Niezale¿ne Forum Projektu Cheops Niezale¿ne Forum Projektu Cheops
Aktualno¶ci:
 
*
Witamy, Go¶æ. Zaloguj siê lub zarejestruj. Grudzieñ 22, 2024, 08:05:53


Zaloguj siê podaj±c nazwê u¿ytkownika, has³o i d³ugo¶æ sesji


Strony: [1] |   Do do³u
  Drukuj  
Autor W±tek: ¦wiêta geografia - szamanizm  (Przeczytany 7245 razy)
0 u¿ytkowników i 1 Go¶æ przegl±da ten w±tek.
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

P³eæ: Mê¿czyzna
Wiadomo¶ci: 6024



Zobacz profil Email
« : Wrzesieñ 17, 2011, 11:44:54 »

¦wiêta geografia
niedziela, 11 wrze¶nia 2011 00:00



W sferze ¶wiêtej geografii zbiega siê ¶rodowisko fizyczne i duchowe. Najlepszym przyk³adem s± tzw. Mamowie – religijna elita Indian Kogi z pó³nocnej Kolumbii, których szkoli siê tak, aby widzieli zarówno ¶wiat materialny, jak i duchowy, który nazywaj± Aluna. Noworodek, który posiada znaki wskazuj±ce, ¿e ma potencja³, aby staæ siê Mam±, wychowywany jest w ciemno¶ci jaskini przez starszyznê i uczony drogi ¿ycia szamana. Przez d³ugi czas dziecko nie widzi ¶wiat³a dziennego.
____________________
Paul Devereux

W czasie nauki adepta zabierano na zewn±trz jedynie w specjalnym kapeluszu, spod którego ronda obserwowa³ sk±pany w ksiê¿ycowym ¶wietle krajobraz, choæ samego Ksiê¿yca nie pozwolono mu ogl±daæ. Po kilku latach dziecko zaczyna³o siê ko³ysaæ i ¶piewaæ dziwne pie¶ni, co by³o znakiem, aby pozwoliæ mu wyj¶æ na ¶wiat³o dzienne. O¶lepiaj±ce uderzenie promieni s³oñca w oczy inicjowanego sprawia³o, ¿e od tego momentu mia³ widzieæ on zarówno ¶wiat fizyczny, jak przenikaj±c± siê z nim rzeczywisto¶æ Aluna.

Staro¿ytne drogi zbudowane przez lud Tairona – poprzedników Kogi, przechodzi³y przez ich terytorium i mia³y szczególne znaczenie dla ich duchowo¶ci. Po szlakach tych poruszano siê tak¿e w celach religijnych, w sposób podobny do tego, w jaki katolicy u¿ywaj± paciorków ró¿añca. Drogi stanowi³y materialny ¶lad duchowych ¶cie¿ek w ¶wiecie Aluna, a Mama widzieli tak¿e krajobraz za¶wiatów rozci±gaj±cy siê poza ich fizycznymi granicami. U wej¶cia do jednego ze starych, opuszczonych miast ludu Tairona stoi wysoki, poprzecinany liniami g³az. To kamienna mapa, która wyznacza rozk³ad dróg zarówno tych fizyczny, jak i nadprzyrodzonych.

To doskona³y przyk³ad ¶wiêtej geografii. Staro¿ytne ludy oraz prymitywne plemiona w bardzo zró¿nicowany sposób nadawa³y swym siedliskom mitologiczne i duchowe znaczenie. Niestety, podobne praktyki nie spotyka³y siê ze zrozumieniem przybyszów z Zachodu, którzy czêsto nie zauwa¿ali mitycznych warto¶ci w ¶wiecie materialnym, koncentruj±c siê na jego ekonomicznych walorach.

Krajobraz i zmys³y


Mamowie - szamani ludu Kogi z Kolumbii

Jedn± z podstawowych i najwcze¶niejszych form ¶wiêtej geografii by³o uznawanie pewnych cech krajobrazu za ¶wiête. W¶ród nich dominowa³y szczyty wzgórz i gór oraz klify, szczególnie je¶li stanowi³y wyró¿niaj±ce siê na tle krajobrazu punkty, jak np. Glastonbury Tor w po³udniowej czê¶ci Anglii. I

nnym s³ynnym ¶wiêtym szczytem jest Góra Kajlas w Himalajach, uznawana za miejsce szczególne przez hinduistów i buddystów, Croagh Patrick w Irlandii – miejsce, do którego do dzi¶ pielgrzymuj± chrze¶cijanie, choæ jego kult wywodzi siê z czasów pogañskich czy Fud¿i – ¶wiêta góra szintoizmu, równie¿ stanowi±ca miejsce docelowe pielgrzymek. W pó³nocnej czê¶ci Kalifornii lud Wintu czci Mount Shasta, wokó³ której odnale¼æ mo¿na subtelne wska¼niki dla dusz udaj±cych siê na ni± na wieczny spoczynek.

Innymi czêsto u¶wiêcanymi obiektami by³y jaskinie – w rzeczywisto¶ci pierwsze katedry, znane z rysunków naskalnych oraz znalezisk ¶wiadcz±cych o rytua³ach zwi±zanych m.in. z kultem nied¼wiedzia. Z kolei miejsca zwi±zane z wod±, takie jak ¼ród³a, wodospady czy wydzielone elementy w biegu rzek, stanowi³y odmienn± formê naturalnych miejsc ¶wiêtych. Dla amerykañskich Indian czy Celtów, ¼ród³a stanowi³y wrota do za¶wiatów, za¶ wodospady uznawane by³y za miejsca, w których doznawano snów proroczych. Szczególnym kultem obdarzano tak¿e niektóre drzewa i lasy. Choæ z racji ich mniejszej trwa³o¶ci znajdujemy mniej dowodów na ten temat, europejskim archeologom uda³o siê trafiæ na ¶lady drewnianych krêgów, odpowiadaj±cych ich kamiennym wersjom. Kilka lat temu u wybrze¿y Norfolk (Anglia) morze ujawni³o jeden z podobnych krêgów otaczaj±cych ogromny pieñ, który datowano na rok 2500 p.n.e.

Drogi wyznaczone na ¶wiête pielgrzymki, czy to naturalne czy sztuczne, stanowi± kolejny przyk³ad ¶wiêtej geografii. Wiêkszo¶æ pradawnych dróg p±tników by³a zorientowana tak, aby z pewnych punktów na drodze mogli oni obserwowaæ cel swej wêdrówki. W innych przypadkach droga wiod³a prze miejsca, w których zdarzy³y siê cuda lub inne wa¿ne wydarzenia. Hindusi nazywaj± takie punkty „wiarobrazami”. W Braj znajduje siê region po¶wiêcony Krisznie, a pielgrzymi poruszaj± siê po miejscach, w których bóg dokonywa³ ró¿norakich czynów. W odpowiednich porach, aktorzy wcielaj±cy siê w rolê bóstwa odgrywaj± w nich odpowiednie sceny.

¦wi±tynie i inne monumenty bywa³y czêsto orientowane wzglêdem siebie lub danego obiektu naturalnego. W Anglii kamienne krêgi rozmieszczone by³y tak, aby widoczne by³o z nich inne wcze¶niej czczone miejsce.

