatny byÂł nawet dotyk, co zademonstrowali wyspiarze z PoÂłudniowego Pacyfiku. Potrafili oni i nadal potrafiÂą, pÂływaĂŚ po tamtejszych wodach ³¹czÂąc astronomiĂŞ, obserwacjĂŞ ptakĂłw, wiedzĂŞ na temat kierunkĂłw wiatru oraz wyczuwanie prÂądĂłw oceanicznych w czasie wiosÂłowania. Tworzenie mitologicznych istot i niewidocznych wysp byÂło czĂŞÂściÂą tego procesu. Fantazyjne krajobrazy nie miaÂły wartoÂści uÂżytkowej, jednak jak zauwaÂżono, system nawigacji stosowany przez wyspiarzy byÂł takÂże „przechowalniÂą dla informacji kulturowych – mitĂłw, zaklĂŞĂŚ, ceremonii i zaklĂŞĂŚ.” DÂźwiĂŞki naturalnej boskoÂści Mount Shasta (zwana Bia³¹ GĂłrÂą) wznosi siĂŞ na wysokoœÌ 4322 m. n. p. m. w GĂłrach Kaskadowych, w hr. Siskiyou w Kalifornii (fot.: P.Devereux)Archeolodzy i antropolodzy coraz czĂŞÂściej dochodzÂą do wniosku, Âże najczĂŞÂściej wystĂŞpujÂący typ niewizualnej mapy opieraÂł siĂŞ o wykorzystanie dÂźwiĂŞku. Echa, szepty, szum wĂłd, ryk fal, muzyka skaÂł (litofonia) i inne zjawiska akustyczne uwaÂżane byÂły czĂŞsto za znak obecnoÂści duchĂłw lub bĂłstw, ktĂłre czĂŞsto starano siĂŞ przywoÂłaĂŚ przy pomocy dÂźwiĂŞku instrumentĂłw. Krajobrazy dÂźwiĂŞkowe wystĂŞpowaÂły w zró¿nicowanych formach. Dla przykÂładu, Petroglyph Rock niedaleko Peterborough w Ontario (Kanada) to duÂża, pochyÂła pÂłyta pokryta kilkoma setkami staroÂżytnych wzorĂłw. Dlaczego przed kilkunastoma wiekami ktoÂś zdecydowaÂł siĂŞ pokryĂŚ gĂŞstÂą sieciÂą znakĂłw wÂłaÂśnie ten gÂłaz, pozostawiwszy w spokoju sÂąsiednie skaÂły? OdpowiedÂź zwiÂązana jest najprawdopodobniej z g³êbokim na 5 m. pĂŞkniĂŞciem, ktĂłre przecina powierzchniĂŞ Petroglyph Rock. Wody gruntowe, ktĂłre co jakiÂś czas tamtĂŞdy przepÂływajÂą sprawiajÂą, Âże ze skaÂły wydostaje siĂŞ dÂźwiĂŞk przypominajÂący gwizd. Indianie z tej czĂŞÂści Ameryki wierzyli w duchy manitou zamieszkujÂące pod poszczegĂłlnymi skaÂłami, kiedy zatem sÂłyszeli wydostajÂący siĂŞ spod Petroglyph Rock dÂźwiĂŞk, utoÂżsamiali go z gÂłosem z zaÂświatĂłw. Z tego powodu Âłatwo zrozumieĂŚ, dlaczego staÂło siĂŞ to miejsce ÂświĂŞte, a nawet centrum lokalnej wyroczni. Wydaje siĂŞ rĂłwnieÂż, Âże pierwsze wzniesione w Stonehenge gÂłazy rĂłwnieÂż ustawione zostaÂły dziĂŞki doznaniom akustycznym. Grzbiet Carn Menyn rozciÂąga siĂŞ na obszarze WzgĂłrz Preseli w poÂłudniowo-zachodniej Walii, w odlegÂłoÂści dwustu mil od sÂłynnego krĂŞgu. Przez dÂługi czas zastanawiano siĂŞ, dlaczego budowniczy z epoki kamienia czerpali kamieĂą na budowĂŞ Stonehenge wÂłaÂśnie stamtÂąd. DziÂś specjalny projekt naukowy ujawniÂł nam moÂżliwÂą przyczynĂŞ: skaÂły poÂłoÂżone w tym rejonie brzmiÂą jak dzwon, jeÂśli bije siĂŞ w nie niewielkimi mÂłotkami. WskazĂłwka skrywajÂąca rozwiÂązanie byÂła przez caÂły czas tam obecna, bowiem Maenclochog - walijska nazwa wsi Preseli, oznacza „dÂźwiĂŞczÂące skaÂły” lub „kamienie-dzwony”. Co ciekawe, kiedyÂś zamiast dzwonĂłw koÂścielnych we wsi uÂżywano dwĂłch kamieni z Preseli. CaÂłkowicie odmienny „audiokrajobraz” spotkaĂŚ moÂżna w Japonii, gdzie idea Ziemi obdarzonej gÂłosem wystĂŞpowaÂła w kilku szkoÂłach buddyzmu, w tym m.in. wczesnoÂśredniowiecznym ezoterycznym buddyzmie Shingon, ktĂłrego twĂłrcÂą byÂł mnich Kūkai. PorĂłwnywaÂł on krajobraz wokó³ ÂświÂątyni Chuzenji i jeziora u stĂłp gĂłry Nantai w pobliÂżu Nikko do Czystej Krainy, w ktĂłrej przebywali Buddowie. Kūkai uznawaÂł krajobraz nie tylko za symbol, ale i za esencjĂŞ umysÂłu Buddy, ktĂłry posiadaÂł naturalny jĂŞzyk, zachĂŞcajÂący czÂłowieka do nadprzyrodzonego dialogu. „StÂąd teÂż kamienie, wiatr i ptaki byÂły podstawowymi nieÂświadomymi przekaÂźnikami kosmicznej mowy BuddĂłw i bodhisattwĂłw” – wyjaÂśnia uczony Allan Grapard. GĂłrscy mistycy na Pó³wyspie Kunisaki w prefekturze Oita na wyspie Kiusiu w Japonii uznawali krajobraz za topograficzne wcielenie Sutry Lotosu – najwaÂżniejszego buddyjskiego tekstu. Osiem dolin pó³wyspu widziane byÂło jako symbol oÂśmiu zwojĂłw pisma, zaÂś 28 ÂświÂątyĂą jego 28 rozdzia³ów. Wzniesiono tam takÂże liczne posÂągi odpowiadajÂące poszczegĂłlnym wyraÂżeniom, przez co spacer po gĂłrach i wsÂłuchiwanie siĂŞ w odgÂłosy natury uznawane byÂło za odpowiednik czytania sutry. Z kolei tuwaĂąski Âśpiew gardÂłowy, choĂŚ dziÂś przedstawiany jako sztuka, powstaÂł jako sposĂłb porozumiewanie siĂŞ z ziemiÂą – rodzaj precyzyjnej technologii, ktĂłra skutkowaÂła echem odbijajÂącym siĂŞ od skaÂł klifĂłw. DÂźwiĂŞk, jak widzimy, byÂł uÂżywany na niezliczonÂą iloœÌ sposobĂłw przez staroÂżytnych. My dopiero zaczynamy siĂŞ w niego wsÂłuchiwaĂŚ. Mapa naszego punktu widzenia Seahenge - ruiny drewnianego krĂŞgu odkryte w 1998 r. niedaleko Old Hunstanton w hr. Norfolk. Znacznie wiĂŞkszy drewniany krÂąg, Woodhenge, odkryto w latach 20-tych ub. wieku niedaleko Stonehenge.Taki mityczno-sensoryczny zwiÂązek ze Âśrodowiskiem antropolog Lucien LĂŠvy-Bruhl okreÂśliÂł mianem „patricipation mistique”, co rozumiaÂł jako lokalny zwiÂązek czÂłowieka z ziemiÂą, ktĂłry wykroczyÂł poza zwyczajnÂą sferĂŞ uÂżytecznoÂści. Inny antropolog, A.P.Elkin okreÂśliÂł to w ten sposĂłb: „ZwiÂązki miedzy osobÂą i jej ziemiÂą nie ograniczajÂą siĂŞ do czystej geografii i przypadku ale Âżycia, duchowoÂści i ÂświĂŞtoÂści. Ziemia jest dla czÂłowieka jego symbolem i jednoczeÂśnie wrotami do niewidzialnego Âświata bohaterĂłw, przodkĂłw i Âżyciodajnych siÂł, ktĂłre pozwalajÂą na funkcjonowanie czÂłowieka i natury.” PatrzÂąc na te pradawne przykÂłady zapeÂłniania Âświata ÂświĂŞtymi obiektami moÂżemy lekko siĂŞ uÂśmiechaĂŚ. Wiele obiektĂłw zniknĂŞÂło lub jest na krawĂŞdzi istnienia. Podczas gdy tworzymy wspó³czeÂśnie mapy jako odzwierciedlenie Âświata takiego jakim jest w rzeczywistoÂści zapominamy, Âże tak naprawdĂŞ nie ma Âżadnych map, lecz jedynie mapy naszego postrzegania Âświata. Ma to sens tak samo w przypadku naszej cywilizacji, jak i kaÂżdego wymarÂłego plemienia lub istniejÂącego w przeszÂłoÂści spoÂłeczeĂąstwa. Wspó³czesne mapy zawierajÂą wiele sztucznych oznaczeĂą, w tym siatek, linii demarkacyjnych, linii zmiany daty, podziaÂłek i wielu innych. AnalizujÂąc mapĂŞ traktujemy te fikcyjne znaki jako realnie istniejÂące. Nasz obecny ÂświatopoglÂąd coraz czĂŞÂściej widzi w krajobrazie jedynie przestrzeĂą uÂżytecznÂą pod wzglĂŞdem ekonomicznym i spoÂłecznym. Wspó³czesny ÂświatopoglÂąd da siĂŞ dobrze scharakteryzowaĂŚ dziĂŞki historii - wczesnych mapach umieszczano fantastyczne wyobraÂżenia o mieszkaĂącach odlegÂłych ziem, ktĂłre stopniowo stawaÂły siĂŞ coraz bliÂższe, aÂż dziÂś doszliÂśmy do perfekcyjnych map topograficznych – technicznych cudĂłw pozbawionych wÂątkĂłw mitycznych. To jak kultura przedstawia swĂłj Âświat mĂłwi wiele o tym, w jaki sposĂłb myÂśli i odnosi siĂŞ do Âśrodowiska oraz w jaki sposĂłb jej dusza odpowiada duszy Âświata – anima mundi. We wspó³czesnym Âświecie odsuwamy nasz ÂświatopoglÂąd od Ziemi za poÂśrednictwem urzÂądzeĂą nawigacyjnych, ktĂłre pozwalajÂą nam poruszaĂŚ siĂŞ po Âświecie, bez jego znajomoÂści. IdÂąc z telefonami przy uchu, nie wiemy wÂłaÂściwie, gdzie jesteÂśmy. Tracimy siĂŞ. JuÂż nas tu nie ma. Jednak byĂŚ moÂże nadszedÂł czas, aby ponownie zapoznaĂŚ siĂŞ z bardziej caÂłoÂściowym sposobem istnienia na planecie. JeÂśli czÂłowiekowi uda siĂŞ Âśrodowisku nadaĂŚ pewnÂą sakrĂŞ, pojawi siĂŞ odpowiednie jego traktowanie. W swym eseju „The Rediscovery of North America” („Ponowne odkrycie Ameryki Pó³nocnej”) pisarz Barry Lopez pisze o tym, w jaki sposĂłb pewien lud z Kenii pokazaÂł mu, jak siedzÂąc w jednym miejscu przez kilka godzin, nauczyĂŚ siĂŞ czegoÂś od pustyni. DowiedziaÂł siĂŞ on, Âże na Âśrodowisko naleÂży zwracaĂŚ takÂą uwagĂŞ jak na czÂłowieka, „rozpoczynajÂąc z nim inteligentnÂą konwersacjĂŞ”. Jak dodaje: „Zawsze bĂŞdziemy nagradzani, jeÂśli bĂŞdziemy w stanie dostrzec w ziemi coÂś wiĂŞcej niÂż sobie myÂślimy i jeÂśli wyobrazimy sobie, Âże jest ona bardziej skomplikowana niÂż nasz jĂŞzyk.” Czy zdajemy sobie z tego sprawĂŞ, czy nie, Âżyjemy poÂśrĂłd ÂświĂŞtej geometrii. Sprawa przypisywania poszczegĂłlnym elementom krajobrazu duchowego znaczenia odeszÂła juÂż do przeszÂłoÂści. ChoĂŚ nie moÂżemy i byĂŚ moÂże nie powinniÂśmy wracaĂŚ do ÂświĂŞtej geografii dawnych ludĂłw, niemniej jednak zawiera ona lekcjĂŞ w postaci fundamentalnej mÂądroÂści: tworzenie map Âświata fizycznego musi byĂŚ zintegrowane z geografiÂą duszy… Zobacz takÂże: ► Skomentuj na INFRA FORUM► Erdstalle - labirynty pod EuropÂą► Cud neolitu - kamienne krĂŞgi w Carnac► Cywilizacja neandertalska_____________________ TÂłumaczenie i opracowanie: INFRAAutor: Paul Devereux ÂŹrĂłdÂło: noetic.orgArtykuÂł powstaÂł na podstawie ksi¹¿ki Sacred Geography. Przypisy:1. A. Ereira, The Heart of the World, London 1990. 2. C. Toren, Mind, Materiality, and History: Explorations in Fijian Ethnography, London 1999. 3. P. Hage, Speculations on Pulawatese Mnemonic Structure, Oceania, #49, 1978. 4. A. Grapard, Geosophia, Geognosis, and Geopiety: Orders of Significance in Japanese Representations of Space, [w:] Nowhere: Space, Time, and Modernity, red. R. Friedland , D. Boden, Berkeley 1994. 5. L. LĂŠvy-Bruhl, Primitive Mythology, University of Queensland Press, 1983. 6. Ibidem. 7. B. Lopez, The Rediscovery of North America, London 1990. http://www.infra.org.pl/nauka/natura/1149-wita-geografia
|
|
« Ostatnia zmiana: Kwiecień 03, 2012, 17:49:55 wysłane przez Dariusz »
|
Zapisane
|
PozwĂłl sobie byĂŚ sobÂą, a innym byĂŚ innymi.
|
|
|
Dariusz
 Maszyna do pisania...
Punkty Forum (pf): 3
Offline
Płeć: 
Wiadomości: 6024
Zobacz profil
Email
|
 |
« Odpowiedz #1 : Luty 11, 2012, 18:13:33 » |
|
DziwnoÂści wÂśrĂłd Dzikich sobota, 04 lutego 2012 00:00  Podczas pobytu u prymitywnych ludĂłw antropolodzy stykali siĂŞ niekiedy ze zjawiskami, ktĂłre dla zachodniej nauki pozostawaÂły i pozostajÂą w sferze tabu. To, co podczas afrykaĂąskich ceremonii widzieli Bruce Grindal , Edith Turner i inni znacznie wykracza poza rozumienie rzeczywistoÂści biaÂłego czÂłowieka. DoÂświadczenia te czĂŞsto zostawiaÂły na badaczach trwaÂły Âślad. Dla autochtonĂłw byÂły to jednak rzeczy dopuszczalne i jak najbardziej realne; dla nas coÂś nie z tego Âświata. ____________________ M.Hunt, Darklore/Dailygrail.com Znalezienie siĂŞ w otoczeniu innej, zupeÂłnie obcej kultury samo w sobie jest dziwnym doznaniem. Wielu antropologĂłw zauwaÂżyÂło jednak, Âże podczas swoich wypraw zaczynali doÂświadczaĂŚ rzeczywistoÂści na sposĂłb, ktĂłry zachodniej nauce wydawaÂł siĂŞ nie do przyjĂŞcia. DoÂświadczenia te moÂżemy uznaĂŚ za „anomalne”, jako Âże nie pasujÂą do racjonalnego, naukowego obrazu Âświata. Przedstawiciele prymitywnych kultur rozpatrywali te sprawy zgoÂła inaczej – choĂŚ nie byÂły to dla nich zjawiska codzienne, byÂły jednak bardzo waÂżne. MĂłwiÂąc dokÂładniej, inaczej niÂż zachodnie kultury uznajÂą oni za moÂżliwe istnienie takich zjawisk jak telepatyczna komunikacja, sny prorocze, spotkania i rozmowy z duchami czy czarodziejstwo. Wielu szanowanych antropologĂłw podczas swej pracy zauwaÂżyÂło, Âże wystarczy zrobiĂŚ kilka krokĂłw w tyÂł, aby doÂświadczyĂŚ innego pojmowania rzeczywistoÂści (bez uciekania siĂŞ do ÂśrodkĂłw psychoaktywnych). E.B.Tylor, E.E. Evans – Pritchard, B.T.Grindal oraz E.Turner doÂświadczyli tego na wÂłasnej skĂłrze i zinterpretowali kaÂżdy na swĂłj sposĂłb. Analiza ich doÂświadczeĂą na temat spotkaĂą ze zjawiskami nadprzyrodzonymi pozwala nie tylko zajrzeĂŚ w ich g³¹b, ale takÂże zrozumieĂŚ stosunek, jaki ma do nich nauka akademicka… Zjawy i wiktoriaĂąska inteligencjaEdward Burnett Tylor (1832-1917) uznawany jest za jednego z ojcĂłw antropologii, a takÂże typowego antropologa fotelowego (zamiast dalekich wypraw preferowaÂł ciszĂŞ bibliotek). W 1872 r. przeprowadziÂł on jednak eksperyment etnograficzny z udziaÂłem kilku czÂłonkĂłw ruchu spirytystycznego, ktĂłry w tamtym okresie zyskiwaÂł w Ameryce i Europie wielu zwolennikĂłw. Edward Burnett Tylor (1832-1917) - angielski antropolog, etnolog i archeolog, zainteresowany g³ównie genezÂą kultury i religii. Autor „Cywilizacji pierwotnej" i „Antropologii".
