Militarne Sekrety - ''Wielkiej Budowy'' - O tym powinniÂśmy teÂż wiedzieĂŚ
GĂłry Sowie nazywane sÂą GĂłrami ÂŚmierci. W centrum GÂłuszycy (niem. Nieder WĂźstegiersdorf) do dzisiaj moÂżna znaleŸÌ pod maÂłym zalesionym wzniesieniem szczÂątki ludzkie. Na takie miejsca moÂżna natkn¹Ì siĂŞ na caÂłym terenie tzw.''robĂłt podziemnych''. Aby w peÂłni zrozumieĂŚ warunki Âżycia na terenie „Wielkiej Budowy'' musimy zrozumieĂŚ, Âże do wykonywania prac ''zatrudniano'' niewolnikĂłw z najciĂŞÂższych zaÂłoÂżonych tutaj obozĂłw pracy. DzieĂą powszedni wiĂŞÂźnia byÂł niekoĂączÂącÂą siĂŞ mĂŞkÂą i katorgÂą, pasmem cierpieĂą i zwierzĂŞcej wrĂŞcz egzystencji. Wszystko to w warunkach urÂągajÂących wszelkim ludzkim uczuciom. Z dostĂŞpnych wspomnieĂą ÂświadkĂłw tamtych wydarzeĂą moÂżna sprĂłbowaĂŚ odtworzyĂŚ wyglÂąd takiego „normalnego" dnia na budowie. Najlepiej okreÂśliĂŚ by jÂą moÂżna stwierdzeniem - budowy z potu, krwi i Âłez.
Tryb Âżycia obozowego zostaÂł podporzÂądkowany jednemu celowi - potrzebom organizacji wykonywanych robĂłt. DzieĂą powszedni na budowie, w przybliÂżeniu, wyglÂądaÂł nastĂŞpujÂąco: rozpoczynaÂł siĂŞ zazwyczaj o godzinie czwartej rano, dosyĂŚ brutalnÂą pobudkÂą, na ktĂłrÂą skÂładaÂły siĂŞ krzyki i bicie. WiĂŞÂźniowie byli nastĂŞpnie wyganiani na plac apelowy, gdzie stali niezaleÂżnie od pogody do godziny szĂłstej rano. W tym czasie obozowi kapo przygotowywali wszystkie bloki do apelu porannego. Komanda robocze formowani: byÂły zgodnie z przysÂłanym na dany dzieĂą zapotrzebowaniem od konkretnej firmy. Szeregi wiĂŞÂźniĂłw wyrĂłwnywano krzykiem i biciem. W koĂącu nadchodziÂł czas apelu. RozpoczynaÂło siĂŞ doprowadzone do absurdu kilkakrotne liczenie, ostateczne rĂłwnanie szeregĂłw, co trwaÂło aÂż do pojawienia siĂŞ na placu Lagerfihrera. Na jego widok Lageraltester podawaÂł komendĂŞ: Achtung, Mtitzen abl, Augen rechts! Potem skÂładaÂł meldunek. Lagerfuhrer jeszcze raz przeliczaÂł szeregi i w koĂącu podawaÂł komendĂŞ -Ahmarsch! Lageraltester rozkazywaÂł: Rechts mu! Auegen links' Gleischrirtt marsch! Apel byÂł skoĂączony.
Po dotarciu na miejsce, poszczególne komanda rozpoczyna³y najczêœciej 10 - cio lub 12 - sto godzinny dzieù pracy. Nale¿y w tym miejscu dodaÌ, ¿e d³ugoœÌ dnia roboczego na ró¿nych odcinkach budowy nie by³a taka sama. O ile komanda pracuj¹ce na powierzchni obowi¹zywa³ 12-sto godzinny dzieù pracy, o tyle komanda dr¹¿¹ce podziemia pracowa³y tylko 8 godzin (ale za to na trzy zmiany). Na powierzchni pracowano na jedn¹ zmianê. Do pracy chodzi³o siê codziennie, oprócz niedziel, kiedy to wiêŸniowie stali ca³y dzieù na Apelplatzu. Dla wielu by³o to bardziej mêcz¹ce ni¿ sama praca. Pogoda panuj¹ca danego dnia nie mia³a najmniejszego znaczenia. Jak wspomina Abram Kajzer:
„Dzisiaj byÂła straszna burza. StojÂąc od czwartej do szĂłstej rano na apelu, pod goÂłym niebem, przemokliÂśmy do suchej nitki. ÂŁudziliÂśmy siĂŞ, Âże nie pĂłjdziemy do pracy. BÂłagaliÂśmy o to w duchu Boga, ale to nic nie daÂło. Deszcz laÂł przez caÂły dzieĂą. OciekajÂące pasiaki przylgnĂŞÂły nam do ciaÂł. PrzestaÂło skutkowaĂŚ bicie majstra i wachy. Nikt nie byÂł zdolny poruszyĂŚ ÂłopatÂą lub kilofem. RozeszliÂśmy siĂŞ na wszystkie strony. KaÂżdy kryÂł siĂŞ w lesie, pod drzewem i szczĂŞkaÂł zĂŞbami".