Niekiedy ¶wiêta geografia zwi±zana by³a z wnoszeniem obiektów wedle ruchu cia³ niebieskich, g³ównie s³oñca i ksiê¿yca, a krajobraz ³±czy³ siê w tym przypadku ze sfer± nieba, która w pewien sposób „¶ci±gana” by³a na Ziemie. Przyk³adem tego mog± byæ stupy w Dolinie Katmandu, których pozycje wyznaczono na podstawie ruchów ksiê¿yca. Stonehenge jest z kolei znane dziêki swym zwi±zkom z przesileniem letnim oraz wskazywaniu innych kluczowych lunarnych i solarnych pozycji. Istnieje wiele innych przyk³adów orientacji staro¿ytnych budynków przy u¿yciu astronomii, choæ motywacja ich twórców mia³a raczej charakter rytualny i ceremonialny a nie taki, który uznaæ mo¿emy za naukowy.

Nie wszystkie obiekty ¶wiêtego krajobrazu wybierano na podstawie wizualnej. Czêsto w grê wchodzi³y tak¿e inne zmys³y. Dla przyk³adu, pla¿a w pobli¿u Sawaieke (Fid¿i) uwa¿ana jest przez miejscowych za rejon nawiedzany przez duchy przodków z racji s³odkawego, waniliowego zapachu tamtejszego piasku. W konstruowaniu kulturowego krajobrazu przydatny by³ nawet dotyk, co zademonstrowali wyspiarze z Po³udniowego Pacyfiku. Potrafili oni i nadal potrafi±, p³ywaæ po tamtejszych wodach ³±cz±c astronomiê, obserwacjê ptaków, wiedzê na temat kierunków wiatru oraz wyczuwanie pr±dów oceanicznych w czasie wios³owania. Tworzenie mitologicznych istot i niewidocznych wysp by³o czê¶ci± tego procesu. Fantazyjne krajobrazy nie mia³y warto¶ci u¿ytkowej, jednak jak zauwa¿ono, system nawigacji stosowany przez wyspiarzy by³ tak¿e „przechowalni± dla informacji kulturowych – mitów, zaklêæ, ceremonii i zaklêæ.”

D¼wiêki naturalnej bosko¶ci


Mount Shasta (zwana Bia³± Gór±) wznosi siê na wysoko¶æ 4322 m. n. p. m. w Górach Kaskadowych, w hr. Siskiyou w Kalifornii (fot.: P.Devereux)

Archeolodzy i antropolodzy coraz czê¶ciej dochodz± do wniosku, ¿e najczê¶ciej wystêpuj±cy typ niewizualnej mapy opiera³ siê o wykorzystanie d¼wiêku. Echa, szepty, szum wód, ryk fal, muzyka ska³ (litofonia) i inne zjawiska akustyczne uwa¿ane by³y czêsto za znak obecno¶ci duchów lub bóstw, które czêsto starano siê przywo³aæ przy pomocy d¼wiêku instrumentów.

Krajobrazy d¼wiêkowe wystêpowa³y w zró¿nicowanych formach. Dla przyk³adu, Petroglyph Rock niedaleko Peterborough w Ontario (Kanada) to du¿a, pochy³a p³yta pokryta kilkoma setkami staro¿ytnych wzorów. Dlaczego przed kilkunastoma wiekami kto¶ zdecydowa³ siê pokryæ gêst± sieci± znaków w³a¶nie ten g³az, pozostawiwszy w spokoju s±siednie ska³y? Odpowied¼ zwi±zana jest najprawdopodobniej z g³êbokim na 5 m. pêkniêciem, które przecina powierzchniê Petroglyph Rock. Wody gruntowe, które co jaki¶ czas tamtêdy przep³ywaj± sprawiaj±, ¿e ze ska³y wydostaje siê d¼wiêk przypominaj±cy gwizd. Indianie z tej czê¶ci Ameryki wierzyli w duchy manitou zamieszkuj±ce pod poszczególnymi ska³ami, kiedy zatem s³yszeli wydostaj±cy siê spod Petroglyph Rock d¼wiêk, uto¿samiali go z g³osem z za¶wiatów. Z tego powodu ³atwo zrozumieæ, dlaczego sta³o siê to miejsce ¶wiête, a nawet centrum lokalnej wyroczni.

Wydaje siê równie¿, ¿e pierwsze wzniesione w Stonehenge g³azy równie¿ ustawione zosta³y dziêki doznaniom akustycznym. Grzbiet Carn Menyn rozci±ga siê na obszarze Wzgórz Preseli w po³udniowo-zachodniej Walii, w odleg³o¶ci dwustu mil od s³ynnego krêgu. Przez d³ugi czas zastanawiano siê, dlaczego budowniczy z epoki kamienia czerpali kamieñ na budowê Stonehenge w³a¶nie stamt±d. Dzi¶ specjalny projekt naukowy ujawni³ nam mo¿liw± przyczynê: ska³y po³o¿one w tym rejonie brzmi± jak dzwon, je¶li bije siê w nie niewielkimi m³otkami. Wskazówka skrywaj±ca rozwi±zanie by³a przez ca³y czas tam obecna, bowiem Maenclochog - walijska nazwa wsi Preseli, oznacza „d¼wiêcz±ce ska³y” lub „kamienie-dzwony”. Co ciekawe, kiedy¶ zamiast dzwonów ko¶cielnych we wsi u¿ywano dwóch kamieni z Preseli.

Ca³kowicie odmienny „audiokrajobraz” spotkaæ mo¿na w Japonii, gdzie idea Ziemi obdarzonej g³osem wystêpowa³a w kilku szko³ach buddyzmu, w tym m.in. wczesno¶redniowiecznym ezoterycznym buddyzmie Shingon, którego twórc± by³ mnich Kūkai. Porównywa³ on krajobraz wokó³ ¶wi±tyni Chuzenji i jeziora u stóp góry Nantai w pobli¿u Nikko do Czystej Krainy, w której przebywali Buddowie. Kūkai uznawa³ krajobraz nie tylko za symbol, ale i za esencjê umys³u Buddy, który posiada³ naturalny jêzyk, zachêcaj±cy cz³owieka do nadprzyrodzonego dialogu. „St±d te¿ kamienie, wiatr i ptaki by³y podstawowymi nie¶wiadomymi przeka¼nikami kosmicznej mowy Buddów i bodhisattwów” – wyja¶nia uczony Allan Grapard.

Górscy mistycy na Pó³wyspie Kunisaki w prefekturze Oita na wyspie Kiusiu w Japonii uznawali krajobraz za topograficzne wcielenie Sutry Lotosu – najwa¿niejszego buddyjskiego tekstu. Osiem dolin pó³wyspu widziane by³o jako symbol o¶miu zwojów pisma, za¶ 28 ¶wi±tyñ jego 28 rozdzia³ów. Wzniesiono tam tak¿e liczne pos±gi odpowiadaj±ce poszczególnym wyra¿eniom, przez co spacer po górach i ws³uchiwanie siê w odg³osy natury uznawane by³o za odpowiednik czytania sutry.

Z kolei tuwañski ¶piew gard³owy, choæ dzi¶ przedstawiany jako sztuka, powsta³ jako sposób porozumiewanie siê z ziemi± – rodzaj precyzyjnej technologii, która skutkowa³a echem odbijaj±cym siê od ska³ klifów. D¼wiêk, jak widzimy, by³ u¿ywany na niezliczon± ilo¶æ sposobów przez staro¿ytnych. My dopiero zaczynamy siê w niego ws³uchiwaæ.