Tylora intrygowaÂło to, jak wielu intelektualistĂłw epoki wiktoriaĂąskiej dawaÂło wiarĂŞ w to, Âże media potrafiÂą przekazaĂŚ dowody, Âże ludzkie Âżycie nie koĂączy siĂŞ po Âśmierci fizycznej. Wiara w istoty duchowe byÂła jednÂą z podstaw teorii Tylora na temat pochodzenia religii; sugerowaÂł, Âże powstaÂła ona w sposĂłb podobny do ruchu spirytystycznego. PoniewaÂż uwaÂżaÂł go za wspó³czesnÂą wariacjĂŞ wierzeĂą animistycznych, pragn¹³ zobaczyĂŚ, jak rzecz ma siĂŞ od strony praktycznej. Tylor zacz¹³ badania jako sceptyk przekonany, Âże medium spirytystyczne albo nadmiernie wierzy w swoje moÂżliwoÂści kontaktu z zaÂświatami albo (co gorsze) umyÂślnie stara siĂŞ wprowadziĂŚ w b³¹d ludzi zgromadzonych na seansie. Notatki uczonego z tamtego okresu wskazujÂą jednak na bardziej skomplikowanÂą sytuacjĂŞ: choĂŚ rzeczywiÂście byÂł on w stanie wykryĂŚ kilka mistyfikacji na seansach z duchami, nie potrafiÂł wytÂłumaczyĂŚ zdolnoÂści takich mediĂłw jak Daniel Douglas Home, Stainton Moses czy Kate Fox. Po seansie z pierwszym z nich odnotowaÂł, Âże nie byÂł w stanie wyjaÂśniĂŚ, w jaki sposĂłb dochodziÂło do „zagadkowych stukniĂŞĂŚ, lewitacji stoÂłu czy samoistnego grania akordeonu”. W przypadku Staintona stwierdziÂł, Âże „jego trans wydawaÂł siĂŞ byĂŚ realny”, zaÂś przypadek Kate Fox uznaÂł za „warty dalszego rozwaÂżenia” Poprzez doÂświadczenia z mediami uznaÂł on, Âże nie da siĂŞ zaprzeczyĂŚ moÂżliwoÂści, iÂż „moÂże istnieĂŚ siÂła parapsychiczna powodujÂąca szuranie, poruszanie przedmiotĂłw, ich lewitacjĂŞ etc.” Mimo tego nie uznaÂł on, Âże publikacja tych obserwacji, nawet w ramach pracy o animizmie, jest konieczna. WykazaÂły one, Âże wiara w podobne zjawiska nie ogranicza siĂŞ jedynie do „dzikich”, ale obejmuje takÂże czÂłonkĂłw angielskich elit. W obawie o szyderstwa ze strony Âświata nauki, ktĂłrych doÂświadczyÂł chemik Sir William Brookes po opublikowaniu wnioskĂłw na temat D.D. Home’a w 1874 r., Tylor zdecydowaÂł, Âże o tym co widziaÂł mĂłwiĂŚ nie warto. Substancja czarownika Evans - Pritchard (1902-1973) w otoczeniu mÂłodzieÂży Zande.Na poczÂątku XX w. antropologia byÂła juÂż nieco dalej niÂż w czasach Tylora. BronisÂław Malinowski (1883-1942) wyznaczyÂł caÂłkiem nowe schematy badaĂą, rozwijajÂąc metodĂŞ „obserwacji uczestniczÂącej”, stanowiÂącej do dziÂś filar etnografii. W 1926 r. Edward Evans-Pritchard (1902-1973) poproszony zostaÂł przez rzÂąd brytyjski o zbadanie ludu Azande (Zande) z PoÂłudniowego Sudanu, wÂśrĂłd ktĂłrego ÂżyÂł przez cztery kolejne lata uczestniczÂąc, w miarĂŞ swoich moÂżliwoÂści, w ich codziennym Âżyciu. DziĂŞki bliskim kontaktom z Azande Evans-Pritchard dowiedziaÂł siĂŞ wiele o ich kosmogonii i wierzeniach. SzczegĂłlnie ciekawe byÂło ich pojmowanie zwiÂązkĂłw przyczynowo-skutkowych. UstaliÂł on, Âże w ÂświadomoÂści Azande czarownik byÂł stronÂą, ktĂłrej zadaniem byÂło wyjaÂśnianie zdarzeĂą niezwykÂłych oraz nieszczĂŞÂśliwych. Co wiĂŞcej, w jego opinii ich poglÂądy (co byÂło doœÌ radykalnym stwierdzeniem jak na tamte czasy) miaÂły charakter logiczny, a wiara w czary nie staÂła u nich w opozycji do racjonalnego podejÂścia do innych zjawisk natury. Pewnej nocy zdarzyÂło siĂŞ coÂś wyjÂątkowego. „OkoÂło pó³nocy, tuÂż przed pĂłjÂściem do ³ó¿ka, wzi¹³em dzidĂŞ i poszedÂłem, jak co noc, na przechadzkĂŞ. PrzechodziÂłem przez ogrĂłd z bananowcami w pobliÂżu jednej z chat, gdy zauwaÂżyÂłem jasne ÂświatÂło przelatujÂące za domem mojego sÂłu¿¹cego i kierujÂące siĂŞ w stronĂŞ chaty czÂłowieka zwanego Tupoi. PoniewaÂż byÂło to warte zbadania, ÂśledziÂłem je do czasu, aÂż dalszÂą obserwacje utrudniÂły wysokie trawy. […] Niestety, straciÂłem ÂświatÂło z oczu. WiedziaÂłem, Âże tylko jeden czÂłowiek we wsi miaÂł lampĂŞ, ktĂłra mogÂła dawaĂŚ podobnie mocne ÂświatÂło, jednak rankiem poinformowaÂł mnie on, Âże byÂła przecieÂż bardzo póŸna godzina i nie uÂżywaÂł jej. PowiedziaÂł mi, Âże to co widziaÂłem przypisuje siĂŞ dziaÂłaniu czarĂłw. Tego samego ranka umarÂł starszy kuzyn Tupoia i znajomy wÂłaÂściciela lampy. ÂŚwiatÂło, ktĂłre widziaÂłem miaÂło byĂŚ z tym powiÂązane. Nigdy nie odkryÂłem jego prawdziwego pochodzenia.” Azande uznawali to zjawisko za nadprzyrodzone. ÂŚwiatÂło, ktĂłre widziaÂł Pritchard-Evans miaÂło wedÂług nich byĂŚ substancjÂą z ciaÂł czarownikĂłw, ktĂłrÂą wydalali chcÂąc kogoÂś zabiĂŚ. Mimo zapewnieĂą miejscowych, Âże uczony widziaÂł magicznÂą „emanacjĂŞ” z ciaÂła, uznaÂł on, Âże byÂł to raczej ktoÂś, „kto podpalonÂą garÂściÂą trawy oÂświetlaÂł sobie drogĂŞ do ustĂŞpu”. ChoĂŚ Brytyjczyk ignorowaÂł wyjaÂśnienia autochtonĂłw zdawaÂł sobie sprawĂŞ, Âże miaÂło to dla nich wielkie znaczenie. Warto dodaĂŚ, Âże w 1944 r. antropolog przeszedÂł na katolicyzm, a jego decyzjĂŞ starano siĂŞ wytÂłumaczyĂŚ tym, co przeÂżyÂł w Afryce. Transformacja ta szÂła w parze z otwartoÂściÂą do mĂłwienia o swoich doÂświadczeniach, co byÂło przeciwieĂąstwem zachowania E.B. Tylora. TaĂączÂący trup Laska wró¿bity z Sisalaland, uÂżywana do kontaktu z duchami przodkĂłw (za: bbc.co.uk)
Anomalne lub jak mĂłwiÂł Bruce T. Grindal „nadprzyrodzone” doÂświadczenie, przytrafiÂło siĂŞ mu podczas pobytu u ludu Sisala z Ghany w 1967 r. W wyniku Âśmierci dwĂłch mieszkaĂącĂłw wioski, miaÂła odbyĂŚ siĂŞ ceremonia na du¿¹ skalĂŞ, z udziaÂłem „bomo”. Kilkudniowe przygotowania do uroczystoÂści byÂły tak intensywne, Âże znacznie zaburzyÂły rytm dnia Grindala. W dzieĂą pogrzebu, kiedy miaÂło dojœÌ do „cudu”, byÂł on wyczerpany, ale mimo to przekazaÂł niezwykle rozbudowanÂą relacjĂŞ na temat swojego doÂświadczenia: „Kiedy ich obserwowaÂłem, uÂświadomiÂłem sobie, Âże zaczynajÂą poruszaĂŚ siĂŞ w przĂłd i w tyÂł. ZauwaÂżyÂłem, Âże goka [uczestnik ceremonii pogrzebowej] i ciaÂło po³¹czyÂły siĂŞ w rytmie zawodzenia i haÂłasu. DostrzegÂłem, Âże co jakiÂś czas ciaÂło porusza siĂŞ, jakby w odpowiedzi na ruchy goki. PoczÂątkowo myÂślaÂłem, Âże oczy pÂłatajÂą mi figle. Nie jestem w stanie powiedzieĂŚ, kiedy to siĂŞ zaczĂŞÂło, ale poczÂątek wyznaczaÂło oczekiwanie w przeraÂżeniu na nadejÂście czegoÂś niewyobraÂżalnego. Ledwie oddychaÂłem, czuÂłem niepokĂłj w trzewiach odpowiadajÂący potĂŞgujÂącej siĂŞ ÂświadomoÂści. To, co wĂłwczas widziaÂłem wykraczaÂło poza ramy normalnej percepcji. ZarĂłwno z ciaÂła goki, jak i zwÂłok wystrzeliwaÂły promienie ÂświatÂła, ktĂłre byÂły tak ulotne, Âże trudno mi byÂło powiedzieĂŚ skÂąd siĂŞ braÂły. Goka uderzaÂł o ziemiĂŞ metalowÂą motykÂą, a z jego ust strzelaÂła naokoÂło Âślina. Nagle iskry zaczĂŞÂły sypaĂŚ siĂŞ z niego niczym z ogniska. PoczuÂłem wtedy, Âże moja szczĂŞka zacisnĂŞÂła siĂŞ, a po plecach przeleciaÂły mi ciarki. RoztoczyÂł siĂŞ przede mnÂą widok tak samo wstrĂŞtny, jak i piĂŞkny. Z palcĂłw i ust goki w kierunku palcĂłw u rÂąk i stĂłp martwego ciaÂła pobiegÂły nitki ÂświatÂła. Trupem wstrzÂąsnĂŞÂły spazmy, stan¹³ on na ziemi i zacz¹³ szaleĂączo taĂączyĂŚ. Kiedy patrzyÂłem, w³¹czyÂłem siĂŞ w ten krÂąg siÂły. ZdawaÂło siĂŞ, Âże Âściany i podÂłoga oÂżyÂły i emanujÂą ÂświatÂłem i mocÂą, ktĂłra popycha taĂączÂących w jednÂą, a potem drugÂą stronĂŞ…” Obok tej wstrzÂąsajÂącej relacji nie moÂżna przejœÌ obojĂŞtnie. Grindal pragn¹³ uwieczniĂŚ wydarzenie w jak najdrobniejszych szczegó³ach, odnoszÂąc siĂŞ takÂże do interpretacji SisalĂłw. PotwierdziÂł, Âże to co opisaÂł miaÂło miejsce w rzeczywistoÂści i widziaÂł to nie tylko on, ale wszyscy zgromadzeni. Nie dziwi jednak, Âże byÂło to dla niego wystarczajÂąco mocne przeÂżycie i nie miaÂł zamiaru go powtarzaĂŚ. Jak mĂłwiÂł, byÂł szczĂŞÂśliwy mogÂąc doÂświadczyĂŚ go raz w Âżyciu, by potem snuĂŚ o nim teoretyczne rozwaÂżania… WyciÂąganie Ihamby Dzieci z ludu NdembuDoÂświadczenie Edith Turner z czasu jej pobytu u ludu Ndembu z Zambii naleÂży do jednej z najbardziej znanych etnograficznych relacji o spotkaniu ze zjawiskiem nadprzyrodzonym. Turner uczestniczyÂła w ceremonii leczniczej, podczas ktĂłrej szaman prĂłbowaÂł usun¹Ì z ciaÂła pacjentki zÂłego ducha Ihamba. Pod koniec zobaczyÂła ona, jak z plecĂłw kobiety wyciÂągana jest niezwykÂła, niemal „ektoplazmatyczna” masa. „Uzdrowiciel stojÂący poÂśrodku zachwiaÂł siĂŞ. Wszyscy wychylili siĂŞ, bo najwyraÂźniej zÂłapaÂł go. UÂświadomiÂłam sobie podobnie jak oni, Âże pĂŞkajÂą pewne bariery i zaczĂŞÂłam pÂłakaĂŚ. To coÂś chciaÂło siĂŞ urodziĂŚ i wÂłaÂśnie przychodziÂło na Âświat. […] Potem Meru [pacjentka] upadÂła. MinĂŞÂło trochĂŞ czasu, zanim zdoÂłaÂłam wychyliĂŚ siĂŞ zza plecĂłw Billa wÂśrĂłd ogĂłlnej wrzawy. Uzdrowiciel naciskaÂł na jej plecy […] Nagle Meru podniosÂła jakby uwolnionÂą rĂŞkĂŞ i wtedy na wÂłasne oczy zobaczyÂłam, Âże z miĂŞÂśni jej plecĂłw wydostaje siĂŞ coÂś, co przypomina wielki, szary skrzep o Âśrednicy jakichÂś 6 cali; wielkie matowe „coÂś” przybraÂło ksztaÂłt kuli. ByÂłam zdumiona. ÂŚmiaÂłam siĂŞ uÂświadomiwszy sobie, Âże widziaÂłam IhambĂŞ, i to tak duÂżego. WidaĂŚ byÂło go doskonale. RĂŞce uzdrowiciela pracowaÂły tymczasem nad plecami pacjentki. Przygotowano nastĂŞpnie pojemnik. Czymkolwiek byÂło to coÂś, zostaÂło zamkniĂŞte. I po sprawie.” Dla Edith Turner doÂświadczenie to byÂło tak potĂŞÂżne, Âże kazaÂło zakwestionowaĂŚ podstawy nauki. UznaÂła, Âże przez dziesiĂŞciolecia antropolodzy spotykali siĂŞ z opowieÂściami o duchach, ktĂłre ignorowali. Jak pisaÂła: „Antropolodzy bywali Âświadkami wielu rytua³ów zwiÂązanych duchami. Za kaÂżdym razem miejscowi prĂłbowali uÂświadomiĂŚ im, Âże duchy istniejÂą, ale ci interpretowali wszystko na swĂłj, dalece odmienny sposĂłb.” Turner postanowiÂła spojrzeĂŚ na to oczyma badanych ludĂłw, choĂŚ wykraczaÂło to poza utrzymywany zwykle badawczy dystans. DoÂświadczenie to sprawiÂło takÂże, Âże zmieniÂła ona poglÂąd na sferĂŞ istnienia bytĂłw niematerialnych. Antropologia dziwnoÂści Jakie wnioski moÂżemy wyciÂągnÂąc z tych relacji? MoÂżna uznaĂŚ, Âże Âświadkiem podobnych sytuacji mĂłgÂłby byĂŚ kaÂżdy, kto dostatecznie dÂługo ÂżyÂłby wÂśrĂłd wymienionych tu kultur. ByĂŚ moÂże „uczestnictwo” jest ogĂłlnym warunkiem doÂświadczania wszelkiego rodzaju zjawisk paranormalnych. Tylor wchodzÂąc w Âśrodowisko bywalcĂłw seansĂłw spirytystycznych doÂświadczyÂł zjawisk, ktĂłrych nie mĂłgÂł poj¹Ì. Evans Pritchard, kiedy doÂświadczyÂł spotkania z „substancjÂą czarownika” mieszkaÂł przez dÂługi czas wÂśrĂłd Azande. Podobnie byÂło z doznaniem Grindala, ktĂłry tak jak Edith Turner braÂł peÂłny udziaÂł w przeÂżywaniu ceremonii. ByĂŚ moÂże z tego powodu w badaniach nad zjawiskami paranormalnymi powinno siĂŞ uwzglĂŞdniaĂŚ czynnik kulturowy i sposĂłb interpretacji osĂłb, ktĂłre ich doÂświadczajÂą. Uczestnictwo pozwala badaczowi uzyskaĂŚ wiarygodny wglÂąd w doÂświadczenia i zmieniony stan ÂświadomoÂści zwiÂązany z przeÂżywaniem nadprzyrodzonego. Przytoczone powyÂżej relacje wskazujÂą rĂłwnieÂż na stopniowÂą zmianĂŞ w podejÂściu antropologĂłw do anomalnych doÂświadczeĂą, z jakimi niektĂłrzy z nich siĂŞ stykajÂą. WiĂŞksza otwartoœÌ sprawia, Âże w przyszÂłoÂści moÂżemy dowiedzieĂŚ siĂŞ o tych zdarzeniach znacznie wiĂŞcej… * * * * * O autorze: Jack Hunter jest doktorantem antropologii spoÂłecznej na Uniwersytecie w Bristolu. Jego zainteresowania badawcze skupiajÂą siĂŞ na kwestii osobowoÂści oraz zmienionych stanĂłw ÂświadomoÂści w doÂświadczeniach anomalnych. Jest on rĂłwnieÂż zaÂłoÂżycielem i redaktorem pisma „Paranthropology: Journal of Anthropological Approaches to the Paranormal”. Zobacz takÂże:► Skomentuj na INFRA FORUM► Podró¿ do kraju umarÂłych► Uroki, klÂątwy, voodoo► ZabiĂŚ na odlegÂłoœÌ_____________________ TÂłumaczenie i opracowanie: INFRAAutor: M.Hunt ÂŹrĂłdÂło: Darklore / Dailygrail.comZdjĂŞcie w nagÂłowku: Czarownik z ludu Azande (fot. E. Evans - Pritchard) http://infra.org.pl/nauka/czowiek/1223-dziwnoci-wrod-dzikich
|
|
« Ostatnia zmiana: Luty 11, 2012, 18:15:02 wysłane przez Dariusz »
|
Zapisane
|
PozwĂłl sobie byĂŚ sobÂą, a innym byĂŚ innymi.
