Ewa Demarczyk - Wiersze wojenne - War poems
http://www.youtube.com/watch?v=2DZK_udkhsIBaczyñski Krzysztof Kamil
Dymy, wysokie sztandary...
Dymy, wysokie sztandary. Deszczu srebrna ga³±¼
kwitnie powoli i krople coraz to bardziej jak ³zy.
Ona smukleje u grobów, deszczem owija cia³o
i nie wie, czy ¿yje jeszcze, czy ju¿ odchodzi. Dym
duszny na pó³ z kwiatami, a kwiaty rude jak li¶cie,
wybucha. P³omieñ poch³ania. Smutek jak¿e ogromny.
Jak ciê¿kie statki na dno sp³ywaj± cia³a i domy,
puste domy bez ludzi. A ludzie mieszkaj± w ziemi,
¶wiat przenosz± g³êboko. Zdaje siê, ¿yj± tam
matki jak grona ciê¿arne i dzieci, które za niemi,
zduszone, zesz³y w ziemiê, bo ziemia tu jeszcze ¿ywa
dzwoni blaszkami li¶ci, kwiatami gam.
A ¿ywi snuj± siê nisko, groby, p³omyki ni¿ej,
razem jak zio³a jesienne, ostatni, ju¿ ostatni,
nie wiedz±, czy glina tak miêkka, ¿e stopy poch³ania, gdy li¿e,
czy taka przestrzeñ ju¿ gêsta, ¿e wchodz± powoli w ¶mieræ
po szarych schodach powietrza. O co uderza pier¶,
kiedy w szumieniu cmentarza spotyka ³odyg ruch,
umarli to s±, czy oni tak przemieniaj± siê w puch?
A ona coraz to ni¿ej, to jak pod mask± blad±
ruszy siê kszta³t niewidzialny, jak twarz bolesna drgnie.
Oto ju¿ widzi: jak smugi wody cienkie
wij± siê z ziemi powoli. Ona ga³êzi± stóp
ledwo ziemiê utrzyma: jak gwiazdê b³êkitn± rêkê
wyci±ga ku nim, a oni jak ciê¿kie k³êby snu
s±cz± siê, ³±cz± i wznosz± pod szary deszczu dach
i s³yszy ¶piew podobny twarzom widzianym w snach,
g³êboki, jak ziemia daleki, dr¿±cy jak trwogi niæ
d³uga i srebrna, to znowu p³aski jak wodny li¶æ.
Duchy ziemi:
Olch szerokich kaptury siê chwiej±,
nitka wody dr±¿y jak kornik,
warstwy czasu podobne nadziejom,
odwalonym bry³± historii.
Grudnie czarne jak grudy i rude,
jesienie rozdête jak ¿agiel,
tu odmierzaj powoli, ¶widrem ³ez, a tu uderz,
znajdziesz serca jak strzechy nagie.
Wiêcej tutaj mi³o¶ci siê star³o,
ni¿ ud¼wignie koleb ziemskich d¼wigar,
mi³o¶æ taka, co jak orkan za gard³o,
od niej krew jak ptak ¶mig³a - zastyga.
Stygn±³ ¶piew w d³oniach, z trzepotem skrzyde³ pluska³.
W palców jej siatkê wiotk±, w bolesny niebieski dotyk
szmer szary opad³ z dymów ci±gn±cych wolno, a¿ usta³,
w d³oniach ojcowski mundur jak ciê¿ki pluszowy motyl.
"Ojcze - szepta³a - ile
lat, ile oczu potrzeba,
¿eby ten obraz twój z wolna jak cieñ biegn±cy w tyle
tak odbudowaæ po kropli, jak dzieñ jeden teraz go wznosi?"
Chór ojców:
Nasze cia³a wieczne s±,
rdza prze¿era stary mundur,
ale synom, wnukom z r±k
jeden kwiat wyro¶nie - buntu.
Wielkie kraje s± jak dzbany,
w których kipi miodu bulgot,
ale naszych wnuków rany
nie nasyc± ziemi ulg±.
Chmur gejzery dziel± siê na wstêgi,
nitka wody dr±¿y warstwy grube,
zasadzili¶my m³odziutkie dêby,
aby synom wyros³y na maczugê.
Ciemne wieki hucz± jak g³osy,
I które w ¿arnach rzeki trud obraca z nami,
pod fundament po to by³o ryæ ziemiê,
aby wnukom z niej dobyæ dynamit?
Oto niebiosa wysoko, daleko do nich,
ziemia ciê¿ka za nisko ju¿, jak o³ów
ciê¿kie prêty zgrzybia³ej broni
zamykaj± dróg naszych ko³o.
*
I szli ju¿ jak szare mary miast, które nagle o¿ywi
jedno wspomnienie bolesne czy jeden dziewczêcy u¶miech.
Przez d³onie jej wyci±gniête p³ynê³a mg³a.
Wo³a³a: "Ojcze!", rzuca³a rêkami jak dziecko w snach,
co wie, ¿e nie ma powrotu, i d³ugo marzy, nim u¶nie.
P³aka³a cicho - tyle skruszy³o siê lat,
tyle oczu roztar³y ogromnych armat ko³a.
Cisza by³a. Za nimi dym siê zawin±³ jak bat.
Odeszli. Milczenie. Deszcz prószy³. Nikt za nimi nie wo³a³.
*
A oto nowe ga³êzie - mroczny puch,
kwitn± powoli; rosn± splecione z deszczem w konar,
Ciemno¶æ. D³onie jej dr¿±. Powolny mogi³ ruch.
G³osy dalekie ¿ywych czy zmar³ych?