Od godziny siĂłdmej do dwunastej trwaÂła nieprzerwana praca, ktĂłrej towarzyszyÂło ciÂągÂłe poganianie i pokrzykiwanie majstrĂłw z OT. Ci ostatni, jak zeznajÂą wiĂŞÂźniowie, niewiele ró¿nili siĂŞ okrucieĂąstwem od esesmanĂłw i kapo. Od godziny dwunastej do trzynastej trwaÂła przerwa na obiad. SkÂładaÂł siĂŞ z zabarwionej wody o jakimÂś nierozpoznanym smaku. Komanda „spoÂżywaÂły" zupĂŞ, a nastĂŞpnie szybko powracaÂły na miejsce pracy. Ta trwaÂła juÂż do zmroku. SÂłaniajÂące siĂŞ na nogach szeregi niewolnikĂłw wracaÂły do obozu w zupeÂłnych ciemnoÂściach. Jeszcze przy bramie trzeba byÂło sprĂŞÂżyĂŚ krok, aby nie zgin¹Ì od ciosu paÂłkÂą, zadanego przez wÂściekÂłego kapo. Obok bramy staÂł bowiem Lagerfuhrer i razem z Lageralteste liczyli swoich „poddanych". Na miejscu czekaÂła na nich, jak zawsze, wodnista zupa i kawaÂłek chleba z trocin. Wreszcie, okoÂło godziny dwudziestej trzeciej, zmordowani ludzie padali, jak kÂłody, na wytarte sienniki, aby zapaœÌ w kamienny sen. Nazajutrz czekaÂł ich kolejny dzieĂą pracy, mĂŞki, a byĂŚ moÂże... Âśmierci.
Aby w peÂłni zrozumieĂŚ warunki Âżycia na terenie „Wielkiej Budowy", musimy jeszcze dowiedzieĂŚ siĂŞ o kilku (z pozoru maÂło istotnych) rzeczach, a mianowicie: jak wiĂŞÂźniowie byli ubrani, co jedli, gdzie lub raczej jak mieszkali. JeÂżeli chodzi o ubiĂłr wiĂŞÂźnia, to nie byÂło tutaj jakichÂś specjalnych norm. WiĂŞÂźniowie w przewaÂżajÂącej czĂŞÂści byli ubrani w drelichowe spodnie i bluzy w niebiesko-biaÂłe pasy. Pod spodem nosili cienkie kalesony i koszule, najczĂŞÂściej peÂłne pcheÂł i wszy, za „posiadanie" ktĂłrych groziÂła notabene kara Âśmierci. Na nogach nosili drewniane trepy, a co szczĂŞÂśliwsi mieli nawet czapki. Ubiory takie noszono przez caÂły okrÂągÂły rok - zarĂłwno upalnym latem, jak i mroÂźnÂą zimÂą. MoÂżemy sobie tylko wyobraziĂŚ, jak straszne mĂŞki przechodzili wiĂŞÂźniowie, przebywajÂący w tych kilku podartych Âłachmanach na trzydziestostopniowym mrozie. Abram Kajzer wspomina:
„DziÂś byÂł wyjÂątkowo mroÂźny dzieĂą. Nic mogÂłem daĂŚ sobie rady przy pracy. Nie mogĂŞ teÂż chodziĂŚ. Stopy piekÂą jak przypalane Âżywym ogniem. ChodzĂŞ boso. Moje drewniane trepy sÂą caÂłkiem zdarte, pasiasta bluza za ciasna, toteÂż w odstĂŞpach miĂŞdzy guzikami przeÂświeca goÂłe ciaÂło smagane przez mroÂźny wiatr. Dr¿ê z gÂłodu i zimna".