|
|
|
Dariusz
 Maszyna do pisania...
Punkty Forum (pf): 3
Offline
Płeć: 
Wiadomości: 6024
Zobacz profil
Email
|
 |
« Odpowiedz #2 : Luty 23, 2012, 21:52:29 » |
|
 Tobolsk, 4 czerwca 2001, od godz. 21:30 pyta³: Wojciech JóŸwiak Wywiad z Leonidem Larem i jego ¿on¹ Walentyn¹ WanuitoLeonid i Walentyna s¹ Nieùcami - pochodz¹ z narodu, który zamieszkuje tundrê od Archangielska na wschód, przez pó³nocny Ural, pó³wysep Jamal i Gydaùski, ujœcia rzek Ob, Taz i Jenisej a¿ do pó³wyspu Tajmyr. Nieùców jest 35 tysiêcy, wiêkszoœÌ z nich zajmuje siê koczownicz¹ hodowl¹ reniferów i rybo³ówstwem. WiêkszoœÌ wyznaje w³asn¹, etniczn¹ politeistyczn¹ religiê, w której ³¹cznikami ze œwiatem bogów i duchów s¹ szamani. Leonid jest malarzem, wyk³adowc¹ wy¿szej uczelni i mieszka w Tobolsku, tysi¹c kilometrów na po³udnie od ziemi swoich przodków. Co roku letnie miesi¹ce spêdza na Jamale, gdzie odwiedza obozowiska wspó³plemieùców-koczowników, zbiera stare pieœni, filmuje tradycyjne obrzêdy, pobiera nauki u szamanów. Tak¿e nanosi na mapy i dokumentuje nienieckie œwiête miejsca, które w ten sposób staj¹ siê narodowymi pomnikami i chronione s¹ przed naruszeniem przez budowniczych dróg i gazowych odwiertów. Obrazy, które maluje Leonid, tak¿e w ca³oœci poœwiêcone s¹ szamaùskim tradycjom jego narodu. Walentyna jest historykiem, pracownikiem naukowym. Odwiedzi³em ich w Tobolsku w czerwcu 2001. Jest to surowy tekst wywiadu, przet³umaczony z rosyjskiego i ledwo oczyszczony z jêzykowych potkniêÌ. W nawiasach kwadratowych [ ] wstawi³em s³owa domyœlne, niezbedne dla zrozumienia tekstu. Znak "równa siê" [= ] oznacza mój komentarz. WJ: Powiedz, Leonid, czy znasz wielu nienieckich szamanów? Leonid Lar: Studiujê ten temat ju¿ bardzo d³ugo. Dlatego znam bardzo wielu ludzi, którzy zajmuj¹ siê szamanizmem i to w sposób praktyczny: lecz¹ ludzi, przepowiadaj¹ przysz³oœÌ, znaj¹ siê na leczeniu chorób. Jest bardzo wielu takich ludzi, których ja znam.WJ: Czy ³atwo jest znaleŸÌ, spotkaÌ, prawdziwego nienieckiego szamana, lub w ogóle szamana syberyjskiego? Leonid: Chocia¿ my ju¿ czujemy siê bardziej swobodnie w naszym ¿yciu, to jednak wydaje mi siê, ¿e oni w tych czasach nadal s¹ dla cz³owieka raczej niedostêpni... S¹ ludzie, którzy jeszcze nie ca³kiem otwarcie rozmawiaj¹ o tych sprawach [= o szamanizmie]. I raczej trudno jest znaleŸÌ prawdziwego szamana, takiego który zajmuje siê praktyk¹: praktyk¹ leczenia, przepowiadania przysz³oœci i tak dalej. Ale w ostatnich czasach w moich poszukiwaniach mia³em przewa¿nie sukcesy. Znajdywa³em wielu ludzi, którzy zajmuj¹ siê szamanizmem, wielu starców, ju¿ bardzo starych ludzi, maj¹cych po dziewiêÌdziesi¹t, osiemdziesi¹t lat, i teraz wydaje mi siê, ¿e [kiedy ju¿ siê ich znajdzie, to] bardzo ³atwo jest z nimi zawrzeÌ znajomoœÌ [nawi¹zaÌ kontakt]. Oni s¹ bardzo otwarci dla ludzi. Otwarcie mówi¹ o swoich szamaùskich uzdolnieniach, szamaùskich umiejêtnoœciach. Oni dobieraj¹ sobie uczniów, czêsto ju¿ m³ode dzieci, którzy maj¹ pewien dar od - powiedzmy - przyrody, od boga i tak dalej, i oni zaczynaj¹ ich kszta³ciÌ po malutku w swojej sztuce. I dlatego ja myœlê, ¿e obecnie jest mo¿liwoœÌ porozmawiaÌ z nimi, znaleŸÌ ich i spokojnie przebywaÌ z nimi bez ¿adnych przeszkód.WJ: Czy jest to mo¿liwe równie¿ dla obcokrajowców? Leonid: No, tutaj bêd¹ pewne problemy... Oni trochê siê krêpuj¹, [jak] jest [wokó³ nich] wielu ludzi... Je¿eli bêdzie, powiedzmy, dwoje, troje ludzi, którzy przyjad¹ tam studiowaÌ szamanów, to bardzo mo¿liwe, ¿e wtedy [oka¿e siê], ¿e oni wci¹¿ jeszcze boj¹ siê kamery...WJ: Nie mo¿e byÌ t³umu? Leonid: Tak, t³umu oni siê boj¹. Oni mówi¹: co to takiego? [= "Co takiego widzisz w nas i u nas?"] Tundra jak tundra... Oni [zwykle, normalnie] przyjmuj¹ niewielu goœci... I dlatego mog¹ byÌ k³opoty, jeœli [nagle zjawi siê] wielu ludzi, i oni raczej niewiele im [przybyszom] powiedz¹. Po drugie, jest coœ takiego jak bariera jêzykowa.WJ: A wiêc znajomoœÌ jêzyka rosyjskiego nie wystarcza? Walentyna: Problem w tym, ¿e kiedy przyje¿d¿aj¹ obcokrajowcy, oni zwykle mówi¹ [tylko] w jêzyku angielskim, i potrzebny jest t³umacz, ¿eby prze³o¿yÌ sens.WJ: Czy to znaczy, ¿e je¿eli ktoœ dobrze zna rosyjski, to ten jêzyk wystarczy? Walentyna: Tak. Oni znaj¹ jêzyk rosyjski i mog¹ spokojnie rozmawiaÌ po rosyjsku, zrozumiej¹ sens. Ale je¿eli odprawiaj¹ kam³anie [= seans szamaùski], oni naturalnie wszystko mówi¹ w swoim ojczystym jêzyku.WJ: Z jakimi problemami ludzie zwracaj¹ siê do szamanów? Leonid: Na pó³nocy nawet obecnie bardzo trudno jest znaleŸÌ osadê [posio³ok] gdzie jest lekarz. Dlatego jeszcze dziœ wszyscy ludzie którzy ¿yj¹ w tundrze daleko od miasta, daleko od osiedli, od zaludnionych punktów, wszyscy oni ze swoimi ¿yciowymi problemami zwracaj¹ siê do szamanów. To mog¹ byÌ jakieœ drobne choroby, to mo¿e byÌ wró¿enie, coœ w rodzaju astrologii: jaka bêdzie wiosna w tym roku, jaka bêdzie zima w tym roku, jak ryba pójdzie, jak pójdzie piesiec? [= Jak udadz¹ siê po³owy ryb i polowanie na pieœce - arktyczne futerkowe lisy.] Jakie bêdzie polowanie? Na to wszystko oni potrafi¹ odpowiedzieÌ, i ludzie mog¹ przyjœÌ do nich z tymi pytaniami.WJ: Czy tak¿e Rosjanie zwracaj¹ siê ze swoimi problemami do szamanów? Czy tylko ludzie z rdzennych narodów Syberii? Leonid: No, jednak Rosjanie... oni jak dot¹d raczej nie zwracaj¹ siê z takimi pytaniami [do szamanów], a to dlatego, ¿e maj¹ zupe³nie inne pojêcie [o œwiecie], i dlatego raczej kiedy ktoœ przychodzi do szamana, to spoœród rdzennych narodów, które ¿yj¹ w tych samych okolicach, w tych miejscach, gdzie ¿yj¹ szamani.Walentyna: Wœród Rosjan [kiedyœ] przewa¿ali ateiœci. Teraz modne sta³o siê prawos³awie. Ale na pó³nocy [dot¹d] przede wszystkim przewa¿aj¹ ateiœci, którzy nie wierz¹ w boga, i nie wierz¹ w istnienie szamanów, i przez to oni uwa¿aj¹, ¿e szaman to koniecznie musi byÌ cz³owiek, który pokazuje sztuczki, magik. I to powstrzymuje wielu szamanów przed "pokazywaniem swoich sztuczek". Oni staraj¹ siê [dzia³aÌ] tylko wœród swoich, [wœród] swojego narodu, i tam, je¿eli ktoœ ma problemy duchowe, rodzinne, je¿eli takie siê pojawiaj¹, to naturalnie ci ludzie id¹ do szamana. Ale jeœli chodzi o leczenie, to tylko z drobnymi [chorobami]: jak przeziêbienie, z³amanie nogi... My mamy tê medycynê ludow¹. Jeœli [zdarzy siê] pomór jeleni, to oczywiœcie id¹ do szamana, a w koùcu jeœli [konieczne jest] prawdziwe leczenie, konieczna operacja, to id¹ do lekarza.WJ: Czy istnieje przekaz od rdzennych [syberyjskich] szamanów do - mo¿na powiedzieÌ - "Bia³ych", Europejczyków, S³owian, Rosjan? Leonid: No wiêc ja w ogóle nie znam takiej praktyki. Szamanizm jest naprawdê systemem sakralnym czysto narodowym, i dlatego ja nie s³ysza³em ani w terenowych ekspedycjach ani z opowiadaù samych szamanów, ¿eby ktoœ [= nie-tubylec] studiowa³ u nienieckiego szamana - ani Rosjanin, ani Ukrainiec lub Bia³orusin. Takich przyk³adów ja nie znam, bardzo trudno...WJ: Czy ¿yj¹ na Syberii szamani miejscy, czyli szamani którzy mieszkaj¹ w miastach i kam³aj¹ dla ludzi z miasta? Leonid: No wiesz, z tym jest równie¿ taki problem, ¿e przecie¿ w mieœcie jest ca³kiem inna sytuacja [warunki], ca³kiem inne œrodowisko. Tak. Tutaj nie ma ju¿ obok przyrody, ciszy tej, dlatego w mieœcie takiej praktyki nie ma. W ogóle ona nie istnieje.
Walentyna: W miastach w ogĂłle nie ma szamanĂłw.WJ: W ogĂłle nie ma? Walentyna: Tak. Dlatego, Âże tundra [= Âżycie w tundrze] to zjednoczenie czÂłowieka z przyrodÂą. On jednoczy siĂŞ z niÂą, on obcuje z niÂą i on poprzez przyrodĂŞ, poprzez kosmos obcuje z bogiem. A w mieÂście tego nie ma - tam sÂą cztery Âściany. I [dlatego] w ogĂłle szamanĂłw w mieÂście i w osadach nie ma.WJ: Co ty robisz, Leonid, podczas swoich ekspedycji w tundrĂŞ? Leonid: No, po pierwsze, ja zbieram materiaÂły o szamanizmie, religii i folklorze. Dlatego mam juÂż wielkÂą kolekcjĂŞ tekstĂłw folklorystycznych zwiÂązanych z szamanizmem, jak i zwyczajnych bajek, opowieÂści, pieÂśni, osobistych pieÂśni NieĂącĂłw, tak... Ta praca przebiega tak juÂż od dwudziestu lat.