Mapa naszego punktu widzenia


Seahenge - ruiny drewnianego krêgu odkryte w 1998 r. niedaleko Old Hunstanton w hr. Norfolk. Znacznie wiêkszy drewniany kr±g, Woodhenge, odkryto w latach 20-tych ub. wieku niedaleko Stonehenge.

Taki mityczno-sensoryczny zwi±zek ze ¶rodowiskiem antropolog Lucien Lévy-Bruhl okre¶li³ mianem „patricipation mistique”, co rozumia³ jako lokalny zwi±zek cz³owieka z ziemi±, który wykroczy³ poza zwyczajn± sferê u¿yteczno¶ci. Inny antropolog, A.P.Elkin okre¶li³ to w ten sposób: „Zwi±zki miedzy osob± i jej ziemi± nie ograniczaj± siê do czystej geografii i przypadku ale ¿ycia, duchowo¶ci i ¶wiêto¶ci. Ziemia jest dla cz³owieka jego symbolem i jednocze¶nie wrotami do niewidzialnego ¶wiata bohaterów, przodków i ¿yciodajnych si³, które pozwalaj± na funkcjonowanie cz³owieka i natury.”

Patrz±c na te pradawne przyk³ady zape³niania ¶wiata ¶wiêtymi obiektami mo¿emy lekko siê u¶miechaæ. Wiele obiektów zniknê³o lub jest na krawêdzi istnienia. Podczas gdy tworzymy wspó³cze¶nie mapy jako odzwierciedlenie ¶wiata takiego jakim jest w rzeczywisto¶ci zapominamy, ¿e tak naprawdê nie ma ¿adnych map, lecz jedynie mapy naszego postrzegania ¶wiata. Ma to sens tak samo w przypadku naszej cywilizacji, jak i ka¿dego wymar³ego plemienia lub istniej±cego w przesz³o¶ci spo³eczeñstwa. Wspó³czesne mapy zawieraj± wiele sztucznych oznaczeñ, w tym siatek, linii demarkacyjnych, linii zmiany daty, podzia³ek i wielu innych. Analizuj±c mapê traktujemy te fikcyjne znaki jako realnie istniej±ce.

Nasz obecny ¶wiatopogl±d coraz czê¶ciej widzi w krajobrazie jedynie przestrzeñ u¿yteczn± pod wzglêdem ekonomicznym i spo³ecznym. Wspó³czesny ¶wiatopogl±d da siê dobrze scharakteryzowaæ dziêki historii - wczesnych mapach umieszczano fantastyczne wyobra¿enia o mieszkañcach odleg³ych ziem, które stopniowo stawa³y siê coraz bli¿sze, a¿ dzi¶ doszli¶my do perfekcyjnych map topograficznych – technicznych cudów pozbawionych w±tków mitycznych.

To jak kultura przedstawia swój ¶wiat mówi wiele o tym, w jaki sposób my¶li i odnosi siê do ¶rodowiska oraz w jaki sposób jej dusza odpowiada duszy ¶wiata – anima mundi. We wspó³czesnym ¶wiecie odsuwamy nasz ¶wiatopogl±d od Ziemi za po¶rednictwem urz±dzeñ nawigacyjnych, które pozwalaj± nam poruszaæ siê po ¶wiecie, bez jego znajomo¶ci. Id±c z telefonami przy uchu, nie wiemy w³a¶ciwie, gdzie jeste¶my. Tracimy siê. Ju¿ nas tu nie ma. Jednak byæ mo¿e nadszed³ czas, aby ponownie zapoznaæ siê z bardziej ca³o¶ciowym sposobem istnienia na planecie.

Je¶li cz³owiekowi uda siê ¶rodowisku nadaæ pewn± sakrê, pojawi siê odpowiednie jego traktowanie. W swym eseju „The Rediscovery of North America” („Ponowne odkrycie Ameryki Pó³nocnej”) pisarz Barry Lopez pisze o tym, w jaki sposób pewien lud z Kenii pokaza³ mu, jak siedz±c w jednym miejscu przez kilka godzin, nauczyæ siê czego¶ od pustyni. Dowiedzia³ siê on, ¿e na ¶rodowisko nale¿y zwracaæ tak± uwagê jak na cz³owieka, „rozpoczynaj±c z nim inteligentn± konwersacjê”. Jak dodaje: „Zawsze bêdziemy nagradzani, je¶li bêdziemy w stanie dostrzec w ziemi co¶ wiêcej ni¿ sobie my¶limy i je¶li wyobrazimy sobie, ¿e jest ona bardziej skomplikowana ni¿ nasz jêzyk.”

Czy zdajemy sobie z tego sprawê, czy nie, ¿yjemy po¶ród ¶wiêtej geometrii. Sprawa przypisywania poszczególnym elementom krajobrazu duchowego znaczenia odesz³a ju¿ do przesz³o¶ci. Choæ nie mo¿emy i byæ mo¿e nie powinni¶my wracaæ do ¶wiêtej geografii dawnych ludów, niemniej jednak zawiera ona lekcjê w postaci fundamentalnej m±dro¶ci: tworzenie map ¶wiata fizycznego musi byæ zintegrowane z geografi± duszy…

Zobacz tak¿e:
Skomentuj na INFRA FORUM
Erdstalle - labirynty pod Europ±
Cud neolitu - kamienne krêgi w Carnac
Cywilizacja neandertalska
_____________________
T³umaczenie i opracowanie: INFRA
Autor: Paul Devereux
¬ród³o: noetic.org

Artyku³ powsta³ na podstawie ksi±¿ki Sacred Geography.

Przypisy:
1. A. Ereira, The Heart of the World, London 1990.
2. C. Toren, Mind, Materiality, and History: Explorations in Fijian Ethnography, London 1999.
3. P. Hage, Speculations on Pulawatese Mnemonic Structure, Oceania, #49, 1978.
4. A. Grapard, Geosophia, Geognosis, and Geopiety: Orders of Significance in Japanese Representations of Space, [w:] Nowhere: Space, Time, and Modernity,  red. R. Friedland , D. Boden, Berkeley 1994.
5. L. Lévy-Bruhl, Primitive Mythology, University of Queensland Press, 1983.
6. Ibidem.
7. B. Lopez, The Rediscovery of North America, London 1990.

http://www.infra.org.pl/nauka/natura/1149-wita-geografia
« Ostatnia zmiana: Kwiecieñ 03, 2012, 17:49:55 wys³ane przez Dariusz » Zapisane

Pozwól sobie byæ sob±, a innym byæ innymi.
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

P³eæ: Mê¿czyzna
Wiadomo¶ci: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #1 : Luty 11, 2012, 18:13:33 »

Dziwno¶ci w¶ród Dzikich
sobota, 04 lutego 2012 00:00



Podczas pobytu u prymitywnych ludów antropolodzy stykali siê niekiedy ze zjawiskami, które dla zachodniej nauki pozostawa³y i pozostaj± w sferze tabu. To, co podczas afrykañskich ceremonii widzieli Bruce Grindal , Edith Turner i inni znacznie wykracza poza rozumienie rzeczywisto¶ci bia³ego cz³owieka. Do¶wiadczenia te czêsto zostawia³y na badaczach trwa³y ¶lad. Dla autochtonów by³y to jednak rzeczy dopuszczalne i jak najbardziej realne; dla nas co¶ nie z tego ¶wiata.
____________________
M.Hunt, Darklore/Dailygrail.com

Znalezienie siê w otoczeniu innej, zupe³nie obcej kultury samo w sobie jest dziwnym doznaniem. Wielu antropologów zauwa¿y³o jednak, ¿e podczas swoich wypraw zaczynali do¶wiadczaæ rzeczywisto¶ci na sposób, który zachodniej nauce wydawa³ siê nie do przyjêcia. Do¶wiadczenia te mo¿emy uznaæ za „anomalne”, jako ¿e nie pasuj± do racjonalnego, naukowego obrazu ¶wiata. Przedstawiciele prymitywnych kultur rozpatrywali te sprawy zgo³a inaczej – choæ nie by³y to dla nich zjawiska codzienne, by³y jednak bardzo wa¿ne. Mówi±c dok³adniej, inaczej ni¿ zachodnie kultury uznaj± oni za mo¿liwe istnienie takich zjawisk jak telepatyczna komunikacja, sny prorocze, spotkania i rozmowy z duchami czy czarodziejstwo.