WiêŸniowie, ryzykuj¹c nierzadko ¿yciem, próbowali radziÌ sobie na ró¿ne sposoby. Pod bluzê wpychali papier z worków po cemencie, zaœ na nogach obwi¹zywali sobie drutem kolczastym kawa³ki desek, aby tylko nie chodziÌ boso. Nie ma chyba gorszej tortury, ni¿ chodzenie przemro¿onymi stopami po ostrych od³amkach skalnych lub stanie ca³y dzieù w lodowatej wodzie potoku, przy jego regulacji. Je¿eli chodzi o wy¿ywienie, to nic ró¿ni³o sic ono specjalnie od Jad³ospisu" stosowanego we wszystkich innych obozach. Na œniadanie podawano jedynie miskê kawy zbo¿owej, na obiad kolorow¹ wodê o smaku, np. grochówki, w której p³ywa³y kawa³eczki rozgotowanych ziemniaków lub brukwi. Czêsto te¿ dodawano odrobinê nadpsutego koùskiego miêsa. Na kolacjê wiêzieù otrzymywa³ ponownie zupo-podobn¹ wodê i oko³o 250 gramów chleba (kilogramowy bochenek przypada³ na czterech wiêŸniów) z odrobin¹ margaryny i kie³basy. Ca³kowita wartoœÌ kaloryczna tych wszystkich potraw nie przekracza³a 400 kalorii, tak wiêc wiêŸniowie wykonuj¹cy pracê przewidzian¹ dla dobrze od¿ywionego si³acza, padali jak muchy z g³odu i wyczerpania. Znane s¹ przypadki, ¿e wiêŸniowie próbowali jeœÌ korê z drzew (trawê jedzono regularnie), co chyba dobitnie œwiadczy o straszliwym g³odzie jaki panowa³ na budowie. Jakby tego by³o ma³o, to przywiezionym na budowê wiêŸniom nie zapewniono ¿adnych, nawet elementarnych, warunków higieny. WiêŸniowie nie mieli siê gdzie myÌ, chodzili zawszeni i zapchleni Nie ma siê zatem co dziwiÌ, ¿e w koùcu na Baustelle(obóz) wybuch³a epidemia tyfusu, która poch³onê³a oko³o 7 tys. Ofiar.
„Natychmiast zasn¹³ i prawie natychmiast siĂŞ obudziÂł.. CaÂły bok, na ktĂłrym leÂżaÂł, paliÂł go i swĂŞdziaÂł opuchniĂŞty pulchnymi bÂąblami. Nad siennikiem ujrzaÂł coÂś co przypominaÂło opar unoszÂący siĂŞ nad mokradÂłem. Zjawisko to wywoÂływaÂły dziesiÂątki tysiĂŞcy, a moÂże miliony skaczÂących pcheÂł".
O zdrowie wiĂŞÂźnia nikt siĂŞ nie troszczyÂł. Obozowe rewiry byÂły najczĂŞÂściej umieralniami, do ktĂłrych znoszono najsÂłabszych muzuÂłmanĂłw. Po kilku dniach jechali oni do krematorium w KL Gross Rosen lub trafiali do ktĂłregoÂś z masowych grobĂłw, jakÂże licznych na terenie budowy. NajczĂŞstszym powodem Âśmierci byÂło wyczerpanie. Wielu umieraÂło na gruÂźlicĂŞ, zapalenie pÂłuc, biegunkĂŞ gÂłodowÂą czy teÂż zwykÂłe przeziĂŞbienie, ktĂłre w warunkach obozu najczĂŞÂściej koĂączyÂło siĂŞ w krematorium. Nikt nie przejmowaÂł siĂŞ ciĂŞÂżkimi uszkodzeniami ciaÂła wiĂŞÂźniĂłw, do jakich dochodziÂło w trakcie pracy. JeÂżeli ktoÂś nie miaÂł siÂły, aby stawiĂŚ siĂŞ do pracy, to po prostu dobijano go, bowiem nie przedstawiaÂł juÂż Âżadnej wartoÂści jako robotnik. NaleÂży tu dodaĂŚ, Âże wartoœÌ siÂły roboczej firmy przeliczaÂły w markach - 5 RM za robotnika wykwalifikowanego i 4 RM za zwykÂłego pracownika fizycznego. OpÂłatĂŞ firmy wnosiÂły do G³ównego UrzĂŞdu Administracyjno-Gospodarczego Rzeszy. PoniÂżej przedstawiam raport lekarza obozowego AL Riese. Mowa jest w nim o stanie sÂłuÂżby zdrowia na terenie „Wielkiej Budowy" zimÂą 1945 roku. Wynika z niego jasno, Âże Niemcy zdawali sobie sprawĂŞ z katastrofalnych warunkĂłw sanitarnych, ktĂłre panowaÂły na budowie, lecz nie robili nic, aby stan ten ulegÂł zmianie:
LagerArzt AL Riese - Wustegiersdorf 26.01.45 r.SS Standortarzt Gross Rosen
WpÂłynĂŞÂło 06.02.45 r.