Walentyna: Przy okazji, jak ju¿ powiedzia³ Leonid, [wœród Nieùców] istniej¹ osobiste pieœni. Ka¿dy cz³owiek-Nieniec ma swoj¹ osobist¹ pieœù, któr¹ mu najpierw matka œpiewa nad jego ko³ysk¹: kiedyœ ty wroœniesz na kogoœ takiego... ty zobaczysz œwiat jako taki a taki... - a kiedy dziecko wyrasta, on wykonuje dalej swoj¹ pieœù i do samej staroœci on tê pieœù œpiewa.WJ: A czym s¹ œwiête miejsca? Czy mo¿esz krótko o tym opowiedzieÌ polskim czytelnikom? Leonid: Je¿eli powiedzieÌ najproœciej, to u S³owian [takim œwiêtym miejscem jest] cerkiew. A u Nieùców to [tak jak] cerkiew na przyrodzie. Te wszystkie problemy, które wynikaj¹ u Nieùców, oni jakby wypowiadaj¹ przychodz¹c na œwiête miejsce. Oni ustawiaj¹ tam swoje duchy [= idole, podobizny duchów]. Oni tam przynosz¹ ofiary. [= Przychodz¹ z³o¿yÌ ofiary.] Ubijaj¹ [renifery] ¿eby bóg da³ dobre ¿ycie. [¯eby] by³o dobre polowanie, by³ dobry po³ów. Dzieci by³y zdrowe, [¿eby] sam [cz³owiek] by³ zdrów, ¿eby wszyscy ludzie byli zdrowi, i po to oni przychodz¹ do tego œwiêtego miejsca i oni zaczynaj¹ siê modliÌ. ModliÌ siê o siebie. Oni g³oœno mówi¹, [inaczej ni¿] w s³owiaùskich cerkwiach [kiedy przychodz¹, ¿eby] o siebie modliÌ siê. I oni stawiaj¹ tam takie przedmioty [= figurki-idole, czaszki reniferów], rzucaj¹ monety, zawi¹zuj¹ tasiemki z kolorowego materia³u, i wyra¿aj¹ ¿yczenie: niech oto takiemu to a takiemu bêdzie dobrze. Albo: niech moje dziecko wyroœnie zdrowe i dobre i bêdzie po¿ytecznym cz³owiekiem dla przyrody. [Tych œwiêtych miejsc] wed³ug moich badaù jest bardzo wiele. Bywaj¹ rodowe œwiête miejsca. To znaczy [nale¿¹ce] jednego rodu. Bywaj¹ wspólne, dla wszystkich Nieùców. Te s¹ [na przyk³ad] na Wyspie Bia³ej, i na Jamale w jeszcze jednym miejscu...WJ: Na najdalszej pó³nocy... Leonid: Tak, na najdalszej pó³nocy jest takie œwiête miejsce, do którego przyje¿d¿aj¹ wszyscy Nieùcy, którzy ¿yj¹ na Jamale, a tak¿e z s¹siednich okrêgów, terytoriów. Przyje¿d¿aj¹ nawet z Obwodu Archangielskiego, ¿eby pok³oniÌ siê [temu] najwiêkszemu œwiêtemu miejscu. Przyje¿d¿aj¹ z Tajmyru - chocia¿ to daleko...WJ: Ale to przecie¿ strasznie wielkie odleg³oœci! Leonid: Tak, ale oni po prostu jad¹ z rodzin¹, zim¹, siadaj¹ na jelenie [= renifery], bior¹ czum [= przenoœny dom-namiot, podobny do indiaùskiego tipi], bior¹ rodzinê i spokojnie, pomalutku oni zbli¿aj¹ siê do tego œwiêtego miejsca, ¿eby pok³oniÌ siê i poprosiÌ Boga o dobre ¿ycie. W³aœnie w Archangielskim Obwodzie i na Tajmyrze s¹ tacy moi znajomi, którzy [tam] przyje¿d¿aj¹... I na odwrót: z Jamala jad¹... W Archangielskim Obwodzie jest tak¿e wielkie œwiête miejsce, z Jamala jad¹ tam pok³oniÌ siê Wielkiemu Starcu; jest taki starzec, [pewne] wielkie bóstwo tak siê nazywa. I jad¹ tam tak samo razem z rodzin¹, razem z czumem, z dzieÌmi, jad¹ tam, pomalutku, i pok³aniaj¹ siê, a potem na pocz¹tku wiosny wracaj¹...WJ: Z ca³ym swoim gospodarstwem? Leonid: Z ca³ym swoim gospodarstwem. Z reniferami, domem-czumem, z dzieÌmi, psami, z kotami - wszystko co tylko ¿yje w czumie, bior¹ z sob¹.WJ: A czym konkretnie odró¿nia siê œwiête miejsce od innych miejsc w tundrze? Co znajdowa³o siê w œwiêtym miejscu wczeœniej, zanim ludzie zaczêli przychodziÌ w to miejsce? Leonid: Zwykle bywaj¹ to bardzo niezwyk³e miejsca. Tam, gdzie zachodz¹ jakieœ niezwyczajne zjawiska przyrody. Jeœli tam na przyk³ad zawali³a siê ziemia, popêka³a ziemia, albo znajduje siê jakaœ niewielka wynios³oœÌ, to wtedy powiada siê: to œwiête miejsce. Albo jeœli na przyk³ad jakieœ niezwyk³e drzewo wyros³o na tym miejscu. Nigdzie naoko³o nie ma ani jednego drzewa, [a tu] ono wyros³o. Powiadaj¹ wtedy: tu jest œwiête miejsce, bo jak¿e inaczej mog³o wyrosn¹Ì drzewo tam, gdzie [naoko³o] ani jednego drzewa nie ma. Albo tam bywaj¹ jakieœ niezwyczajne zjawiska powiedzmy piasek, sk¹d wydobywa siê œwist. Niezwyk³y œwist. Kiedy idzie [wieje] wiatr, tam [s³ychaÌ] niezwyk³y œwist. Oto tam [powiadaj¹] osiedli³ siê jakiœ duch. Duch jakiœ. To w³aœnie tak...WJ: Powiedz jeszcze, ¿eby czytelnicy zrozumieli, jaki jest krajobraz Jamala lub innych nienieckich terytoriów? Jak wygl¹da zwyczajny krajobraz waszej ojczyzny? Leonid: Bywa bardzo ró¿ny. Bardzo du¿o jest jezior. Bardzo bardzo du¿o rzeczek. Bywa wiele bagien. Bywaj¹ miejsca równinne, bardzo wielkie miejsca równinne, gdzie roœnie niewiele drzew, drzewa s¹ bardzo ma³e, bardzo niskie trawy, gdzieniegdzie tam [roœnie] prawie sam mech - po¿ywienie dla jeleni. Nazywa siê "jagiel" [= chrobotek reniferowy]. Tak... Bardzo wiele przestrzeni. A przez to, ¿e nie ma drzew, bardzo daleko widaÌ horyzont. Bardzo wiele [jest tam] przestrzeni. Wiele wolnoœci jest w tej tundrze.WJ: Czy to znaczy, ¿e tundra wygl¹da jak step? Leonid: Tak, mniej wiêcej tak. Jak step, pustynia, tylko z roœlinnoœci¹. Ma³¹, nisk¹ roœlinnoœci¹. Z niektórymi ma³ymi wzgórzami, wzniesieniami - i taki wielki, wielki step.
W: Jeszcze trochê o œwiêtych miejscach. Œwiête miejsca pojawiaj¹ siê tak¿e w takich okolicznoœciach, ¿e kiedy zachodzi jakieœ [dziwne] zjawisko na takim miejscu, to zapraszaj¹ szamana. Ten szaman zaczyna wtedy kam³aÌ i on mówi, w jakich okolicznoœciach pojawi³o siê to œwiête miejsce. I on jak gdyby porêcza za to œwiête miejsce, mówi¹c: to jest œwiête miejsce. I wtedy nale¿y tam przynieœÌ "prinoszenje" [= ofiarê]. I kiedy przynosz¹, po tym ludzie zaczynaj¹ podchodziÌ do tego miejsca [jak do œwiêtego miejsca]. Ono wyró¿nia siê nie tylko swoim zewnêtrznym wygl¹dem, ale i pewnymi oznakami. Je¿eli na przyk³ad cz³owiek w pewnym czasie tam polowa³ i mu siê uda³o polowanie, [je¿eli] on zobaczy³ jakiegoœ ducha, albo on tam wyzdrowia³, wtedy od razu wiadomo, ¿e potrzebny jest szaman, który powie jaki konkretnie duch [przebywa] na tym miejscu. [Bo trzeba wiedzieÌ] ¿e ka¿de œwiête miejsce nale¿y do jednego okreœlonego ducha. Jedno miejsce nale¿y na przyk³ad do ducha ziemi, inne miejsce nale¿y do ducha kamienia, inne nale¿y do jeziora, do ducha jeziora. [Albo] ducha kobiety. Jeœli na Jamale na Bia³ej Wyspie stoi [œwiête miejsce poœwiêcone] Bia³emu Starcu - to [jest to] jego [siedziba], to jego duch znajduje siê tam. A naprzeciw siedzi [jego] ¿ona... Ja'minia. Oj. Ja'minia. I oni patrz¹ jedno na drugie. I ka¿demu w³aœnie to miejsce przynale¿y. A niektóre inne œwiête miejsca bywaj¹ rozdzielone pomiêdzy rody. [Na przyk³ad] ród Japtik zobaczy³, ¿e to jest jego miejsce, dlatego ¿e tam pies nogê z³ama³... albo pies nagle zosta³ uleczony, albo ¿e obraz [wizjê] psa widzieli, i wtedy oni mówi¹: to nasze œwiête miejsce. I w ten sposób s¹ œwiête rodowe miejsca.WJ: Ty Walentyna powiedzia³aœ, ¿e ktoœ zobaczy³ ducha. Jak to mo¿liwe? Przecie¿ wszyscy wiedz¹, ¿e duchy s¹ niewidzialne. Walentyna: A nieprawda, ich mo¿na zobaczyÌ!WJ: Jak? Walentyna: Oto w jaki sposób: Ja na przyk³ad idê po tundrze, to [widzê coœ takiego] jak mira¿. Pamiêtasz, Leonid ma obraz "Mira¿", tam s¹ idole. Oto jak idê - i jeœli za mn¹ jest jakiœ grzech, tak, albo na przyk³ad nawet nie tylko grzech, mogê mieÌ dobre nastawienie, ale ja zab³¹dzi³am... Idê... I nagle ja patrzê, w dali widaÌ taki jakiœ wiaterek, mg³ê... Formuje siê wizja... Ja zaczynam j¹ widzieÌ, tê wizjê. Idê ku niej. By³ taki przypadek, to by³o dawno dawno temu, ja jeszcze by³am malutka, kiedy to us³ysza³am, kiedy ci geologowie przyszli na tê ziemiê, i zaczêli burzyÌ (niszczyÌ) w³aœnie œwiête miejsca, to z jednym mia³ miejsce taki nieszczêœliwy wypadek: Oni we dwóch poszli do lasu, przez tundrê, i nagle zaczê³a siê silna silna purga [= burza œnie¿na]. I zaraz oni siê pogubili. I ten [jeden z geologów] szed³, mówi: idê idê, a nagle zamieÌ skoùczy³a siê. Œwieci s³oùce. Ja widzê w dali czum. Podchodzê do tego czuma, mnie napoili tam herbat¹, tam wyszed³ staruszek, bia³y taki, piêkny chocia¿ siwy mê¿czyzna, posadzili, zaczêli poiÌ herbat¹, a potem on mówi tak: o, ty dobry cz³owiek, ani razu nie naruszy³eœ tego naszego, mówi, œwiêtego miejsca. Ty nie wzi¹³eœ ani jednego przedmiotu, nie ods³oni³eœ [œwiêtych przedmiotów], nie podpali³eœ. A oto twój przyjaciel, który by³ z tob¹, mówi, jest, on wiele narobi³ z³a œwiêtym miejscom i oto on umrze. On znajduje siê tam... - i on zginie. A ty - mówi - [skoro by³eœ] dobry, [to] ja tobie dam... odkryjê drogê, jak dojœÌ do stacji wiertniczej. I tak [siê sta³o]. I on kiedy wyszed³, ten siwy starzec pokaza³ kierunek, w którym ma iœÌ. On patrzy, a okazuje siê, ¿e on znajdywa³ siê piêÌ metrów od stacji wiertniczej. A tego drugiego, jego kolegê, znaleŸli martwego, zamarzniêtego w tundrze.WJ: Kim by³ ten starzec? Walentyna: A to by³ Ilebjampertja.WJ: Kto to? Leonid: Duch dawca ¿ycia. Który daje cz³owiekowi szansê wy¿yÌ. ByÌ ¿ywym. WyjœÌ z dowolnej sytuacji. Duch, który podtrzymuje dobrych ludzi [choroszych ludiej].
Walentyna: A takich przypadkĂłw bardzo wiele byÂło, na tej ziemi.
|
|
|
Zapisane
|
PozwĂłl sobie byĂŚ sobÂą, a innym byĂŚ innymi.
|
|
|
Dariusz
 Maszyna do pisania...