Wielu szanowanych antropologów podczas swej pracy zauwa¿y³o, ¿e wystarczy zrobiæ kilka kroków w ty³, aby do¶wiadczyæ innego pojmowania rzeczywisto¶ci (bez uciekania siê do ¶rodków psychoaktywnych). E.B.Tylor, E.E. Evans – Pritchard, B.T.Grindal oraz E.Turner do¶wiadczyli tego na w³asnej skórze i zinterpretowali ka¿dy na swój sposób. Analiza ich do¶wiadczeñ na temat spotkañ ze zjawiskami nadprzyrodzonymi pozwala nie tylko zajrzeæ w ich g³±b, ale tak¿e zrozumieæ stosunek, jaki ma do nich nauka akademicka…

Zjawy i wiktoriañska inteligencja

Edward Burnett Tylor (1832-1917) uznawany jest za jednego z ojców antropologii, a tak¿e typowego antropologa fotelowego (zamiast dalekich wypraw preferowa³ ciszê bibliotek). W 1872 r. przeprowadzi³ on jednak eksperyment etnograficzny z udzia³em kilku cz³onków ruchu spirytystycznego, który w tamtym okresie zyskiwa³ w Ameryce i Europie wielu zwolenników.


Edward Burnett Tylor (1832-1917) - angielski antropolog, etnolog i archeolog, zainteresowany g³ównie genez± kultury i religii. Autor „Cywilizacji pierwotnej" i „Antropologii".


Tylora intrygowa³o to, jak wielu intelektualistów epoki wiktoriañskiej dawa³o wiarê w to, ¿e media potrafi± przekazaæ dowody, ¿e ludzkie ¿ycie nie koñczy siê po ¶mierci fizycznej. Wiara w istoty duchowe by³a jedn± z podstaw teorii Tylora na temat pochodzenia religii; sugerowa³, ¿e powsta³a ona w sposób podobny do ruchu spirytystycznego. Poniewa¿ uwa¿a³ go za wspó³czesn± wariacjê wierzeñ animistycznych, pragn±³ zobaczyæ, jak rzecz ma siê od strony praktycznej.

Tylor zacz±³ badania jako sceptyk przekonany, ¿e medium spirytystyczne albo nadmiernie wierzy w swoje mo¿liwo¶ci kontaktu z za¶wiatami albo (co gorsze) umy¶lnie stara siê wprowadziæ w b³±d ludzi zgromadzonych na seansie. Notatki uczonego z tamtego okresu wskazuj± jednak na bardziej skomplikowan± sytuacjê: choæ rzeczywi¶cie by³ on w stanie wykryæ kilka mistyfikacji na seansach z duchami, nie potrafi³ wyt³umaczyæ zdolno¶ci takich mediów jak Daniel Douglas Home, Stainton Moses czy Kate Fox. Po seansie z pierwszym z nich odnotowa³, ¿e nie by³ w stanie wyja¶niæ, w jaki sposób dochodzi³o do „zagadkowych stukniêæ, lewitacji sto³u czy samoistnego grania akordeonu”. W przypadku Staintona stwierdzi³, ¿e „jego trans wydawa³ siê byæ realny”, za¶ przypadek Kate Fox uzna³ za „warty dalszego rozwa¿enia” Poprzez do¶wiadczenia z mediami uzna³ on, ¿e nie da siê zaprzeczyæ mo¿liwo¶ci, i¿ „mo¿e istnieæ si³a parapsychiczna powoduj±ca szuranie, poruszanie przedmiotów, ich lewitacjê etc.” Mimo tego nie uzna³ on, ¿e publikacja tych obserwacji, nawet w ramach pracy o animizmie, jest konieczna. Wykaza³y one, ¿e wiara w podobne zjawiska nie ogranicza siê jedynie do „dzikich”, ale obejmuje tak¿e cz³onków angielskich elit. W obawie o szyderstwa ze strony ¶wiata nauki, których do¶wiadczy³ chemik Sir William Brookes po opublikowaniu wniosków na temat D.D. Home’a w 1874 r., Tylor zdecydowa³, ¿e o tym co widzia³ mówiæ nie warto.

Substancja czarownika


Evans - Pritchard (1902-1973) w otoczeniu m³odzie¿y Zande.

Na pocz±tku XX w. antropologia by³a ju¿ nieco dalej ni¿ w czasach Tylora. Bronis³aw Malinowski (1883-1942) wyznaczy³ ca³kiem nowe schematy badañ, rozwijaj±c metodê „obserwacji uczestnicz±cej”, stanowi±cej do dzi¶ filar etnografii. W 1926 r. Edward Evans-Pritchard (1902-1973) poproszony zosta³ przez rz±d brytyjski o zbadanie ludu Azande (Zande) z Po³udniowego Sudanu, w¶ród którego ¿y³ przez cztery kolejne lata uczestnicz±c, w miarê swoich mo¿liwo¶ci, w ich codziennym ¿yciu.

Dziêki bliskim kontaktom z Azande Evans-Pritchard dowiedzia³ siê wiele o ich kosmogonii i wierzeniach. Szczególnie ciekawe by³o ich pojmowanie zwi±zków przyczynowo-skutkowych. Ustali³ on, ¿e w ¶wiadomo¶ci Azande czarownik by³ stron±, której zadaniem by³o wyja¶nianie zdarzeñ niezwyk³ych oraz nieszczê¶liwych. Co wiêcej, w jego opinii ich pogl±dy (co by³o do¶æ radykalnym stwierdzeniem jak na tamte czasy) mia³y charakter logiczny, a wiara w czary nie sta³a u nich w opozycji do racjonalnego podej¶cia do innych zjawisk natury. Pewnej nocy zdarzy³o siê co¶ wyj±tkowego.

„Oko³o pó³nocy, tu¿ przed pój¶ciem do ³ó¿ka, wzi±³em dzidê i poszed³em, jak co noc, na przechadzkê. Przechodzi³em przez ogród z bananowcami w pobli¿u jednej z chat, gdy zauwa¿y³em jasne ¶wiat³o przelatuj±ce za domem mojego s³u¿±cego i kieruj±ce siê w stronê chaty cz³owieka zwanego Tupoi. Poniewa¿ by³o to warte zbadania, ¶ledzi³em je do czasu, a¿ dalsz± obserwacje utrudni³y wysokie trawy. […] Niestety, straci³em ¶wiat³o z oczu. Wiedzia³em, ¿e tylko jeden cz³owiek we wsi mia³ lampê, która mog³a dawaæ podobnie mocne ¶wiat³o, jednak rankiem poinformowa³ mnie on, ¿e by³a przecie¿ bardzo pó¼na godzina i nie u¿ywa³ jej. Powiedzia³ mi, ¿e to co widzia³em przypisuje siê dzia³aniu czarów. Tego samego ranka umar³ starszy kuzyn Tupoia i znajomy w³a¶ciciela lampy. ¦wiat³o, które widzia³em mia³o byæ z tym powi±zane. Nigdy nie odkry³em jego prawdziwego pochodzenia.”