Dot.: Raport o sÂłuÂżbie zdrowia w AL Riese w okresie od
26.12.44 do 25.01.45 r.
Odn. rozkaz lekarza garnizonowego SS, Az.:49/9.44/Dr.E. do
lekarza garnizonowego SS Gross Rosen
I. Obsada wojskowa
l/wielkoœÌ obsady wojskowej 7/192/681
2/liczba chorych na rewirze w opisanym okresie 23
3/liczba ÂżoÂłnierzy leczonych ambulatoryjnie 135
II. WiĂŞÂźniowie
l/liczba chorych w szpitalu w opisanym okresie 7 140
2/obÂłoÂżenie szpitala w dniu 25.01.45 3 496
3/wiĂŞÂźniowie leczeni ambulatoryjnie 29 750
4/liczba lekarzy 63
5/liczba pielĂŞgniarzy 56
6/liczba lekarzy-wiĂŞÂźniĂłw 60
7/liczba pielĂŞgniarzy-wiĂŞÂźniĂłw 66
8/przeciĂŞtne obÂłoÂżenie szpitala 3216
Ale to jeszcze nie wszystko. Koszmar nie koĂączyÂł siĂŞ bowiem na tym, Âże wiĂŞÂźniowie chodzili prawie nadzy, gÂłodni do nieprzytomnoÂści, brudni i schorowani. Musieli jeszcze stawiĂŚ czoÂła jednej przeszkodzie - okrucieĂąstwu i zwykÂłemu sadyzmowi majstrĂłw z OT, esesmanĂłw, kapo oraz kaÂżdego, kto miaÂł jakÂąkolwiek wÂładzĂŞ nad nimi. Ta wÂłaÂśnie przeszkoda byÂła najtrudniejsza do pokonania. Do historii przeszÂły juÂż nazwiska takich sadystĂłw, jak np. SS Unterscharfuhrer Liidecke, ktĂłry zabijaÂł wiĂŞÂźniĂłw mÂłotkiem czy teÂż Maxa Krause - zwanego „Krwawym Maxem". Jego ulubionym „orĂŞÂżem" byÂła gumowa paÂłka. Wielkim okrucieĂąstwem odznaczaÂł siĂŞ takÂże kierownik Oberhahn, ktĂłry rozkazywaÂł wyganiaĂŚ prawie nagich wiĂŞÂźniĂłw do bezsensownego przerzucania zwa³ów Âśniegu z miejsca na miejsce. Wielu, bardzo wielu, przypÂłaciÂło ten „pomysÂł" Âżyciem.
Nie sposób wymieniÌ tutaj ka¿dego, znêcaj¹cego siê nad wiêŸniami i dokonuj¹cego potwornych, a zarazem bardzo wymyœlnych zbrodni. Œwiadek - T. Moderski - wspomina, ¿e widzia³, jak dwóch esesmanów za³o¿y³o siê o to, czy uda im siê jednym uderzeniem siekiery przeci¹Ì wiêŸnia na pó³ (!!!). Zwyciêzca mia³ otrzymaÌ skrzynkê wódki. WiêŸniów zabijano drewnianymi styliskami ³opat, duszono poprzez stawanie na ko³ku przy³o¿onym do szyi, zak³uwano bagnetami, topiono w beczkach i zbiornikach przeciwpo¿arowych lub po prostu koùczono ich ¿ycie strza³em w ty³ g³owy. Wed³ug œwiadków i istniej¹cych dokumentów dziennie umiera³o oko³o 50 wiêŸniów. Mo¿emy wiêc sobie wyobraziÌ, jakim piek³em by³a sowiogórska budowa. Dok³adna liczba ofiar przedsiêwziêcia budowlanego Olbrzym nie zosta³a ustalona. Przypuszcza siê, ¿e zginê³o oko³o 40 tyœ. wiêŸniów, jednak ich liczba mo¿e byÌ znacznie wiêksza. Do dziœ pozostaje niewyjaœniony los oko³o 20 tyœ. wiêŸniów, których skreœlono z ewidencji KL Gross Rosen w grudniu 1944 roku i rzekomo wys³ano w rejon AL Riese, dok¹d nigdy nie dotarli. Jak zeznaje Jan Nowak:
„(...) wydawaÂło mi siĂŞ rzeczÂą dziwnÂą, Âże w ciÂągu jednego dnia zniknĂŞÂło tylu wiĂŞÂźniĂłw, wiĂŞc zwrĂłciÂłem na to uwagĂŞ przyjmujÂącemu meldunki esesmanowi, na co ten odparÂł, Âże meldunek jest prawdziwy. Wydarzenie to byÂło szeroko komentowane przez esesmanĂłw, Âże iloœÌ wiĂŞÂźniĂłw zmniejszyÂła siĂŞ o takÂą wysokÂą liczbĂŞ".