Punkty Forum (pf): 3
Offline
Płeć: 
Wiadomości: 6024
Zobacz profil
Email
|
 |
« Odpowiedz #3 : Luty 23, 2012, 21:52:45 » |
|
WJ: Czy oprócz œwiêtych miejsc s¹ jeszcze œwiête zwierzêta, lub ptaki, u Nieùców? Leonid: Najwa¿niejszy œwiêty ptak to nur [ros. gagara]. Wed³ug ca³ej mitologii, wed³ug wszystkich opowieœci, które opowiadaj¹ Nieùcy...WJ: Przepraszam. Powiedz, jak wygl¹da i co robi nur, dlatego ¿e ten ptak w Polsce jest rzadki i bardzo ma³o znany. Jak wygl¹da, gdzie ¿yje, co robi. Leonid: Co on robi? On ¿yje miêdzy... zak³ada gniazda miêdzy trawami wysokimi i zwykle ma dwa jajka, ¿ywi siê ryb¹, to wodny ptak, ma taki bardzo d³ugi dziób, ma takie bardzo krótkie "futro", bardzo ³adne, i on zawsze tak jakby p³acze. Dlaczego on p³acze? Dlatego, ¿e z³o¿y³ w ofierze swoje trzecie jajo jako ofiarê, duchom. Dlatego kiedy my wieczorem siedzimy w czumie, on zawsze tak jakby p³acze. Krzyczy. ¯a³uje tego swojego trzeciego przysz³ego dziecka. Oczywiœcie niedŸwiedŸ tak samo [jest œwiêtym zwierzêciem]. Bia³ego niedŸwiedzia tak samo uwa¿aj¹ za œwiêtego, i dlatego jego nie ruszaj¹, jego nie strzelaj¹...WJ: Ale u was, u Nieùców, nie ma takiego kultu niedŸwiedzia jak u waszych po³udniowych s¹siadów, Chantów i Mansi? Leonid: Nie. W ogóle u nas takiego kultu nie ma. NiedŸwiedŸ... Po prostu jego uwa¿a siê za zwierzê, którego nie wolno ruszaÌ, jak œwiêtego. Szamani tak uwa¿aj¹. W ogóle wszyscy ludzie, którzy zajmuj¹ siê kultem, i oni wszyscy tak jakby uwa¿aj¹ go za niezwyk³e œwiête zwierzê. A... jeszcze uwa¿a siê za œwiête... zawsze jeleù [= renifer] by³, jak siê powiada, jak gdyby wzorcem ¿ycia, najwa¿niejszym, i tak wiêc poœród stada istnieje [z regu³y] œwiêty jeleù. Bia³y, bia³y. Kiedy rodzi siê bia³e jeleni¹tko, jego poœwiêcaj¹ wielkiemu bogu, [temu] bóstwu, które jest na [samej] górze.WJ: Numowi. Leonid: Numowi, tak. I dlatego jego siê nigdy nie zaprzêga, nie zabija siê. Dopóty, dopóki nie jest potrzebna ofiara, kiedy na przyk³ad dzieje siê jakaœ bieda...WJ: Wielka ofiara... Leonid: Tak, wielka ofiara. To dopiero wtedy go ubijaj¹. On tak jakby przechadza siê swobodnie poœród stada. Jego siê nigdy nie rusza. No i jeszcze wydaje siê... œwiêta wydaje siê wrona. Ale to raczej bli¿ej po³udniowej czêœci Jamala. Dlaczego? Zwykle kiedy jest bardzo doœwiadczony szaman, on powinien pochwyciÌ wronê, znaczy ¿yw¹, wyrwaÌ jej serce, i zjeœÌ. Dlaczego to robi? Po to, aby on rozumia³ jêzyk ptaków i zwierz¹t. Zjad³szy serce wrony, on rozumie o czym rozmawiaj¹ ptaki. Kiedy przylec¹ nastêpny raz ró¿ne kaczki, gêsi i tak dalej, to on rozumie jêzyk zwierz¹t i ptaków.WJ: A wilki? Leonid: No, wilki tak¿e uwa¿ane s¹ za œwiête, ale one uwa¿a siê za wys³anników ciemnego œwiata. Przecie¿ one s¹ z³e. Z³e œwiête zwierzêta, wilki. Oto ich boj¹ siê, [ale] w istocie te¿ [one s¹ œwiête].WJ: A sowy? Leonid: Sowa prowadzi nocny tryb ¿ycia i dlatego tak samo [jak wilk] uwa¿ana jest za obraz ciemnych si³. ¯yje w nocy, kiedy [dzia³aj¹] ciemne si³y. Jakie jeszcze zwierzêta... Chyba [ju¿] wszystkie... [Jeszcze] ³abêdŸ... £abêdŸ tak¿e uwa¿any jest za œwiêtego, ale to tak¿e [raczej] po³udniowi [Nieùcy tak wierz¹]. Nie specjalnie jego siê uwa¿a [za œwiêtego]... Jego po prostu siê nie zabija. Mnie siê wydaje, ¿e tak¿e nie nale¿y ubijaÌ tego zwierzêcia.WJ: Czy s¹ u Nieùców regularne œwiêta? Jeden specjalny dzieù, jeden, dwa, trzy, specjalne dni roku, kiedy urz¹dza siê œwiêta? Leonid: Jest takie œwiêto, na pó³nocy, Spotkanie ze S³oùcem [ros. Wstriecza So³nca]. Po d³ugiej zimie, i nocy, polarnej nocy, kiedy wyskakuje s³oùce, Nieùcy obchodz¹ to œwiêto... Oni daj¹ ofiarê S³oùcu, ubijaj¹ jelenia [= renifera], i oni prosz¹, aby S³oùce œwieci³o zawsze, ¿eby zawsze by³o ciep³o i tak dalej. Takie interesuj¹ce œwiêto. Ale zwykle œwiêta urz¹dza siê wiosn¹. Kiedy ju¿ odtaja œnieg, wtedy zwykle czcz¹ œwiêto wrony... na po³udniu [okrêgu nienieckiego]. Taak. Jest te¿ œwiêto, ale to ju¿ takie nowoczesne œwiêto, które nazywa siê "œwiêto hodowców reniferów" [prazdnik oleniowodow]. Zakoùczywszy dni pracy...WJ: Jesieni¹? Leonid: Nie, to zim¹. Zanim urodz¹ siê cielêta reniferów [w marcu? - domys³ WJ], obchodzi siê œwiêto hodowców reniferów. Gdzie zbieraj¹ siê wszyscy Nieùcy, rozmawiaj¹ ze sob¹, zawieraj¹ znajomoœci, zaprzyjaŸniaj¹ siê, takie w³aœnie jest to œwiêto.WJ: Dla nas, Polaków, wiosna to marzec, a jesieù to dla nas na przyk³ad listopad. A kiedy zaczyna siê wiosna na Jamale? Leonid: Wiosna [jest] kiedy rodz¹ siê cielêta, to kwiecieù. Kwiecieù, pocz¹tek kwietnia. Ju¿ zaczynaj¹ siê roztopy, œnieg zaczyna tajaÌ. Wtedy zaczyna siê nasza wiosna.WJ: A jak d³ugo le¿y œnieg? Leonid: Œnieg zwykle le¿y do miesi¹ca czerwca. Ale na pó³nocnym Jamale, on le¿y zwykle ca³e lato. Na [zacienionych] stokach wzgórz on le¿y ca³e lato. Tam w³aœciwie nie zd¹¿a stajaÌ ten œnieg.WJ: Czy mo¿esz najkrócej powiedzieÌ najbardziej podstawow¹ ideê nienieckiej religii? Leonid: Przede wszystkim jest to idea dobra. Idea dobra. [Tak jak] ka¿da religia nakazuje, jak cz³owiek powinien ¿yÌ w zgodzie z si³ami przyrody. Zawsze on powinien nie naruszaÌ ¿adnych praw przyrody. PomagaÌ przyrodzie rozkwitaÌ, rosn¹Ì... [Powiada siê, ¿e ludzie] nie powinni niepotrzebnie zabijaÌ zwierz¹t. Niepotrzebnie [zabijaÌ] ryby. Nie psuÌ ziemi. ChroniÌ ziemiê... Zawsze ka¿dy Nieniec zanim [podejdzie] z³amaÌ drzewo, on przeprasza: "Wybacz drzewo, ale ja muszê napaliÌ, aby by³o ciep³o w czumie."WJ: Drzewo, czyli raczej krzaczek? Taki na pó³ metra? Leonid: Tak. Do tego drzewa on siê zwraca: drzewo wybacz, ja chcê ciê odr¹baÌ, dlatego ¿e ja muszê... Ja jeszcze myœlê, ¿e ono odroœnie, to drzewo, i oto [jak mówiê do niego]: twoje dziatki odrosn¹, ale ja ciebie odr¹biê, bo powinienem napaliÌ w piecu. Tak samo usprawiedliwia siê przed jakimœ zwierzêciem, [kiedy] ubija zwierzê, wtedy przeprasza je: wybacz, ja potrzebujê zjeœÌ, ja myœlê, ¿e [twoje] dzieci nie zostan¹ [same], maleùkie, wiêc doros³e mogê ubiÌ, bo muszê jeœÌ. Wybacz, ¿e mnie przysz³o ciebie zabiÌ, poniewa¿ muszê nakarmiÌ swoje dzieci. To jest zwi¹zek z przyrod¹, mi³oœÌ do przyrody, ona wychowuje nasz¹ religiê.WJ: Jeszcze nic nie powiedzia³eœ o nienieckich bogach... Leonid: Nieniecki bóg, to nie³atwa i d³uga rozmowa. Ale istnieje ca³y system bóstw, bogów i duchów. Istnieje najg³ówniejszy bóg, to wed³ug legend ich by³o dwóch: ten naczelny [najwy¿szy] bóg Num, i jego brat, dolny [bóg] Nga. Na pó³nocy takie przeciwstawne dwa [bóstwa], tak wiêc od tego walka.WJ: Dwa bieguny... Leonid: Tak, bieguny. Górny i dolny. I potem ju¿ id¹ po kolei: pomocnicy, [wœród nich] synowie tego [najwy¿szego] boga, ich siedmiu, i dzieci [boga] dolnego œwiata, ich znowu jest tyle samo. Ci bogowie oczywiœcie maj¹ tak¿e ¿ony, potem s¹ [ich] pomocnicy i duchy, którzy pomagaj¹ przy tym, aby na ziemi by³o dobrze. [¯eby] ludziom by³o ¿yÌ dobrze, ¿eby oni nie sprzeczali siê, nie bili siê, nie bali siê niczego, to [w³aœnie temu s³u¿y tych] siedmiu [synów Numa, oraz] bardzo wielu pomocników. Tak samo z dolnej strony [jest] siedmiu [ich] przeciwników, którzy przeszkadzaj¹ ludziom, robi¹ [im] na z³oœÌ, przynosz¹ im biedê, tam choroba, tam szkoda; ca³y czas idzie walka: œwiata górnego i dolnego. A my znajdujemy siê poœrodeczku. Cz³owiek znajduje siê poœrodeczku. W ka¿dym czasie... St¹d [z górnego œwiata cz³owiek] dostaje dobro, a z do³u dostaje coœ niedobrego. Oto jak idzie ta walka. Miedzy tymi dwoma œwiatami ¿yj¹ ludzie. My wszyscy ¿yjemy w takim w³aœnie œwiecie.
Walentyna: My mamy, rozumiesz, trochê interesuj¹ce [pogl¹dy]: [pomyœla³byœ, ¿e] jeœli coœ z³ego z dolnego œwiata, znaczy on [œwiat dolny] tylko szkodzi. Nie, bywa tak, ¿e w³aœnie z dolnego œwiata idzie jakby presja, ¿eby nie czyniÌ Ÿle drugiemu, bo potem my ciebie tak samo bêdziemy karaÌ. To taka idzie praca wychowawcza: Ÿle pomyœla³eœ o innym, wiêc my tobie zrobimy Ÿle; tak wiêc bywa, ¿e dolny œwiat tak¿e czyni dobro.WJ: Kilka lat temu geolodzy znaleŸli w waszej ojczystej ziemi ogromne... Walentyna: Nie ogromne... maleùkiego mamuta!WJ: Nie mamuta. Chodzi mi o coœ innego: ogromne z³o¿a nafty i gazu. I czym te minera³y s¹ z punktu widzenia tradycyjnej kultury Nieùców? Leonid: Przede wszystkim to Nieùcy powiadaj¹, ¿e to co pod ziemi¹, to wszystko s¹ sprawy dolnego boga. To znaczy, ¿e nie nale¿y [nielzia] braÌ niczego spod ziemi. Inaczej ziemia zapadnie siê w dó³. Dlatego kiedy przyjechali do nas geologowie, gazowcy, naftowcy, to wtedy przysz³a wielka bieda [niedola]. Bêd¹ dziurawiÌ ziemiê! A ziemi nie nale¿y [nielzia] dziurawiÌ. Dlatego starzy ludzie zawsze ze strachem powiadaj¹, ¿e dlaczego przyjechali do nas ludzie, którzy kopi¹ w naszej ziemi. Gdzie my bêdziemy ¿yÌ potem? Wszystko u nas tutaj... Nafta to krew diab³a. Krew dolnego boga. Dlatego jeœli my wydobêdziemy ca³¹ tê naftê, znaczy krew tego diab³a, my umrzemy. My zapadniemy siê pod ziemiê. Ziemia bêdzie pusta wewn¹trz. I tak oni powiadaj¹: oto nie nale¿y ryÌ w ziemi, od tego dla nas bêdzie bieda. Wielka bieda. ¯e kopi¹ nasz¹ ziemiê i chc¹ wszystko, co jest tam wydobyÌ, i nasza ziemia przewróci siê i razem z ni¹ my pójdziemy w dó³. I ¿ycia na ziemi nie bêdzie. W taki sposób mówi¹ starcy. Tak wiêc ja myœlê, ¿e dla nas, tych którzy ¿yj¹ w tundrze, kto zajmuje siê hodowl¹ reniferów, kto zajmuje siê rybo³ówstwem, myœlistwem, to nie po¿ytek, a szkoda. Dlatego, ¿e oni nam, czyli tym, którzy ¿yj¹ tam na pó³nocy, niczego nie daj¹. Z tego, ¿e oni wydobywaj¹ ropê i gaz, dla nas ¿adnego po¿ytku nie ma. My tak jak ¿yliœmy swoj¹ prac¹ ze swoimi reniferami, rybami, tak i ¿yjemy. Nam pieniêdzy od tych, którzy wydobywaj¹ st¹d [ropê i gaz], nie przybywa, dlatego jak ¿yliœmy, tak i ¿yjemy.WJ: A wiêc je¿eli my, na przyk³ad w Polsce, albo w ogóle w Europie, wykorzystujemy wasz¹ ropê i gaz z waszej ziemi, ja tak myœlê, ¿e my powinniœmy czyniÌ jakieœ ofiary lub ceremonie dla duchów lub bogów waszego dolnego œwiata. Czy nie tak? Leonid: Tak, rzeczywiœcie, ka¿dy cz³owiek, którzy przyjedzie, powiedzmy, na Jamal, powinien z³o¿yÌ ofiarê najwy¿szemu bogu, ofiarê dolnemu œwiatu, niech to bêdzie... przywi¹¿e wst¹¿eczkê, pomodli siê za to, ¿eby ziemia by³a ochroniona, ¿eby na tej ziemi by³y bogactwa, bo najwiêksze bogactwo to ziemia, na której pas¹ siê renifery. [Nasze] najwiêksze bogactwo to [tak¿e] rzeki, w których ³owi siê ryby; dlatego wszyscy którzy przyje¿d¿aj¹, powinni siê modliÌ, ¿eby to wszystko zosta³o uchronione [przetrwa³o nienaruszone] d³ugo.
Walentyna: Leonid, ty trochê nie zrozumia³eœ. Wojciech powiedzia³, [¿e] je¿eli gdzieœ w Polsce idzie ropa i gaz [z Jamala], to oni powinni sk³adaÌ ofiary w³aœnie u siebie na [swojej] ziemi. A w jakim sensie: rzecz w tym, ¿e jeœli u nas dla Nga tak¿e sk³ada siê ofiary, ¿eby on odsun¹³ od nas choroby wszelkie i nieszczêœcie, to w rzeczy samej tam gdzieœ tak¿e trzeba sk³adaÌ ofiary w³aœnie dla Nga. Diab³u. ¯eby on wam nie przyniós³ nieszczêœcia.WJ: Jak to zrobiÌ? Walentyna: Jak? No, tasiemki...WJ: Gdzie je wieszaÌ? Walentyna: WeŸcie zróbcie œwiête miejsca! Albo na rurze gazoci¹gu powieœcie! I wszystko bêdzie normalnie.WJ: Co ty byœ móg³, Leonid, powiedzieÌ tym m³odym ludziom z Polski, którzy by sami, osobiœcie, chcieli zostaÌ uczniami syberyjskich szamanów? UczyÌ siê syberyjskiego szamanizmu? Albo samemu zostaÌ szamanami? Leonid: No có¿, ja myœlê, ¿e takie pragnienia m³odych ludzi trzeba powitaÌ z radoœci¹... Trzeba z radoœci¹ powitaÌ takie pragnienia m³odych ludzi, którzy ¿yj¹ w Polsce, którzy chc¹ byÌ uczniami szamanów, starych szamanów, dlatego ¿e trzeba szukaÌ kontaktu, ¿eby siê z nimi zwi¹zaÌ i studiowaÌ tê sztukê. Staro¿ytn¹ sztukê i potrzebn¹ sztukê, bez której rzeczywiœcie [trudno ¿yÌ]. Ci ludzie [szamani], oni bardzo ceni¹ siê, ale oczywiœcie wiedz¹ [mnóstwo] o przyrodzie, znaj¹ wiele leczniczych sposobów, nie od [sztucznych] lekarstw, a zio³ami, to medycyna ludowa. Znaj¹ przepowiednie, umiej¹ przepowiadaÌ sny, znaj¹ astrologiê, znaj¹ gwiazdy, bardzo wiele znaj¹ ci ludzie. [Wprawdzie] wydaje siê, ¿e oni nie czytaj¹ ksi¹¿ek, ale ich wiedza o przyrodzie nie wymaga [wcale znajomoœci] ksi¹¿ek. Dlatego ja myœlê, ¿e ci którzy pragn¹ [uczyÌ siê szamanizmu, ci] m³odzi ludzie, niech znajd¹ kontakty, spróbuj¹ znaleŸÌ sobie nauczycieli w Syberii, i niech to bêd¹ Buriaci, i niech to bêd¹ Jakuci, niech to bêdzie na Jamale, niech to bêdzie na Tajmyrze... [trzeba] szukaÌ kontaktów, jak tego nauczyÌ siê, i tej bardzo staro¿ytnej sztuki. Ucieleœnienie staro¿ytnej sztuki intuicji i tak dalej. Ja myœlê, ¿e to bardzo dobra sprawa dla m³odych ludzi.WJ: A jak d³ugo trzeba uczyÌ siê u takiego szamaùskiego mistrza? Leonid: Ano, ja myœlê, ¿e jeœli ktoœ zajmuje siê [t¹ nauk¹] bardzo powa¿nie, to na pewno nie mniej ni¿ dziesiêÌ lat. Jeœli to powa¿nie. A je¿eli tylko tak dla siebie, powierzchownie, no to mo¿e byÌ... jeœli pracowaÌ z poœwieceniem... no z pewnoœci¹ oko³o dwóch lat. To bêdzie normalnie.