Azande uznawali to zjawisko za nadprzyrodzone. ¦wiat³o, które widzia³ Pritchard-Evans mia³o wed³ug nich byæ substancj± z cia³ czarowników, któr± wydalali chc±c kogo¶ zabiæ. Mimo zapewnieñ miejscowych, ¿e uczony widzia³ magiczn± „emanacjê” z cia³a, uzna³ on, ¿e by³ to raczej kto¶, „kto podpalon± gar¶ci± trawy o¶wietla³ sobie drogê do ustêpu”. Choæ Brytyjczyk ignorowa³ wyja¶nienia autochtonów zdawa³ sobie sprawê, ¿e mia³o to dla nich wielkie znaczenie. Warto dodaæ, ¿e w 1944 r. antropolog przeszed³ na katolicyzm, a jego decyzjê starano siê wyt³umaczyæ tym, co prze¿y³ w Afryce. Transformacja ta sz³a w parze z otwarto¶ci± do mówienia o swoich do¶wiadczeniach, co by³o przeciwieñstwem zachowania E.B. Tylora.

Tañcz±cy trup


Laska wró¿bity z Sisalaland, u¿ywana do kontaktu z duchami przodków (za: bbc.co.uk)


Anomalne lub jak mówi³ Bruce T. Grindal „nadprzyrodzone” do¶wiadczenie, przytrafi³o siê mu podczas pobytu u ludu Sisala z Ghany w 1967 r. W wyniku ¶mierci dwóch mieszkañców wioski, mia³a odbyæ siê ceremonia na du¿± skalê, z udzia³em „bomo”. Kilkudniowe przygotowania do uroczysto¶ci by³y tak intensywne, ¿e znacznie zaburzy³y rytm dnia Grindala. W dzieñ pogrzebu, kiedy mia³o doj¶æ do „cudu”, by³ on wyczerpany, ale mimo to przekaza³ niezwykle rozbudowan± relacjê na temat swojego do¶wiadczenia:

„Kiedy ich obserwowa³em, u¶wiadomi³em sobie, ¿e zaczynaj± poruszaæ siê w przód i w ty³. Zauwa¿y³em, ¿e goka [uczestnik ceremonii pogrzebowej] i cia³o po³±czy³y siê w rytmie zawodzenia i ha³asu. Dostrzeg³em, ¿e co jaki¶ czas cia³o porusza siê, jakby w odpowiedzi na ruchy goki. Pocz±tkowo my¶la³em, ¿e oczy p³ataj± mi figle. Nie jestem w stanie powiedzieæ, kiedy to siê zaczê³o, ale pocz±tek wyznacza³o oczekiwanie w przera¿eniu na nadej¶cie czego¶ niewyobra¿alnego. Ledwie oddycha³em, czu³em niepokój w trzewiach odpowiadaj±cy potêguj±cej siê ¶wiadomo¶ci. To, co wówczas widzia³em wykracza³o poza ramy normalnej percepcji. Zarówno z cia³a goki, jak i zw³ok wystrzeliwa³y promienie ¶wiat³a, które by³y tak ulotne, ¿e trudno mi by³o powiedzieæ sk±d siê bra³y. Goka uderza³ o ziemiê metalow± motyk±, a z jego ust strzela³a naoko³o ¶lina. Nagle iskry zaczê³y sypaæ siê z niego niczym z ogniska. Poczu³em wtedy, ¿e moja szczêka zacisnê³a siê, a po plecach przelecia³y mi ciarki.

Roztoczy³ siê przede mn± widok tak samo wstrêtny, jak i piêkny. Z palców i ust goki w kierunku palców u r±k i stóp martwego cia³a pobieg³y nitki ¶wiat³a. Trupem wstrz±snê³y spazmy, stan±³ on na ziemi i zacz±³ szaleñczo tañczyæ. Kiedy patrzy³em, w³±czy³em siê w ten kr±g si³y. Zdawa³o siê, ¿e ¶ciany i pod³oga o¿y³y i emanuj± ¶wiat³em i moc±, która popycha tañcz±cych w jedn±, a potem drug± stronê…”

Obok tej wstrz±saj±cej relacji nie mo¿na przej¶æ obojêtnie. Grindal pragn±³ uwieczniæ wydarzenie w jak najdrobniejszych szczegó³ach, odnosz±c siê tak¿e do interpretacji Sisalów. Potwierdzi³, ¿e to co opisa³ mia³o miejsce w rzeczywisto¶ci i widzia³ to nie tylko on, ale wszyscy zgromadzeni. Nie dziwi jednak, ¿e by³o to dla niego wystarczaj±co mocne prze¿ycie i nie mia³ zamiaru go powtarzaæ. Jak mówi³, by³ szczê¶liwy mog±c do¶wiadczyæ go raz w ¿yciu, by potem snuæ o nim teoretyczne rozwa¿ania…

Wyci±ganie Ihamby


Dzieci z ludu Ndembu

Do¶wiadczenie Edith Turner z czasu jej pobytu u ludu Ndembu z Zambii nale¿y do jednej z najbardziej znanych etnograficznych relacji o spotkaniu ze zjawiskiem nadprzyrodzonym. Turner uczestniczy³a w ceremonii leczniczej, podczas której szaman próbowa³ usun±æ z cia³a pacjentki z³ego ducha Ihamba. Pod koniec zobaczy³a ona, jak z pleców kobiety wyci±gana jest niezwyk³a, niemal „ektoplazmatyczna” masa.

„Uzdrowiciel stoj±cy po¶rodku zachwia³ siê. Wszyscy wychylili siê, bo najwyra¼niej z³apa³ go. U¶wiadomi³am sobie podobnie jak oni, ¿e pêkaj± pewne bariery i zaczê³am p³akaæ. To co¶ chcia³o siê urodziæ i w³a¶nie przychodzi³o na ¶wiat. […] Potem Meru [pacjentka] upad³a. Minê³o trochê czasu, zanim zdo³a³am wychyliæ siê zza pleców Billa w¶ród ogólnej wrzawy. Uzdrowiciel naciska³ na jej plecy […] Nagle Meru podnios³a jakby uwolnion± rêkê i wtedy na w³asne oczy zobaczy³am, ¿e z miê¶ni jej pleców wydostaje siê co¶, co przypomina wielki, szary skrzep o ¶rednicy jakich¶ 6 cali; wielkie matowe „co¶” przybra³o kszta³t kuli. By³am zdumiona. ¦mia³am siê u¶wiadomiwszy sobie, ¿e widzia³am Ihambê, i to tak du¿ego. Widaæ by³o go doskonale. Rêce uzdrowiciela pracowa³y tymczasem nad plecami pacjentki. Przygotowano nastêpnie pojemnik. Czymkolwiek by³o to co¶, zosta³o zamkniête. I po sprawie.”