Jan Nowak dodaÂł jeszcze, Âże z fragmentĂłw rozmĂłw podsÂłuchanych wÂśrĂłd SS "wywnioskowaÂł, iÂż transportu tego pozbyto siĂŞ poprzez wprowadzenie go do jakiegoÂś tunelu i wysadzenie wejÂścia.
Z kolei Pan CzesÂław S. z Bytomia tak wspomina swĂłj pobyt w GĂłrach Sowich w latach wojny:
„ByÂłem wiĂŞÂźniem komanda Wustewaltersdorf. Lagerfuhrerem byÂł niewysoki oficer SS, z ktĂłrego twarzy nie schodziÂło rozbawienie. JeÂździÂł zawsze po terenie budowy na koniu z maÂłokalibrowym karabinkiem w rĂŞce i strzelaÂł Âśrutem do wiĂŞÂźniĂłw, ktĂłrzy na uboczu zaÂłatwiali swoje potrzeby fizjologiczne. KiedyÂś byÂł zapalonym myÂśliwym i teraz tak sobie polowaÂł. Moim hauptkapo byÂł Wilhelm Weiss, ktĂłry wiele mi pomĂłgÂł i byÂł moim przyjacielem. W obozie byÂł teÂż jego syn, ale Weiss nikomu nie mĂłwiÂł, kto nim jest. StaraÂł siĂŞ go chroniĂŚ za wszelkÂą cenĂŞ. PracowaÂłem przy dr¹¿eniu tuneli. Nie mogÂłem chodziĂŚ po caÂłym terenie budowy, ale i tak widziaÂłem jej ogrom. MnĂłstwo wejœÌ do sztolni przy drogach prowadzÂących poziomo wzdÂłuÂż pasma gĂłrskiego, na kilku poziomach. Urobek wywoÂżono lorami z podziemi. Lory toczyÂły siĂŞ same w dó³ i nabieraÂły niebezpiecznej szybkoÂści. ToteÂż przy kaÂżdym wĂłzku byÂł hamulcowy. Byli to Âżydowscy chÂłopcy w wieku 13-16 lat. Przy wielu lorach byÂły zepsute hamulce i hamowali wsuwajÂąc kij miĂŞdzy koÂła a podwozie lub po prostu butami. Codziennie byÂło kilka wykolejeĂą i czĂŞsto hamulcowi ginĂŞli pod zwaÂłami kamienia, ciĂŞÂżko rannych zaÂś dobijano. Ja teÂż przez pewien czas byÂłem hamulcowym. ByÂła to najlÂżejsza praca. W podziemia puste lory ciÂągnĂŞÂły lokomotywy. W pobliÂżu wejœÌ do dr¹¿onych korytarzy staÂły potĂŞÂżne kompresory tÂłoczÂące powietrze do sztolni. Od nich odbiegaÂły grube rury. HaÂłas byÂł okropny. WewnÂątrz, mimo urzÂądzeĂą ssÂących i tÂłoczÂących powietrze, widoczny w Âświetle lamp kamienny pyÂł wdzieraÂł siĂŞ do pÂłuc i wywoÂływaÂł paroksyzmy kaszlu. Z g³ównych korytarzy odchodziÂły boczne. CzĂŞsto u sufitu korytarza wiercono otwory, a stamtÂąd nowe korytarze prowadziÂły w g³¹b gĂłry. MoÂżna byÂło do nich wejœÌ po drabinie albo od wejÂścia, z innego poziomu. Na przodku praca wyglÂądaÂła nastĂŞpujÂąco: robiliÂśmy dziury dÂługimi Âświdrami oraz przy pomocy mÂłotĂłw pneumatycznych. Nadzorowali to wÂłoscy strzelniczy z firmy Ghiseri. My borowaliÂśmy kilka, czasem kilkanaÂście otworĂłw. WÂłosi umieszczali Âładunki. Strzelano, potem wchodzili Âładowacze. Najpierw dÂługimi tykami stukali w