Walentyna: A ja myÂślĂŞ Âże teraz u nas juÂż idzie postĂŞp. I szamani teraz rzeczywiÂście biorÂą uczniĂłw, ktĂłrzy ukoĂączyli medycynĂŞ. Dlatego, Âże [taki] czÂłowiek wtedy ma juÂż podstawy... Wtedy szamanowi Âłatwiej jest wykÂładaĂŚ [przekazywaĂŚ] uczniowi wiedzĂŞ wÂłaÂśnie o takich rzeczach, jak przyroda, zwierzĂŞta, czÂłowiek... potem hierarchiĂŞ bogĂłw, i punkty zetkniĂŞcia siĂŞ - temu czÂłowiekowi - jeÂśli on zna punkty na ciele czÂłowieka. [trzeba teÂż] dostatecznie dobrze znaĂŚ hipnozĂŞ, byĂŚ aktorem, i to [teÂż zaleÂży] od [jego fizycznej] siÂły... [Teraz wystarczy] dwa, trzy lata. Dlatego Âże teraz rzeczywiÂście sÂą u nas ludzie, ktĂłrzy ukoĂączyli medycynĂŞ i juÂż nam [teraz] o wiele Âłatwiej bĂŞdzie uczyĂŚ siĂŞ u szamanĂłw. Ale jeszcze jest konieczny rzeczywisty talent!
Leonid: S¹ jeszcze inne subtelnoœci... [Ktoœ taki powinien mieÌ] znajomoœÌ jakichœ wizji... Od przyrody bywaj¹ talenty... Oni umiej¹ tam widzieÌ duchy, znaj¹ tradycyjne metody leczenia, [ale] przecie¿ [aby zacz¹Ì naukê u szamana] wystarczy wiedza choÌby ksi¹¿kowa, a tam bêdzie ju¿ [nauka] czysto praktyczna... [jak na przyk³ad] medytacja, wchodzenie w siebie, poszukiwanie dróg obcowania z górnym œwiatem, poszukiwanie dróg [kontaktu] z dolnym œwiatem, tam ju¿ dalej idzie czysta praktyka. Cz³owiekowi znaj¹cemu literaturê l¿ej bêdzie studiowaÌ takie tradycyjne metody. Bo jednak on ju¿ bêdzie jakby do po³owy gotów [do tego, aby] byÌ szamanem. Jak¹œ wiedzê on ju¿ posiada. On ju¿ nie musi zaczynaÌ od zera. Jakieœ ksi¹¿ki przeczyta³, przeczyta³, powiedzmy, o tradycyjnych wierzeniach innych narodów, staro¿ytnych S³owian, Chiùczyków, Japoùczyków, bo wszystkie te systemy pochodz¹ st¹d; pierwotna religia idzie st¹d: ze wschodu. I je¿eli cz³owiek jednak to wie, to ju¿ mu ³atwiej, powiedzmy na piêÌdziesi¹t procent, [dalej siê] uczyÌ. Bêdzie siê mu skracaÌ okres studiów. Do dwóch, trzech lat.
Walentyna: Najwa¿niejsze to praktyka. I znajomoœÌ duchów. Dlatego, ¿e ka¿dy duch lubi, kiedy siê do niego zwracaÌ bezpoœrednio. I ka¿dy duch lubi, kiedy jemu siê œpiewa. I piêknie œpiewa. A jeœli jemu [szamanowi, uczniowi szamana] zdarzy siê zapomnieÌ tylko jednego ducha, od razu bêdzie nieszczêœcie. Tak wiêc szaman zna hierarchiê bogów i duchów; on do ka¿dego zwraca siê bezpoœrednio. Nie zapomina ani jednego i zwraca siê do niego z szacunkiem, nawet [tak] ³askawie mówi: "mój przyjacielu". A jeœli cz³owiek przyszed³ tak po prostu... Dowiedzia³ siê czegoœ trochê i zapomnia³ jakiegoœ ducha, to zaczynaj¹ siê u niego choroby.WJ: Bardzo dziêkujê, czas zakoùczyÌ, teraz pos³uchajmy [co siê nagra³o]. http://www.taraka.pl/wywlar.htm
|
|
|
Zapisane
|
PozwĂłl sobie byĂŚ sobÂą, a innym byĂŚ innymi.
|
|
|
Dariusz
 Maszyna do pisania...
Punkty Forum (pf): 3
Offline
Płeć: 
Wiadomości: 6024
Zobacz profil
Email
|
 |
« Odpowiedz #4 : Luty 26, 2012, 17:04:28 » |
|
12 kwietnia 2011Robert PalusiùskiOd szamanizmu do psychologii zorientowanej na proces Moje bardziej œwiadome szamaùskie doœwiadczenia (bo dzieciêce i m³odzieùcze inicjacje pobli¿a œmierci by³y tylko zwiastunami) zaczê³y siê trzydzieœci lat temu. Przeczytawszy "Teoriê i metodykê Ìwiczeù relaksacyjno - koncentracyjnych" [1], gdzie po raz pierwszy spotka³em siê z opisem praktyk jogicznych, medytacji zen, relaksacji i autosugestii, postanowi³em od razu spróbowaÌ wszystkiego po kolei. Kiedy przysz³o do sprawdzenia informacji mówi¹cej o tym, ¿e jogin lub osoba znajduj¹ca siê pod wp³ywom hipnozy b¹dŸ autosugestii mo¿e znieczuliÌ swoje cia³o - by³em gotów. Poprosi³em mojego przyjaciela, aby na dany przeze mnie znak - po kilku minutach koncentracji i medytacji zacz¹³ nak³uwaÌ skórê mojego przedramienia wielk¹ agrafk¹. Nie patrz¹c na to, co siê dzieje czu³em lekkie napinanie skóry na powierzchni rêki. ¯adnego bólu. Nagle poczu³em i us³ysza³em zgrzyt! Otworzy³em gwa³townie oczy i zobaczy³em, ¿e szpikulec agrafki przeszed³ przez ca³¹ gruboœÌ rêki i utworzy³ wybrzuszenie w skórze spodniej czêœci przedramienia! Zgrzyt by³ efektem otarcia agrafki o jedn¹ z dwóch koœci przedramienia. Przestraszy³em siê i poprosi³em przyjaciela, ¿eby natychmiast wyci¹gn¹³ to ze mnie. I tak siê sta³o. Nie pojawi³a siê ani jedna kropelka krwi ... (Swoj¹ drog¹ dzisiaj podziwiam mojego przyjaciela za to, ¿e mia³ odwagê i determinacjê konsekwentnego wk³uwania siê :-)) Od tego czasu (30 lat!) mniej lub bardziej regularnie (formalnie w grupach i nieformalnie indywidualnie) praktykujê medytacjê Zen w tradycji Soto, która nie ró¿ni siê od tybetaùskiego szine czy vipassany (które to praktyki wraz z Dzogczen równie¿ mia³em mo¿liwoœÌ wypróbowaÌ). Medytacja okazuje siê niezwykle przydatna zarówno w praktyce terapeutycznej, w praktykach szamaùskich jak i podczas Vision Quest'ów. PóŸniej, na studiach, z powodzeniem stosowa³em Hunê, ucz¹c siê przy wykorzystaniu drugoobiegowych przek³adów Maxa F. Longa. W tamtych czasach (lata 1983 - 87) profesorowie po 2 -3 semestrach danego przedmiotu przygotowywali listê ok. 60 pytaù i z nich ustnie odpytywali studenta/tkê wybieraj¹c 3 pytania z ca³ego zestawu. Zazwyczaj uczy³em siê oko³o 10 zagadnieù i dziêki odwo³aniu siê do Kahuùskiego Wy¿szego Ja udawa³o siê jakoœ zgraÌ ciekawoœÌ profesora z moimi zasobami wiedzy. Dzia³a³o na tyle, ¿e otrzymywa³em nawet stypendium naukowe za wysok¹ œredni¹ ocen. W kolejnych latach moja chêÌ praktycznej eksploracji wiedzy tajemnej i szamaùskiej nie zmniejszy³a siê. By³em w³aœcicielem wydawnictwa, a przy okazji t³umaczem, g³ównym redaktorem i korektorem. Wydawa³em g³ównie ksi¹¿ki ezoteryczne plus szeroko pojête metody alternatywnego uzdrawiania. Aby byÌ rzetelnym wobec czytelnika, sprawdzaj¹c przy tym jakoœÌ przek³adu wypróbowywa³em wszystkie opisywane techniki i Ìwiczenia. To sprawdzanie na sobie w praktyce zosta³o mi do dziœ, gdy¿ nadal przek³adam ksi¹¿ki, w tym wiêkszoœÌ wydanych tytu³ów Arnolda Mindella. Jego ksi¹¿kê "Psychologia i szamanizm" przeczyta³em co najmniej dziesiêÌ razy wykonuj¹c przy okazji kilkukrotnie ka¿de z zamieszczonych w niej Ìwiczeù. Myœlê, ¿e to jeden z przyk³adów alterkariery: mo¿na zarabiaÌ robi¹c to, co siê lubi zbieraj¹c przy tym nieocenione korzyœci osobiste. W roku 1997 po wieloletnich lekturach oraz praktycznym (aczkolwiek "na w³asn¹ rêkê") oraz teoretycznym studiowaniu szamanizmu wybra³em siê na swoje pierwsze warsztaty prowadzone przez ucznia Michaela Harnera, z brytyjskiego od³amu "Foundation for Shamanic Studies" - "Eagles Brothers". Wiadomoœci i wiedza jakkolwiek praktyczne, by³y doœÌ ogólne i powierzchowne. A jednak wraz z pog³êbieniem praktyki podzia³a³y bardzo g³êboko. Szamaùskie podró¿e pod przewodnictwem osobistych zwierz¹t mocy maj¹ nieocenion¹ jakoœÌ i wartoœÌ. Jeœli pozwalaj¹ na to duchy, mo¿emy mieÌ dostêp do wiedzy absolutnej, której nie ogranicza ani przestrzeù, ani czas. Czasami moje wgl¹dy i uzyskane od duchów informacje przyprawia³y mnie o ciarki, dr¿enie cia³a plus wspó³wystêpuj¹ce anomalie pogodowe. Pewnych rzeczy, które objawia³y mi duchy, nikt nie by³ w stanie wykoncypowaÌ intelektem czy innym poznawczym potencja³em cz³owieka w po³¹czeniu z jego najmocniejszymi komputerami. Ten okres ¿ycia zaowocowa³ napisan¹ i wydan¹ w 1999 r ksi¹¿k¹ "Szamanizm w praktyce" - doœÌ popularn¹, bo mia³a dwa wznowienia. Jednak po pewnym czasie moja praktyka szamaùska polegaj¹ca w g³ównej mierze na kontaktach z duchami z wykorzystaniem podró¿y szamaùskich przesta³a mi wystarczaÌ. W tym modelu (modalnoœci?) szamanizmu, z pewnoœci¹ skutecznym i potê¿nym, duchy opiekuùcze oraz starszyzna z Wy¿szych Œwiatów s¹ medium poœrednicz¹cym w kontakcie z absolutem. Popêd eksploratora nawigowa³ moj¹ "ca³oœÌ" na inne œcie¿ki. Bo choÌ duchy dawa³y zdumiewaj¹co niesamowite i trafne odpowiedzi na wiele fundamentalnych (a tak¿e ca³kiem prozaicznych) pytaù, to mój osobisty duch rozwoju pragn¹³ wiêkszego udzia³u i wspó³decydowania. Pragn¹³ wiêkszej œwiadomoœci, wiêkszego zaanga¿owania i wiêkszej partycypacji. Pewnie to ten sam duch jesieni¹ 1997 roku zaprowadzi³ mnie (ca³kiem "przypadkowo") na 2-letnie szkolenie z Psychologii Zorientowanej na Proces stworzonej przez Arnolda Mindella (w tamtym czasie trzeba by³o studiowaÌ w Zurichu, bo nie by³o w Polsce kwalifikowanych nauczycieli i programu). Ten rodzaj nauki, fascynacja, wspó³tworzenie i wspó³-odkrywanie z moimi klientami i przyjació³mi trwa ju¿ zatem 14 lat! Przy czym - co mnie nie dziwi - okaza³o siê, ¿e wiedza i wgl¹dy uzyskiwane w podró¿ach szamaùskich we wspó³pracy z duchami opiekuùczymi nie by³y mniejsze przy zastosowaniu metod psychologicznego wgl¹du wywodz¹cego siê z technik psychologii zorientowanej na proces. Mindell jest jednym z nielicznych psycho-terapeutów, który siêga do pradawnej wiedzy szamanów, dostrzega korzenie psychoterapii w szamaùskim leczeniu i otwarcie o tym mówi. Chyba pierwsze jego wiêksze prze¿ycie mia³o miejsce w kwietniu 1986 (mia³ wówczas 46 lat) w kenijskim rezerwacie Masai Mara, gdzie bra³ udzia³ w szamaùskim obrzêdzie leczenia (z u¿yciem poœwiêconych na tê okazjê kurczaków!), co z pewnoœci¹ wywar³o na nim wielkie wra¿enie, gdy¿ bardzo czêsto wzmiankuje o tym doœwiadczeniu. Mindell wspomina, ¿e afrykaùskie, szamaùskie ma³¿eùstwo wiejskich uzdrowicieli by³o w posiadaniu tak szczegó³owych informacji na temat jego biografii i sytuacji ¿yciowej, ¿e tylko zjawisko nielokalnoœci mog³oby to w jakikolwiek sposób t³umaczyÌ. Jednak Mindellowskie zainteresowanie szamanizmem datuje siê na kilkanaœcie lat wstecz, gdy¿ ju¿ w latach siedemdziesi¹tych XX w. zacz¹³ badaÌ powi¹zania symptomów fizycznych ze snami oraz studiowa³ i analizowa³ z punktu widzenia analityka jungowskiego prace Castanedy (to wówczas powsta³ zrêb i wiêksza czêœÌ wydanej pod koniec lat 80-tych ksi¹¿ki "Szamanizm i psychologia"). PóŸniej Mindell nie rezygnowa³ z kontaktu z szamanami kultur pierwotnych maj¹c wielu przyjació³ zarówno w Ameryce Pd. jak i pó³nocnej. W podziêce za udzielon¹ pomoc w negocjacjach z rz¹dem USA otrzyma³ nawet od plemienia Haida ziemiê nad brzegiem oceanu, gdzie zbudowa³ sobie letni dom w odleg³oœci 100 m od wielkiego lasu, sk¹d czasami przybywaj¹ w odwiedziny czarne niedŸwiedzieNietrudno siê domyœliÌ jak bardzo s¹ mi bliskie