Dla Edith Turner do¶wiadczenie to by³o tak potê¿ne, ¿e kaza³o zakwestionowaæ podstawy nauki. Uzna³a, ¿e przez dziesiêciolecia antropolodzy spotykali siê z opowie¶ciami o duchach, które ignorowali. Jak pisa³a: „Antropolodzy bywali ¶wiadkami wielu rytua³ów zwi±zanych duchami. Za ka¿dym razem miejscowi próbowali u¶wiadomiæ im, ¿e duchy istniej±, ale ci interpretowali wszystko na swój, dalece odmienny sposób.” Turner postanowi³a spojrzeæ na to oczyma badanych ludów, choæ wykracza³o to poza utrzymywany zwykle badawczy dystans. Do¶wiadczenie to sprawi³o tak¿e, ¿e zmieni³a ona pogl±d na sferê istnienia bytów niematerialnych.

Antropologia dziwno¶ci

Jakie wnioski mo¿emy wyci±gn±c z tych relacji? Mo¿na uznaæ, ¿e ¶wiadkiem podobnych sytuacji móg³by byæ ka¿dy, kto dostatecznie d³ugo ¿y³by w¶ród wymienionych tu kultur. Byæ mo¿e „uczestnictwo” jest ogólnym warunkiem do¶wiadczania wszelkiego rodzaju zjawisk paranormalnych. Tylor wchodz±c w ¶rodowisko bywalców seansów spirytystycznych do¶wiadczy³ zjawisk, których nie móg³ poj±æ. Evans Pritchard, kiedy do¶wiadczy³ spotkania z „substancj± czarownika” mieszka³ przez d³ugi czas w¶ród Azande. Podobnie by³o z doznaniem Grindala, który tak jak Edith Turner bra³ pe³ny udzia³ w prze¿ywaniu ceremonii.

Byæ mo¿e z tego powodu w badaniach nad zjawiskami paranormalnymi powinno siê uwzglêdniaæ czynnik kulturowy i sposób interpretacji osób, które ich do¶wiadczaj±. Uczestnictwo pozwala badaczowi uzyskaæ wiarygodny wgl±d w do¶wiadczenia i zmieniony stan ¶wiadomo¶ci zwi±zany z prze¿ywaniem nadprzyrodzonego. Przytoczone powy¿ej relacje wskazuj± równie¿ na stopniow± zmianê w podej¶ciu antropologów do anomalnych do¶wiadczeñ, z jakimi niektórzy z nich siê stykaj±. Wiêksza otwarto¶æ sprawia, ¿e w przysz³o¶ci mo¿emy dowiedzieæ siê o tych zdarzeniach znacznie wiêcej…

*     *     *     *     *
O autorze: Jack Hunter jest doktorantem antropologii spo³ecznej na Uniwersytecie w Bristolu. Jego zainteresowania badawcze skupiaj± siê na kwestii osobowo¶ci oraz zmienionych stanów ¶wiadomo¶ci w do¶wiadczeniach anomalnych. Jest on równie¿ za³o¿ycielem i redaktorem pisma „Paranthropology: Journal of Anthropological Approaches to the Paranormal”.

Zobacz tak¿e:
Skomentuj na INFRA FORUM
Podró¿ do kraju umar³ych
Uroki, kl±twy, voodoo
Zabiæ na odleg³o¶æ
_____________________
T³umaczenie i opracowanie: INFRA
Autor: M.Hunt
¬ród³o: Darklore / Dailygrail.com
Zdjêcie w nag³owku: Czarownik z ludu Azande (fot. E. Evans - Pritchard)

http://infra.org.pl/nauka/czowiek/1223-dziwnoci-wrod-dzikich
« Ostatnia zmiana: Luty 11, 2012, 18:15:02 wys³ane przez Dariusz » Zapisane

Pozwól sobie byæ sob±, a innym byæ innymi.
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

P³eæ: Mê¿czyzna
Wiadomo¶ci: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #2 : Luty 23, 2012, 21:52:29 »


Tobolsk, 4 czerwca 2001, od godz. 21:30
pyta³: Wojciech Jó¼wiak

Wywiad z Leonidem Larem i jego ¿on± Walentyn± Wanuito

Leonid i Walentyna s± Nieñcami - pochodz± z narodu, który zamieszkuje tundrê od Archangielska na wschód, przez pó³nocny Ural, pó³wysep Jamal i Gydañski, uj¶cia rzek Ob, Taz i Jenisej a¿ do pó³wyspu Tajmyr. Nieñców jest 35 tysiêcy, wiêkszo¶æ z nich zajmuje siê koczownicz± hodowl± reniferów i rybo³ówstwem. Wiêkszo¶æ wyznaje w³asn±, etniczn± politeistyczn± religiê, w której ³±cznikami ze ¶wiatem bogów i duchów s± szamani. Leonid jest malarzem, wyk³adowc± wy¿szej uczelni i mieszka w Tobolsku, tysi±c kilometrów na po³udnie od ziemi swoich przodków. Co roku letnie miesi±ce spêdza na Jamale, gdzie odwiedza obozowiska wspó³plemieñców-koczowników, zbiera stare pie¶ni, filmuje tradycyjne obrzêdy, pobiera nauki u szamanów. Tak¿e nanosi na mapy i dokumentuje nienieckie ¶wiête miejsca, które w ten sposób staj± siê narodowymi pomnikami i chronione s± przed naruszeniem przez budowniczych dróg i gazowych odwiertów. Obrazy, które maluje Leonid, tak¿e w ca³o¶ci po¶wiêcone s± szamañskim tradycjom jego narodu. Walentyna jest historykiem, pracownikiem naukowym.

Odwiedzi³em ich w Tobolsku w czerwcu 2001.

Jest to surowy tekst wywiadu, przet³umaczony z rosyjskiego i ledwo oczyszczony z jêzykowych potkniêæ. W nawiasach kwadratowych [ ] wstawi³em s³owa domy¶lne, niezbedne dla zrozumienia tekstu. Znak "równa siê" [= ] oznacza mój komentarz.

WJ: Powiedz, Leonid, czy znasz wielu nienieckich szamanów?

Leonid Lar: Studiujê ten temat ju¿ bardzo d³ugo. Dlatego znam bardzo wielu ludzi, którzy zajmuj± siê szamanizmem i to w sposób praktyczny: lecz± ludzi, przepowiadaj± przysz³o¶æ, znaj± siê na leczeniu chorób. Jest bardzo wielu takich ludzi, których ja znam.

WJ: Czy ³atwo jest znale¼æ, spotkaæ, prawdziwego nienieckiego szamana, lub w ogóle szamana syberyjskiego?