sklepienie, aby strÂąciĂŚ luÂźno wiszÂące kamienie. CzĂŞsto nie tylko ogromny gÂłaz, ale caÂły wyrÂąbany wybuchem przodek zawalaÂł Âładowacza. Dwa razy widziaÂłem jak ogromna niczym ÂświÂątynia hala zawalaÂła siĂŞ grzebiÂąc ludzi. Urobek ÂładowaliÂśmy na lory i wierciliÂśmy dalej. CaÂłe ciaÂło wibrowaÂło. Z podziemi wychodziliÂśmy jak pijani, na caÂłym ciele kamienny pyÂł, w oczach, w ustach, w nosie, w pÂłucach. Na plecach i w pachwinach mieliÂśmy rozlegÂłe zapalenia. Wielu nie wytrzymywaÂło tego wszystkiego i kaÂżdego dnia nieÂśliÂśmy po pracy do obozu kilka trupĂłw. KaÂżdego dnia schodziÂły z gĂłr ÂżaÂłobne karawany. Przy wejÂściu do obozu „przybijaliÂśmy" drewniakami. Szlaban otwieraÂł Âśliczny, Âżydowski chÂłopiec w czyÂściutkim, uszytym na miarĂŞ pasiaku. StaÂło ich tam zawsze kilku. Wszyscy byli piĂŞkni, z dÂługimi wÂłosami, starannie uczesani. Obok szlabanu staÂła wartownia, a w niej rozeÂśmiani esesmani. MÂłodzi, wypasieni, rumiani... Potem ci rumiani zniknĂŞli i zastÂąpili ich starsi, czĂŞsto inwalidzi... Esesmani wylewali ze swoich menaÂżek nadmiar jedzenia do stojÂącego obok baraku administracyjnego korytka, do ktĂłrego pchali siĂŞ zgÂłodniali wiĂŞÂźniowie. Niemcy Âśmiali siĂŞ, Âże jesteÂśmy gorsi niÂż Âświnie, kiedy wybieraliÂśmy resztki do ust. G³ód skrĂŞcaÂł wnĂŞtrznoÂści. RzeczywiÂście, ginĂŞÂły w nas resztki czÂłowieczeĂąstwa. Jednej nocy nie pozwolono mi usn¹Ì, rz꿹cy w agonii sÂąsiad w koĂącu umarÂł. CaÂły czas, w wyniku ciasnoty, byÂł do mnie przytulony. Kiedy ucichÂł, ÂściÂągn¹³em z niego podarty koc, aby trochĂŞ siĂŞ ogrzaĂŚ. Wtedy zobaczyÂłem wystajÂący mu spod pachy kawaÂłek chleba, ktĂłrego nie zd¹¿yÂł przed ÂśmierciÂą zjeœÌ. Chleba przesiÂąkniĂŞtego przedÂśmiertnym potem, obrzydliwego ale chleba... Tak, aby nikt mnie nie ubiegÂł, wyciÂągn¹³em mu ten kawaÂłek chleba i skrycie poÂłykaÂłem duÂżymi kĂŞsami. Obrzydzenie przyszÂło potem. I wstyd, Âże byÂłem jak ta hiena cmentarna... MĂłwiÂłem o Wilhelmie Weissie. KiedyÂś kapo Kula kazaÂł mu biĂŚ wÂłasnego syna. To znaczy kapo tylko domyÂślaÂł siĂŞ, Âże to jego syn. Weiss biÂł mocno, Âżeby nie zastÂąpiÂł go inny kapo. StaraÂł siĂŞ biĂŚ syna tak, Âżeby mu niczego nie uszkodziĂŚ. ZresztÂą tam ciÂągle bili. BiÂł mnie teÂż kapo Schranck, ktĂłrego nazywano szafÂą. To byÂło po tym, jak chciaÂłem zabiĂŚ kapo KulĂŞ i wykoleiÂłem na niego lorĂŞ z kamieniem. Ale udaÂło mu siĂŞ wyÂżyĂŚ. Spod rĂŞki kapo Schrancka maÂło kto wychodziÂł Âżywy. KiedyÂś do wyÂładowywania cementu Schranck ustawiÂł