koncepcje stworzone (i wdra¿ane w ¿ycie) przez Arnolda Mindella. Jednym z najnowszych trendów w jego ca³oœciowej wizji jest praca terapeutyczna opieraj¹ca siê na naszych zwi¹zkach z planet¹ Ziemi¹. Jest to bardzo mocna technika na tyle g³êboko penetruj¹ca i wstrz¹saj¹ca, ¿e pod koniec piêciodniowego seminarium (chyba w 2002 roku), na którym uczyliœmy siê jak odnajdywaÌ odpowiedzi na nasze najistotniejsze pytania za pomoc¹ ruchu, którym kieruje Ziemia popad³em w przygnêbienie i lekk¹ depresjê. Mocno przybity i smutny podszed³em w przerwie do Mindella i powiedzia³em: "Arny, znalaz³em odpowiedzi na moje najwiêksze pytania, dowiedzia³em siê tak du¿o, ¿e przygnêbia mnie fakt, i¿ nie mam ju¿ nic wiêcej do odkrycia". Na co Arny patrz¹c na mnie uwa¿nie i przybieraj¹c podobn¹ do mojej postawê cia³a oraz zbli¿ony do mojego ton g³osu odpowiedzia³ powoli, bardzo g³êboko i z ca³kowitym zrozumieniem mojej sytuacji: "Tak, to deprymuj¹ce. Nie ma nic do odkrycia. To koniec, nie ma ju¿ dok¹d iœÌ. Nie ma sensu dalej szukaÌ." Kiedy zobaczy³em samego siebie w jego osobie, wybuchn¹³em takim œmiechem, ¿e a¿ ³zy pociek³y mi z oczu. Mindell posiada w³aœciwoœÌ intuicyjnego wgl¹du w sytuacjê danej osoby (a nawet w jej historiê - biografiê). Kiedy podczas tego samego seminarium pracowa³em w parze z pewn¹ kobiet¹ ze Szwecji i utknêliœmy w pewnym miejscu, poprosi³em Arniego o pomoc. Arny podszed³, stan¹³ w podobnej pozycji i miejscu tej kobiety, po czym bez ¿adnego wczeœniejszego wywiadu zada³ jej pytanie: "Czy mia³a pani prze¿ycie zwi¹zane z zagro¿eniem ¿ycia, prze¿ycie pobli¿a œmierci?" "Tak" - odpowiedzia³a kobieta - "mia³am wypadek samochodowy, w wyniku którego znajdowa³am siê przez jakiœ czas w stanie œmierci klinicznej". Po czym opowiedzia³a zwi¹zan¹ z tym historiê, która by³a kluczem do dalszej pracy w tamtym czasie i miejscu. Od tamtej pory w³¹czy³em praktykê pracy z ruchem kierowanym przez Ziemiê i jej kierunki do moich corocznych letnich 6-dniowych warsztatów i za ka¿dym razem efekty tych Ìwiczeù s¹ zdumiewaj¹ce tak dla uczestników/czek tych warsztatów, jak i dla mnie. Na czym polega ta praktyka? S¹dzê, ¿e jej istotê najlepiej oddadz¹ s³owa samego Mindella: "Gdy masz k³opoty, gdy trafiasz na impas, chwile przejœcia i zmian, œwiadomoœÌ poruszania siê po œcie¿kach mo¿e przywo³aÌ twój zwi¹zek ze œnieniem Ziemi i wskazaÌ drogê. Moc Ziemi, która manifestuje siê w twoim ¿yciu, nazywam kwantowym kompasem. Kiedy szukasz odpowiedzi na jakieœ pytania, przemierzaj ró¿ne œcie¿ki swego ¿ycia i znajdŸ drogê "Wielkiego Ja". Pod¹¿aj za Ziemi¹. Za ka¿dym razem, gdy masz jakiœ problem, pojawia siê szansa odnowienia twego codziennego ¿ycia poprzez zacieœnienie kontaktu z twoim "Wielkim Ja". Korzystaj ze swej uwra¿liwionej (poczuciowej) uwa¿noœci i pod¹¿aj zakrêtami œcie¿ek, a¿ nie pojawi siê droga, obrazy i ich znaczenie. Pamiêtaj o g³êbokiej demokracji; wszystkie œcie¿ki s¹ równie wa¿ne. Ich suma obrazuj¹ca twój proces jest twoim najlepszym nauczycielem." [2]Mindellowska koncepcja Wielkiego Ja jest dobrze opisana w prze³o¿onej przeze mnie ksi¹¿ce pt. "Œnienie na jawie" (polecam) i zasadniczo odpowiada jungowskiemu terminowi "JaŸù" [3]. Zaœ "suma œcie¿ek" odnosi siê do Feynmannowskiego ca³kowania po drogach (czasem zwanego równie¿ "po trajektoriach" lub "po historiach"), bo Mindell jako by³y fizyk atomowy postrzega matematykê oraz fizykê kwantow¹ jako ca³kiem realn¹ analogiê do naszego ¿ycia. Jako jeszcze jeden wymiar naszej psychicznoœci. Na przyk³ad ludzie podobnie jak elektrony badaj¹ w ¿yciu ró¿ne drogi, aby "po historiach" odnaleŸÌ tê najw³aœciwsz¹. Co dalej? Jeœli np. nie wiesz "co dalej", to siedz¹c lub stoj¹c pozwól swojemu koncepcyjnemu umys³owi odpocz¹Ì, zwróÌ uwagê na cia³o oraz na oddech i na ile to mo¿liwe postaraj siê opró¿niÌ umys³. Nastêpnie zauwa¿ czy i w jaki sposób twoje cia³o chcia³oby siê poruszyÌ. Daj sobie na to czas. Nie wykonuj ruchu, ale zadaj sobie pytanie: "gdyby moje cia³o mia³o siê ruszyÌ w któr¹œ stronê - to dok¹d by zmierza³o?" Cierpliwie czekaj na odpowiedŸ p³yn¹c¹ od cia³a. Kiedy pojawi siê jakaœ tendencja do ruchu - pójdŸ za ni¹. Postaraj siê byÌ w wiêkszym stopniu "wzruszony" ni¿ "poruszaÌ siê". W takich okolicznoœciach twoje cia³o wspó³dzia³a z Ziemi¹. Niech "siê" porusza, a w trakcie ruchu pozwól sobie na pojawienie siê jakichœ obrazów, mo¿e gestów lub dŸwiêków zwi¹zanych ze œcie¿k¹ ,jak¹ w³aœnie przemierzasz. Kiedy coœ siê ju¿ dope³ni w tym ruchu - zatrzymaj siê i pozwól na to, aby "samoczynnie" ukaza³o siê znaczenie ca³ego doœwiadczenia. W któr¹ stronê zmierza³aœ? Co by³oby dalej w tym kierunku - nawet za kilka - kilkaset kilometrów? Czy sens tego ruchu/drogi jest w jakiejœ mierze odpowiedzi¹ na zadane pytanie? (np. "co dalej?") Jeœli pragniesz doœwiadczyÌ wiêcej praktyki/wiedzy - zapraszam na letnie warsztaty "W zgodzie z Ziemi¹, natur¹ i sob¹". Robert PalusiùskiPrzypisy [1] S. Grochmal (red.), Teoria i metodyka Ìwiczeù relaksowo-koncentruj¹cych, PZWL, Warszawa 1979 [2] Arnold Mindell "Earth Based Psychology" str. 92. [3] W rozumieniu jungowskim ca³kiem dobra definicja JaŸni znajduje siê tu: JaŸù. http://www.taraka.pl/szamanizm_procesAutor, jego teksty
|
|
« Ostatnia zmiana: Luty 26, 2012, 17:08:23 wysłane przez Dariusz »
|
Zapisane
|
PozwĂłl sobie byĂŚ sobÂą, a innym byĂŚ innymi.
|
|
|
Dariusz
 Maszyna do pisania...
Punkty Forum (pf): 3
Offline
Płeć: 
Wiadomości: 6024
Zobacz profil
Email
|
 |
« Odpowiedz #5 : Marzec 29, 2012, 18:31:47 » |
|
17 marca 2012 Robert PalusiĂąski Rzut okiem na szamanizm po szesnastu latach praktykZimÂą nadszedÂł dla mnie czas spoglÂądania wstecz. W chwili refleksji zauwaÂżyÂłem, Âże minĂŞÂło ponad 16 lat od kiedy w tej czy innej formie praktykujĂŞ szamanizm. SzesnaÂście lat – to prawie dorosÂłoœÌ  . Przed 14 laty napisaÂłem teÂż ksi¹¿kĂŞ „ Szamanizm w praktyce”, ktĂłra miaÂła dwa wydania (pierwsze w 1999 roku) i dostaÂła siĂŞ nawet do spisu lektur niektĂłrych kierunkĂłw szkó³ wyÂższych. W tamtych czasach, pod koniec lat 90-tych, niewiele osĂłb u nas prowadziÂło praktyki i warsztaty inspirowane szamanizmem. PrzyjeÂżdÂżali wtedy z warsztatami Mattie Davis-Wolfe i David Thomson i kilka osĂłb inicjowanych przez tĂŞ parĂŞ prowadziÂło moÂżliwie wiernie praktyki przekazywane przez nich, w tym szaÂłas potu. Inne osoby miaÂły przekaz praktyk wywodzÂących siĂŞ z rdzennej Ameryki, choĂŚ adaptowanych na potrzeby osĂłb „biaÂłych” – mam tu na myÂśli tradycjĂŞ zapoczÂątkowanÂą przez Sun Bear'a oraz przyjeÂżdÂżajÂącego do Polski, a potem osiadÂłego w pobliÂżu Krakowa Srebrnego Lisa wraz z ÂżonÂą DanutÂą Ogaoeno. Oraz byli „tubylcy”: Wojciech JóŸwiak i ja prowadziliÂśmy warsztaty w stylu nazwanym przez Wojtka „ TwardÂą ÂŚcieÂżkÂą” i gdzie twĂłrczo interpretowano praktyki z ró¿nych tradycji. Zapewne nie wiem o wszystkich osobach praktykujÂących wĂłwczas szamanizm, ale niewÂątpliwie w porĂłwnaniu do czasĂłw wspó³czesnych, roku 2012, byÂła to naprawdĂŞ znikoma liczba. PatrzÂąc teraz na liczne oferty warsztatĂłw, listy dyskusyjne, grupy na Facebooku, na szerokie spektrum osĂłb uczestniczÂących w ceremoniach ÂświĂŞtych roÂślin i innych tradycji poÂłudniowo-amerykaĂąskich lub hawajskich (Huna), domyÂślam siĂŞ, Âże dzisiaj w Polsce liczbĂŞ osĂłb praktykujÂących (choĂŚby przez krĂłtki czas) ró¿ne formy szamanizmu moÂżna liczyĂŚ na dziesiÂątki tysiĂŞcy! JeÂśli ta liczba wydaje siĂŞ przesadzona, to moÂżemy do³¹czyĂŚ do tego wszelkie warsztaty czy praktyki, ktĂłre majÂą w sobie nazwy „szamaĂąskie” (np. „szamaĂąska tantra serca” – cokolwiek to znaczy  – a wĂłwczas osiÂągniemy naprawdĂŞ imponujÂącÂą liczbĂŞ. W kaÂżdym wiĂŞkszym mieÂście spotkasz osoby organizujÂące i prowadzÂące dla innych szamaĂąskie podró¿e, pracĂŞ z roÂślinami czy temu podobne. Zatem zakres, powszechnoœÌ i liczebnoœÌ to jedna z ró¿nic dostrzegalnych po latach. Kolejna z OGROMNYCH zmian jakie dostrzegam, to prawdopodobnie zwiÂązany z szerokÂą popularyzacjÂą zjawiska sam stosunek do szamanizmu. ChoĂŚ dzisiaj moÂże to zabrzmieĂŚ zdumiewajÂąco (zwÂłaszcza dla osĂłb przed trzydziestkÂą), to kiedy 15 lat temu wynajmowaÂłem pomieszczenia na warsztaty szamaĂąskie zdarzaÂło siĂŞ, Âże odmawiano mi wynajĂŞcia sali czy oÂśrodka lub przez dÂługi czas musiaÂłem tÂłumaczyĂŚ wynajmujÂącym, Âże szamanizm to nie satanizm! MyÂślĂŞ, Âże zmiana jaka nastÂąpiÂła w tym zakresie jest w duÂżej mierze owocem mojej pionierskiej pracy i paru innych osĂłb – w tym wydawcy Taraki  Jednak popularyzacja zjawiska i praktyk szamanistycznych wi¹¿e siĂŞ takÂże z rozszerzeniem definicji szamanizmu, a nawet z jej rozwodnieniem. Kiedy w swojej ksi¹¿ce definiowaÂłem pojĂŞcie i postaĂŚ szamana, opierajÂąc siĂŞ na wielu ÂźrĂłdÂłach i inspiracjach, pisaÂłem tak: SÂłowo "szaman" pochodzi od EwenkĂłw w dalekiej Syberii i oznacza osobĂŞ parajÂącÂą siĂŞ uzdrawianiem przy udziale pomocnych duchĂłw. W jĂŞzyku tunguskim sÂłowo to oznacza takÂże "tego, ktĂłry jest podekscytowany, poruszony" i stanowi aluzjĂŞ do "trzĂŞsienia siĂŞ" szamana podczas taĂąca i obrzĂŞdu (Kazanowicz, 1924). NiektĂłrzy wi¹¿¹ je z palijskim (jĂŞzyk uÂżywany w Indiach przed sanskrytem) Âśamana. To sÂłowo jest w swej etymologii wiÂązane rĂłwnieÂż z gorÂącem i wiedzÂą. Inni badacze wywodzÂą to sÂłowo od saman, poÂłudniowego pochodzenia, co oznaczaÂło "ascetyczny" lub kogoÂś, "kto uprawia umartwianie siĂŞ", oraz "nagrzewa siĂŞ", panuje nad ogniem.
Szaman uzyskuje wiedzê i moc duchow¹ od pomagaj¹cych mu duchów. Duchy pozwalaj¹ siê spotkaÌ i poznaÌ w innych œwiatach, tam szaman zaznajamia siê z nimi, czasem je oswaja, czasem przekszta³ca, a czasem walczy z nimi czyni¹c z nich swoich sprzymierzeùców. Szaman wêdruje pomiêdzy œwiatami. Wymiary i odleg³oœci jego podró¿y (podobnie jak "królestwo" Chrystusa) s¹ nie z "tego œwiata". W swych podró¿ach szaman œwiadomie wkracza do krain, które normalny cz³owiek spotyka tylko w snach, mitach i legendach. Stamt¹d pochodzi jego wiedza o uzdrawianiu czyli przywracaniu równowagi chorej osobie, otoczeniu, plemieniu i samej planecie Ziemi. Bez wzglêdu na to jak cudowne lub przera¿aj¹ce by³yby to krainy, szaman dziêki swym pomocnym duchom zna drogê powrotu i potrafi sobie poradziÌ w ka¿dej sytuacji.