Leonid: Chocia¿ my ju¿ czujemy siê bardziej swobodnie w naszym ¿yciu, to jednak wydaje mi siê, ¿e oni w tych czasach nadal s± dla cz³owieka raczej niedostêpni... S± ludzie, którzy jeszcze nie ca³kiem otwarcie rozmawiaj± o tych sprawach [= o szamanizmie]. I raczej trudno jest znale¼æ prawdziwego szamana, takiego który zajmuje siê praktyk±: praktyk± leczenia, przepowiadania przysz³o¶ci i tak dalej. Ale w ostatnich czasach w moich poszukiwaniach mia³em przewa¿nie sukcesy. Znajdywa³em wielu ludzi, którzy zajmuj± siê szamanizmem, wielu starców, ju¿ bardzo starych ludzi, maj±cych po dziewiêædziesi±t, osiemdziesi±t lat, i teraz wydaje mi siê, ¿e [kiedy ju¿ siê ich znajdzie, to] bardzo ³atwo jest z nimi zawrzeæ znajomo¶æ [nawi±zaæ kontakt]. Oni s± bardzo otwarci dla ludzi. Otwarcie mówi± o swoich szamañskich uzdolnieniach, szamañskich umiejêtno¶ciach. Oni dobieraj± sobie uczniów, czêsto ju¿ m³ode dzieci, którzy maj± pewien dar od - powiedzmy - przyrody, od boga i tak dalej, i oni zaczynaj± ich kszta³ciæ po malutku w swojej sztuce. I dlatego ja my¶lê, ¿e obecnie jest mo¿liwo¶æ porozmawiaæ z nimi, znale¼æ ich i spokojnie przebywaæ z nimi bez ¿adnych przeszkód.

WJ: Czy jest to mo¿liwe równie¿ dla obcokrajowców?

Leonid: No, tutaj bêd± pewne problemy... Oni trochê siê krêpuj±, [jak] jest [wokó³ nich] wielu ludzi... Je¿eli bêdzie, powiedzmy, dwoje, troje ludzi, którzy przyjad± tam studiowaæ szamanów, to bardzo mo¿liwe, ¿e wtedy [oka¿e siê], ¿e oni wci±¿ jeszcze boj± siê kamery...

WJ: Nie mo¿e byæ t³umu?

Leonid: Tak, t³umu oni siê boj±. Oni mówi±: co to takiego? [= "Co takiego widzisz w nas i u nas?"] Tundra jak tundra... Oni [zwykle, normalnie] przyjmuj± niewielu go¶ci... I dlatego mog± byæ k³opoty, je¶li [nagle zjawi siê] wielu ludzi, i oni raczej niewiele im [przybyszom] powiedz±. Po drugie, jest co¶ takiego jak bariera jêzykowa.

WJ: A wiêc znajomo¶æ jêzyka rosyjskiego nie wystarcza?

Walentyna: Problem w tym, ¿e kiedy przyje¿d¿aj± obcokrajowcy, oni zwykle mówi± [tylko] w jêzyku angielskim, i potrzebny jest t³umacz, ¿eby prze³o¿yæ sens.

WJ: Czy to znaczy, ¿e je¿eli kto¶ dobrze zna rosyjski, to ten jêzyk wystarczy?

Walentyna: Tak. Oni znaj± jêzyk rosyjski i mog± spokojnie rozmawiaæ po rosyjsku, zrozumiej± sens. Ale je¿eli odprawiaj± kam³anie [= seans szamañski], oni naturalnie wszystko mówi± w swoim ojczystym jêzyku.

WJ: Z jakimi problemami ludzie zwracaj± siê do szamanów?

Leonid: Na pó³nocy nawet obecnie bardzo trudno jest znale¼æ osadê [posio³ok] gdzie jest lekarz. Dlatego jeszcze dzi¶ wszyscy ludzie którzy ¿yj± w tundrze daleko od miasta, daleko od osiedli, od zaludnionych punktów, wszyscy oni ze swoimi ¿yciowymi problemami zwracaj± siê do szamanów. To mog± byæ jakie¶ drobne choroby, to mo¿e byæ wró¿enie, co¶ w rodzaju astrologii: jaka bêdzie wiosna w tym roku, jaka bêdzie zima w tym roku, jak ryba pójdzie, jak pójdzie piesiec? [= Jak udadz± siê po³owy ryb i polowanie na pie¶ce - arktyczne futerkowe lisy.] Jakie bêdzie polowanie? Na to wszystko oni potrafi± odpowiedzieæ, i ludzie mog± przyj¶æ do nich z tymi pytaniami.

WJ: Czy tak¿e Rosjanie zwracaj± siê ze swoimi problemami do szamanów? Czy tylko ludzie z rdzennych narodów Syberii?

Leonid: No, jednak Rosjanie... oni jak dot±d raczej nie zwracaj± siê z takimi pytaniami [do szamanów], a to dlatego, ¿e maj± zupe³nie inne pojêcie [o ¶wiecie], i dlatego raczej kiedy kto¶ przychodzi do szamana, to spo¶ród rdzennych narodów, które ¿yj± w tych samych okolicach, w tych miejscach, gdzie ¿yj± szamani.

Walentyna: W¶ród Rosjan [kiedy¶] przewa¿ali atei¶ci. Teraz modne sta³o siê prawos³awie. Ale na pó³nocy [dot±d] przede wszystkim przewa¿aj± atei¶ci, którzy nie wierz± w boga, i nie wierz± w istnienie szamanów, i przez to oni uwa¿aj±, ¿e szaman to koniecznie musi byæ cz³owiek, który pokazuje sztuczki, magik. I to powstrzymuje wielu szamanów przed "pokazywaniem swoich sztuczek". Oni staraj± siê [dzia³aæ] tylko w¶ród swoich, [w¶ród] swojego narodu, i tam, je¿eli kto¶ ma problemy duchowe, rodzinne, je¿eli takie siê pojawiaj±, to naturalnie ci ludzie id± do szamana. Ale je¶li chodzi o leczenie, to tylko z drobnymi [chorobami]: jak przeziêbienie, z³amanie nogi... My mamy tê medycynê ludow±. Je¶li [zdarzy siê] pomór jeleni, to oczywi¶cie id± do szamana, a w koñcu je¶li [konieczne jest] prawdziwe leczenie, konieczna operacja, to id± do lekarza.

WJ: Czy istnieje przekaz od rdzennych [syberyjskich] szamanów do - mo¿na powiedzieæ - "Bia³ych", Europejczyków, S³owian, Rosjan?

Leonid: No wiêc ja w ogóle nie znam takiej praktyki. Szamanizm jest naprawdê systemem sakralnym czysto narodowym, i dlatego ja nie s³ysza³em ani w terenowych ekspedycjach ani z opowiadañ samych szamanów, ¿eby kto¶ [= nie-tubylec] studiowa³ u nienieckiego szamana - ani Rosjanin, ani Ukrainiec lub Bia³orusin. Takich przyk³adów ja nie znam, bardzo trudno...

WJ: Czy ¿yj± na Syberii szamani miejscy, czyli szamani którzy mieszkaj± w miastach i kam³aj± dla ludzi z miasta?

Leonid: No wiesz, z tym jest równie¿ taki problem, ¿e przecie¿ w mie¶cie jest ca³kiem inna sytuacja [warunki], ca³kiem inne ¶rodowisko. Tak. Tutaj nie ma ju¿ obok przyrody, ciszy tej, dlatego w mie¶cie takiej praktyki nie ma. W ogóle ona nie istnieje.

Walentyna: W miastach w ogóle nie ma szamanów.


WJ: W ogóle nie ma?

Walentyna: Tak. Dlatego, ¿e tundra [= ¿ycie w tundrze] to zjednoczenie cz³owieka z przyrod±. On jednoczy siê z ni±, on obcuje z ni± i on poprzez przyrodê, poprzez kosmos obcuje z bogiem. A w mie¶cie tego nie ma - tam s± cztery ¶ciany. I [dlatego] w ogóle szamanów w mie¶cie i w osadach nie ma.

WJ: Co ty robisz, Leonid, podczas swoich ekspedycji w tundrê?