maÂłego chÂłopca. To byÂło ponad siÂły tego dziecka. Kiedy wypadÂł mu worek i wysypaÂł siĂŞ cement, kapo krzyczÂąc, Âże to sabotaÂż, zerwaÂł z chÂłopca ubranie. WiĂŞÂźniowie rozrobili cement z piaskiem i wodÂą. ChÂłopca zaczĂŞto okÂładaĂŚ szybko schnÂącÂą zaprawÂą. Przedtem zbito go do nieprzytomnoÂści. Schranck wygÂładzaÂł zaprawĂŞ na Âżywym ciele. ZabawĂŞ przerwaÂł przybyÂły nagle oficer SS, zanim „plastyk" doszedÂł do gÂłowy. KrzyczaÂł na esesmanĂłw, Âże zabawiaĂŚ to siĂŞ mogÂą po pracy, przejechaÂł pejczem po nagle pokornej gĂŞbie Schrancka. ChÂłopiec zmarÂł w drodze do obozu. KiedyÂś kapo Schranck zaÂłatwiaÂł siĂŞ w krzakach i wypatrzyÂł go jadÂący na koniu Lagerfuhrer - myÂśliwy. StrzeliÂł do goÂłego tyÂłka, ale Âśrut trafiÂł Schrancka w jÂądra. Kapo zwijaÂł siĂŞ 7 bĂłlu na trawie. Lagerfuhrer okazaÂł siĂŞ litoÂściwy dla swego ulubionego kapo. Nie dobiÂł go, jak to miaÂł w zwyczaju, ale kazaÂł go zanieœÌ do izby chorych i tam wykastrowaĂŚ... Co Âładniejszy Âżydowski chÂłopak za olbrzymie szczĂŞÂście poczytywaÂł sobie byĂŚ wybranym na kochanka jakiegoÂś funkcjonariusza obozowego. PrzewaÂżajÂąca czêœÌ funkcyjnych wiĂŞÂźniĂłw miaÂła swego mÂłodego przyjaciela. BywaÂło, Âże caÂły harem. Po znudzeniu siĂŞ jednym wymieniali na innego swoje, jak mĂłwili, „pupki". Tylko jeden nie poddaÂł siĂŞ. Na niedwuznacznÂą propozycjĂŞ napluÂł w twarz samemu blokowemu. WidzÂący to apelowy zaproponowaÂł chÂłopcu, Âże zrobi go kapo. On odmĂłwiÂł. Kazano wiĂŞc wychÂłostaĂŚ opornego. BiÂł go stary kapo, niegdyÂś dyrektor wĂŞgierskiego banku. Kapo byÂł chudy, a chÂłopak jak na swoje 14 lat wyjÂątkowo dobrze rozwiniĂŞty i muskularny. I w koĂącu 14-latek wpadÂł w szaÂł i pobiÂł bijÂącego. Rzucili siĂŞ na niego inni kapo i zabiliby chÂłopaka, gdyby nie przeszkodziÂł temu Wilhelm. Pod koniec 1944 roku racje ÂżywnoÂściowe zmniejszyÂły siĂŞ tak, Âże ludzie zaczĂŞli czĂŞÂściej umieraĂŚ. A w 1945 roku to siĂŞ nasiliÂło. Niemcom o to chodziÂło. Szkoda byÂło na nas kul".
Na dwa dni przed wkroczeniem SowietĂłw Niemcy opuÂścili teren budowy, pozostawiajÂąc wÂłasnemu losowi tysiÂące konajÂących wiĂŞÂźniĂłw. Dla nich to wÂłaÂśnie, tuÂż po wyzwoleniu, utworzono na terenie GÂłuszycy kilka szpitali. AkcjĂŞ tĂŞ przeprowadzili zdrowsi wiĂŞÂźniowie. Do niesienia pomocy lekarskiej przystÂąpiono bezpoÂśrednio na miejscu pobytu chorych, gdyÂż stan kilkuset osĂłb uniemoÂżliwiaÂł ich przetransportowanie. W utworzonych szpitalach jeszcze do poczÂątku 1946 roku przebywaÂło 600 chorych.