KaÂżdy szaman ma wÂłasne duchy, ktĂłre dajÂą mu moc i wiedzĂŞ. Im potĂŞÂżniejszy jest szaman tym wiĂŞcej pomaga mu duchĂłw. Odpowiednie grupy duchĂłw pomagajÂą w poszczegĂłlnych problemach czy chorobach. Na kartach tej ksi¹¿ki podkreÂślaÂłem czĂŞsto, Âże: „Tradycyjnie szaman dziaÂła z jednej strony w sferze duchĂłw i duchowych mocy, a z drugiej strony stoi na straÂży plemiennych tradycji, obyczajĂłw, rytua³ów i struktury spoÂłecznej. Jest Âżywym zapisem historii plemienia, a takÂże jego doradcÂą i konsultantem. Jest takÂże zwykÂłym czÂłonkiem plemienia: myÂśliwym, rolnikiem, zbieraczem, wojownikiem. Jego sposoby leczenia i uzdrawiania tym ró¿niÂą siĂŞ od metod babci zielarki, Âże przy wyborze zió³ radzi siĂŞ swoich duchowych doradcĂłw. Podobnie postĂŞpuje przy interpretacji snĂłw czy podczas rozwiÂązywania istotnych osobistych lub spoÂłecznych problemĂłw.” Kiedy ukazywaÂła siĂŞ ta ksi¹¿ka, bardzo istotne byÂło dla mnie przekonanie, Âże szaman/ka Âżyje-istnieje w obrĂŞbie plemienia/spoÂłecznoÂści i dla niej oraz poprzez niÂą dziaÂła. ÂŻe bez tej spoÂłecznoÂści nie speÂłnia warunkĂłw definicji, a nawet, Âże faktycznie „nie istnieje”. We wiĂŞkszoÂści struktur plemiennych „ja” istniejĂŞ tylko w relacji do innych czÂłonkĂłw mego plemienia. Bez „nich” nie ma „mnie”. Jestem jak palec dÂłoni – ktĂłrÂą jest plemiĂŞ. PiĂŞknie opisuje to filozofia Ubuntu: „istniejĂŞ, bo ty istniejesz”. Zatem okreÂślenie i umiejscowienie szamana w strukturze spoÂłecznej nie byÂło czymÂś wyjÂątkowym, ale takim samym jak dla kaÂżdego czÂłonka plemienia. Bez plemienia nie byÂłoby „ciebie”. To nie jest czyste teoretyzowanie: Biali Australijczycy wielokrotnie wyraÂżali zdumienie, kiedy widzieli jak na pogrzeb czÂłonka aborygeĂąskiego plemienia ÂściÂągaÂły klany porozrzucane w odlegÂłoÂściach dziesiÂątek kilometrĂłw od siebie i od miejsca gdzie ÂżyÂł zmarÂły. Kiedy (w epoce przed telefonami) pytali: „SkÂąd wiedzieliÂście, Âże pan X zmarÂł?” – sÂłyszeli odpowiedÂź: „A jakby ci ktoÂś palec uci¹³, tobyÂś nie wiedziaÂł?” DziÂś nadal dostrzegam spoÂłecznÂą funkcjĂŞ oraz kontekst postaci szamana, ale nie jestem juÂż tak mocno przekonany do tego spoÂłecznego aspektu jako niezbĂŞdnego i koniecznego do identyfikacji postaci szamana. Bierze siĂŞ to z coraz mniejszego przywiÂązania do okreÂślonego miejsca i czasu. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu nielokalnoÂści: SZAMAN/KA JEST ZAWSZE I WSZĂDZIE. Potrzeba definiowania okreÂślonego zjawiska jest z pewnoÂściÂą korzystna z punktu widzenia ÂłatwoÂści i skutecznoÂści komunikacji. Pozwala nam wyznaczyĂŚ pewne ramy odniesienia, punkty czy kryteria. Jednak uÂściÂślajÂąc precyzyjnie jakieÂś zjawisko „zamraÂżamy” je w ramach wyznaczonych przez okreÂślony kontekst kulturowy, leksykalny i znaczeniowy. Tak jakbyÂśmy wykonali fotografiĂŞ martwej natury i to w tylko biaÂło-czarnej technice. To niby nadal natura – tyle, Âże martwa i bezbarwna. DefinicjĂŞ szamanizmu tworzyli biali ludzie z Europy, ktĂłrzy nigdy sami nie liznĂŞli doÂświadczalnie „fachu” szamana. Sam Eliade piszÂąc swojÂą ksi¹¿kĂŞ „Szamanizm i archaiczne techniki ekstazy” ani nie widziaÂł na Âżywo syberyjskiego szamana, ani nie doÂświadczyÂł opisywanych przez niego technik ekstazy. A przecieÂż to ten wÂłaÂśnie badacz wpÂłyn¹³ na pojĂŞcie szamana w Âświecie zachodu w rĂłwnym stopniu jak film „ Terminator” na zmianĂŞ znaczenia „swojego” sÂłowa we wspó³czesnej Polsce. (KiedyÂś sÂłowo terminator znaczyÂło zupeÂłnie co innego  . OczywiÂście moÂżna tutaj oponowaĂŚ, stwierdzeniem, Âże ornitolog nie musi umieĂŚ lataĂŚ. Tym niemniej z punktu widzenia np. kruka, ornitolog w najmniejszym stopniu nie zna kruczego doÂświadczenia. W tym kontekÂście chciaÂłbym siĂŞ zastanowiĂŚ nad tym, czego doÂświadcza „polski/a szaman/ka”. InspiracjÂą sÂą dla mnie komentarze internetowe oraz komunikacja bezpoÂśrednia. W obserwowanym dialogu wielu postaci i stanowisk dostrzegam z jednej strony rzeczywistÂą determinacjĂŞ i po-ÂświĂŞcenie konieczne na ÂścieÂżce wiodÂącej do „tytuÂłu” szamana – bo to faktycznie – zwÂłaszcza naszej kulturze – nie jest Âłatwe. Dostrzegam takÂże szacunek, jakim wiele osĂłb darzy postaĂŚ i rolĂŞ szamana oraz pragnienie jej precyzyjnego okreÂślenia wraz z dostosowaniem siĂŞ lub ewentualnym nieprzystawaniem do definicji lub znaczenia sÂłowa „szaman/ka”. Mam g³êbokÂą nadziejĂŞ, Âże stoi za tym pragnienie czystoÂści przekazu i metody oraz inne aspekty zwiÂązane z uczuciami i samymi duchami, ktĂłre tego wÂłaÂśnie chcÂą. Jednak z drugiej strony, chĂŞĂŚ dopasowania dziaÂłaĂą tych czy innych osĂłb zajmujÂących siĂŞ szamanizmem oraz pochodnymi praktykami do pewnego, okreÂślonego standardu oraz okreÂślanych przez nich kryteriĂłw uwaÂżam za potencjalnÂą arogancjĂŞ i "klanowoœÌ" lub – ewentualnie – za chĂŞĂŚ stworzenia zamkniĂŞtej kasty, „gildii” osĂłb zgadzajÂących siĂŞ na wypeÂłnienie okreÂślonych przez danÂą grupĂŞ kryteriĂłw pozwalajÂących nazwaĂŚ osobĂŞ szamanem czy szamankÂą. W tym miejscu odczuwam cierpienie dwojakiego rodzaju: po pierwsze: kiedy piĂŞtnaÂście lat temu zaczynaÂłem uczyĂŚ innych podstaw praktykowania szamanizmu, staraÂłem siĂŞ przekazaĂŚ na ile umiaÂłem swoje przekonanie o tym, Âże po pierwsze: sam szamanizm jest nieodrodnÂą czĂŞÂściÂą natury czÂłowieka, ktĂłry speÂłnia ludzkie potrzeby na tyle dobrze, Âże nie ulegÂł zanikowi czy wymarciu przez dziesiÂątki tysiĂŞcy lat, co przecieÂż byÂło (i bĂŞdzie) udziaÂłem wielu religii. KaÂżdy z nas jest w pewnym stopniu szamanem lub nosi w sobie obraz, pierwiastek czy archetyp szamana. „ÂŚnienie” szamana jest od-wieczne i niezniszczalne i nie moÂżna go „opatentowaĂŚ”. Po drugie: osoby z krĂŞgu kultury BiaÂłych – AmerykanĂłw europejskiego pochodzenia - nazywajÂąc siebie szaman(k)ami popeÂłniajÂą przestĂŞpstwo kulturowego kolonializmu, ktĂłry niewiele siĂŞ ró¿ni od kolonializmu terytorialnego. Coraz wyraÂźniej widzĂŞ, Âże kiedy „biaÂły” z Europy czy Pó³nocnej Ameryki nazywa siebie szamanem, to kontynuuje to, co dziaÂło siĂŞ setki i dziesiÂątki lat temu: po wykradzeniu Pierwszym Narodom ich ziemi, zgwaÂłceniu ich kobiet i wymordowaniu setek tysiĂŞcy ludzi – kradniemy im teraz najcenniejsze nazwy oraz dobra i staramy siĂŞ zaszufladkowaĂŚ je w naukowych definicjach. ChciaÂłbym zaapelowaĂŚ tutaj o refleksjĂŞ i zastanowienie nad tym zjawiskiem. ChciaÂłbym poprosiĂŚ wszystkich czytajÂących, Âżeby nie kolonizowaĂŚ i nie wykradaĂŚ rdzennych praktyk od ludzi, ktĂłrzy byĂŚ moÂże juÂż nic wiĂŞcej prĂłcz tego nie majÂą. Jako biaÂła rasa zabraliÂśmy im praktycznie wszystko. Kolonializm kulturowy na dÂłuÂższÂą metĂŞ jest gorszy od zabierania ziemi i ÂśrodkĂłw do Âżycia. W tym mieÂści siĂŞ takÂże kradzieÂż znaczenia sÂłowa SZAMAN/KA – z jednej strony poprzez samÂą definicjĂŞ: bo kimÂże jesteÂśmy, by to zjawisko definiowaĂŚ. ByĂŚ moÂże juÂż teraz moÂże siĂŞ okazaĂŚ, Âże ktoÂś znad BajkaÂłu zupeÂłnie nie przystaje i nie pasuje do naukowej definicji sÂłowa SZAMAN/KA, podczas gdy wiele osĂłb w Polsce jak najbardziej speÂłni te kryteria. Z drugiej strony poprzez wypaczenia zwiÂązane z samÂą warstwÂą znaczeniowÂą tego pojĂŞcia – jak to siĂŞ dzieje, pokazaÂłem na przykÂładzie sÂłowa „terminator” (ktĂłre dawniej znaczyÂło: uczeĂą rzemieÂślnika). Co moÂżna zrobiĂŚ w tej kwestii? Zasadniczo nie jest to trudne: po prostu trzeba o tym mĂłwiĂŚ i za kaÂżdym razem, gdy siĂŞ korzysta z takich czy innych praktyk – naleÂży powtarzaĂŚ skÂąd one pochodzÂą i oddawaĂŚ im oraz zwiÂązanych z nim ludom szacunek. ByÂłby to rodzaj duchowych copy-rights lub kulturowej ekologii. Mam ÂświadomoœÌ, Âże to moÂże okazaĂŚ siĂŞ nie takie Âłatwe i byĂŚ moÂże nie ma na to ani kulturowego ani wewnĂŞtrznego zezwolenia. Jednak Âżeby zobrazowaĂŚ o co mi chodzi, lubiĂŞ podawaĂŚ taki przykÂład: do niedawna biali ludzie wchodzili na ÂświĂŞtÂą gĂłrĂŞ Uluru w Âśrodku Australii, by doenergetyzowaĂŚ siĂŞ i "zdobyĂŚ szczyt". NiektĂłrzy nadal tak czyniÂą. W Polsce robimy tak z RaduniÂą, ÂŚl꿹 czy ÂŁyÂścem. Aborygeni australijscy, ktĂłrzy wchodzili na Uluru tylko w celach ceremonialnych w czasie ich ÂświÂąt, sprzeciwiali siĂŞ temu i odwracali sytuacjĂŞ mĂłwiÂąc: "Jak to jest? PrzecieÂż gdybyÂśmy przyjeÂżdÂżajÂąc do Europy wÂłazili na dachy waszych Notre Dame czy innych koÂścio³ów mariackich, to bylibyÂście zbulwersowani!" PodkreÂślĂŞ jednak, Âże jest we mnie takÂże wspominana wczeÂśniej druga strona (medalu?) ktĂłra przypomina, Âże KAÂŻDY/A z nas jest SZAMANEM/KÂĄ! Có¿ za niemoÂżliwa sytuacja !!! PrzypominajÂą mi siĂŞ czÂłonkowie i czÂłonkinie Starszyzny ró¿nych plemion mĂłwiÂący o tym, Âże nadszedÂł czas podzieliĂŚ siĂŞ wiedzÂą, ceremoniami i tradycjÂą z tymi, ktĂłrzy siĂŞ pragnÂą uczyĂŚ. PrzypominajÂą mi siĂŞ ci – jak Sun Bear, Srebrny Lis i wielu innych, ktĂłrzy uczyli biaÂłych. I przypomina mi siĂŞ Czarny Wapiti ( Black Elk, 1863-1950 – imiĂŞ czĂŞsto mylnie tÂłumaczone jako „Czarny ÂŁoÂś”), ktĂłry byÂł Siuksem, wielkim szamanem, wizjonerem, dzierÂżycielem ÂświĂŞtej fajki i twĂłrcÂą otrzymanych w wizjach rytua³ów, ktĂłre wprowadzone w Âżycie uratowaÂły jego plemiĂŞ. W jednej z wizji Black Elk powiada: „UjrzaÂłem siebie na centralnej gĂłrze ÂŚwiata. TÂą gĂłrÂą byÂł szczyt Harney w poÂłudniowej Dakocie”. Przy czym od razu dodawaÂł: „Ale gĂłra centralna jest wszĂŞdzie”. Dla Czarnego Wapiti szczyt Harney to metafora, a nie konkretne (choĂŚ faktycznie istniejÂące na mapie) miejsce. Wizja GĂłry wskazuje poza jednostkĂŞ – czyli takÂże poza pojedynczego, konkretnego szamana. Jest czymÂś znacznie wiĂŞcej. Na tym poziomie wglÂądu widzi siĂŞ energie, ktĂłre nie nale¿¹ do nikogo, ani do Âżadnego konkretnego miejsca (to rodzaj poglÂądu, ktĂłry podkreÂśla takÂże Joseph Campbell – od ktĂłrego zresztÂą wzi¹³em ten przykÂład). GĂłra czy szaman/ka w tym kontekÂście to czyste pojĂŞcia lub poza-osobowe (transpersonalne) „ÂŚnienie”: kaÂżdy/a czÂłowiek moÂże je zasiedliĂŚ, byty tych pojĂŞĂŚ/idei nie nale¿¹ do nikogo – albo mĂłwiÂąc inaczej nale¿¹ do Matki Ziemi oraz do tych mocy, ktĂłre stworzyÂły WszechÂświat i miĂŞdzy innymi nas. To odwiecznie istniejÂące Âśnienie, ktĂłre nieustannie dziaÂła burczÂąc jak potĂŞÂżny silnik w podziemiach planety, potwierdzajÂą swymi odkryciami liczni antropolodzy, ktĂłrzy zauwaÂżyli, Âże szaman przeÂżywa mityczny (archetypowy takÂże) scenariusz bytu Zranionego Uzdrowiciela a takÂże mesjasza-zmartwychwstaĂąca powielany w niezliczonych religiach i mitach, np.: Inanna/Isztar (pradawna szamanka wÂładajÂąca zwierzĂŞtami i podró¿ujÂąca do krain podziemnych), Ozyrys, Attis, Odyn, Dionizos, Zaratustra, w koĂącu Jezus. To wci¹¿ i na nowo jest powtarzane i odkrywane pokolenie po pokoleniu w przeró¿nych odmianach. Motyw wewnĂŞtrznego SZMANA(KI)-W-NAS jest wszechobecny i archetypowy. To w tym wÂłaÂśnie kontekÂście Jung mĂłwi o archetypie zranionego uzdrowiciela (w greckiej mitologii byÂł to Chiron/Chejron oraz jego uczeĂą – pierwszy lekarz leczÂący snami – Asklepios) i o jego dynamice: bo TO NIE UZDROWICIEL/TERAPEUTA.SZAMAN UZDRAWIA! DziĂŞki spotkaniu (ongiÂś zranionego i wyleczonego) Uzdrowiciela z uzdrawianym („chorym”), zostaje uruchomiony wewnĂŞtrzny aspekt/energia Zranionego Uzdrowiciela w „chorym/uzdrawianym”. DziĂŞki temu spotkaniu-inicjacji, wewnĂŞtrzny zraniony uzdrowiciel „chorego” uzdrawia "chorego". OczywiÂście z punktu widzenia szamanizmu rĂłwnieÂż WewnĂŞtrzny Uzdrowiciel jest jak najbardziej DUCHEM. Zatem to duch WewnĂŞtrznego Zranionego Uzdrowiciela uzdrawia! ZauwaÂżmy, Âże takÂże w klasycznym uzdrawianiu szamaĂąskim, to nie szaman „uzdrawia”, ale duch pomocniczy szamana/ki „dogaduje siĂŞ” z duchami choroby i/lub duchem opiekuĂączym chorego. Szaman/ka jest jedynie inicjatorem procesu uzdrawiania. Innymi sÂłowy: tak jak ÂświĂŞta/centralna gĂłra Black Elk'a jest wszĂŞdzie, tak i szaman, wewnĂŞtrzny, zraniony uzdrowiciel jest wszĂŞdzie: w kaÂżdym i w kaÂżdej z nas, w³¹czajÂąc w to wszelkie istoty Planety. (By to zrozumieĂŚ, nie potrzeba teorii hologramu, kwantowego splÂątania, opisu lokalizacji „czÂąsteczki szamana” za pomocÂą funkcji falowej, nie-lokalnoÂści itp. - choĂŚ moÂżna by ich tu uÂżyĂŚ.) Szaman/ka jest nielokalny i nie-realna. Co wiĂŞcej: to nie szaman/ka uzdrawia! Szaman/ka okazuje siĂŞ byĂŚ katalizatorem i poÂśrednikiem wzbudzajÂącym uÂśpiony potencjaÂł samo-leczenia. PatrzÂąc z tego punktu widzenia, wszelkie prĂłby stworzenia ekskluzywnego „klubu szamana”, ktĂłry pasowaÂłby do okreÂślonej definicji wydajÂą siĂŞ byĂŚ nieuprawnionÂą uzurpacjÂą, by nie powiedzieĂŚ urojeniem wielkoÂściowym. ChciaÂłbym mieĂŚ nadziejĂŞ, Âże przemijajÂącym. Zjawisko, postaĂŚ i archetyp szamana sÂą zatem nielokalne: znajduje siĂŞ w kaÂżdym czasie i w kaÂżdym miejscu NARAZ – a zatem potencjalnie takÂże w kaÂżdym i kaÂżdej z NAS. ByĂŚ moÂże ten archetyp rĂłwnieÂż podlega przemianom, czego moim zdaniem jesteÂśmy wÂłaÂśnie Âświadkami. Podejrzewam, Âże za dwadzieÂścia lub piĂŞĂŚdziesiÂąt tysiĂŞcy lat ten archetyp z pewnoÂściÂą bĂŞdzie nieco inny – o ile ludzkoœÌ dotrwa do tego czasu, by mĂłc zaobserwowaĂŚ zmianĂŞ. http://www.taraka.pl/szamanizm_po_latachRobert PalusiĂąski
|
|
« Ostatnia zmiana: Marzec 29, 2012, 18:59:19 wysłane przez Dariusz »
|
Zapisane
|
PozwĂłl sobie byĂŚ sobÂą, a innym byĂŚ innymi.
|
|
|
|