Leonid: No, po pierwsze, ja zbieram materia³y o szamanizmie, religii i folklorze. Dlatego mam ju¿ wielk± kolekcjê tekstów folklorystycznych zwi±zanych z szamanizmem, jak i zwyczajnych bajek, opowie¶ci, pie¶ni, osobistych pie¶ni Nieñców, tak... Ta praca przebiega tak ju¿ od dwudziestu lat.

Walentyna: Przy okazji, jak ju¿ powiedzia³ Leonid, [w¶ród Nieñców] istniej± osobiste pie¶ni. Ka¿dy cz³owiek-Nieniec ma swoj± osobist± pie¶ñ, któr± mu najpierw matka ¶piewa nad jego ko³ysk±: kiedy¶ ty wro¶niesz na kogo¶ takiego... ty zobaczysz ¶wiat jako taki a taki... - a kiedy dziecko wyrasta, on wykonuje dalej swoj± pie¶ñ i do samej staro¶ci on tê pie¶ñ ¶piewa.


WJ: A czym s± ¶wiête miejsca? Czy mo¿esz krótko o tym opowiedzieæ polskim czytelnikom?

Leonid: Je¿eli powiedzieæ najpro¶ciej, to u S³owian [takim ¶wiêtym miejscem jest] cerkiew. A u Nieñców to [tak jak] cerkiew na przyrodzie. Te wszystkie problemy, które wynikaj± u Nieñców, oni jakby wypowiadaj± przychodz±c na ¶wiête miejsce. Oni ustawiaj± tam swoje duchy [= idole, podobizny duchów]. Oni tam przynosz± ofiary. [= Przychodz± z³o¿yæ ofiary.] Ubijaj± [renifery] ¿eby bóg da³ dobre ¿ycie. [¯eby] by³o dobre polowanie, by³ dobry po³ów. Dzieci by³y zdrowe, [¿eby] sam [cz³owiek] by³ zdrów, ¿eby wszyscy ludzie byli zdrowi, i po to oni przychodz± do tego ¶wiêtego miejsca i oni zaczynaj± siê modliæ. Modliæ siê o siebie. Oni g³o¶no mówi±, [inaczej ni¿] w s³owiañskich cerkwiach [kiedy przychodz±, ¿eby] o siebie modliæ siê. I oni stawiaj± tam takie przedmioty [= figurki-idole, czaszki reniferów], rzucaj± monety, zawi±zuj± tasiemki z kolorowego materia³u, i wyra¿aj± ¿yczenie: niech oto takiemu to a takiemu bêdzie dobrze. Albo: niech moje dziecko wyro¶nie zdrowe i dobre i bêdzie po¿ytecznym cz³owiekiem dla przyrody. [Tych ¶wiêtych miejsc] wed³ug moich badañ jest bardzo wiele. Bywaj± rodowe ¶wiête miejsca. To znaczy [nale¿±ce] jednego rodu. Bywaj± wspólne, dla wszystkich Nieñców. Te s± [na przyk³ad] na Wyspie Bia³ej, i na Jamale w jeszcze jednym miejscu...

WJ: Na najdalszej pó³nocy...

Leonid: Tak, na najdalszej pó³nocy jest takie ¶wiête miejsce, do którego przyje¿d¿aj± wszyscy Nieñcy, którzy ¿yj± na Jamale, a tak¿e z s±siednich okrêgów, terytoriów. Przyje¿d¿aj± nawet z Obwodu Archangielskiego, ¿eby pok³oniæ siê [temu] najwiêkszemu ¶wiêtemu miejscu. Przyje¿d¿aj± z Tajmyru - chocia¿ to daleko...

WJ: Ale to przecie¿ strasznie wielkie odleg³o¶ci!

Leonid: Tak, ale oni po prostu jad± z rodzin±, zim±, siadaj± na jelenie [= renifery], bior± czum [= przeno¶ny dom-namiot, podobny do indiañskiego tipi], bior± rodzinê i spokojnie, pomalutku oni zbli¿aj± siê do tego ¶wiêtego miejsca, ¿eby pok³oniæ siê i poprosiæ Boga o dobre ¿ycie. W³a¶nie w Archangielskim Obwodzie i na Tajmyrze s± tacy moi znajomi, którzy [tam] przyje¿d¿aj±... I na odwrót: z Jamala jad±... W Archangielskim Obwodzie jest tak¿e wielkie ¶wiête miejsce, z Jamala jad± tam pok³oniæ siê Wielkiemu Starcu; jest taki starzec, [pewne] wielkie bóstwo tak siê nazywa. I jad± tam tak samo razem z rodzin±, razem z czumem, z dzieæmi, jad± tam, pomalutku, i pok³aniaj± siê, a potem na pocz±tku wiosny wracaj±...

WJ: Z ca³ym swoim gospodarstwem?

Leonid: Z ca³ym swoim gospodarstwem. Z reniferami, domem-czumem, z dzieæmi, psami, z kotami - wszystko co tylko ¿yje w czumie, bior± z sob±.

WJ: A czym konkretnie odró¿nia siê ¶wiête miejsce od innych miejsc w tundrze? Co znajdowa³o siê w ¶wiêtym miejscu wcze¶niej, zanim ludzie zaczêli przychodziæ w to miejsce?

Leonid: Zwykle bywaj± to bardzo niezwyk³e miejsca. Tam, gdzie zachodz± jakie¶ niezwyczajne zjawiska przyrody. Je¶li tam na przyk³ad zawali³a siê ziemia, popêka³a ziemia, albo znajduje siê jaka¶ niewielka wynios³o¶æ, to wtedy powiada siê: to ¶wiête miejsce. Albo je¶li na przyk³ad jakie¶ niezwyk³e drzewo wyros³o na tym miejscu. Nigdzie naoko³o nie ma ani jednego drzewa, [a tu] ono wyros³o. Powiadaj± wtedy: tu jest ¶wiête miejsce, bo jak¿e inaczej mog³o wyrosn±æ drzewo tam, gdzie [naoko³o] ani jednego drzewa nie ma. Albo tam bywaj± jakie¶ niezwyczajne zjawiska powiedzmy piasek, sk±d wydobywa siê ¶wist. Niezwyk³y ¶wist. Kiedy idzie [wieje] wiatr, tam [s³ychaæ] niezwyk³y ¶wist. Oto tam [powiadaj±] osiedli³ siê jaki¶ duch. Duch jaki¶. To w³a¶nie tak...

WJ: Powiedz jeszcze, ¿eby czytelnicy zrozumieli, jaki jest krajobraz Jamala lub innych nienieckich terytoriów? Jak wygl±da zwyczajny krajobraz waszej ojczyzny?

Leonid: Bywa bardzo ró¿ny. Bardzo du¿o jest jezior. Bardzo bardzo du¿o rzeczek. Bywa wiele bagien. Bywaj± miejsca równinne, bardzo wielkie miejsca równinne, gdzie ro¶nie niewiele drzew, drzewa s± bardzo ma³e, bardzo niskie trawy, gdzieniegdzie tam [ro¶nie] prawie sam mech - po¿ywienie dla jeleni. Nazywa siê "jagiel" [= chrobotek reniferowy]. Tak... Bardzo wiele przestrzeni. A przez to, ¿e nie ma drzew, bardzo daleko widaæ horyzont. Bardzo wiele [jest tam] przestrzeni. Wiele wolno¶ci jest w tej tundrze.

WJ: Czy to znaczy, ¿e tundra wygl±da jak step?

Leonid: Tak, mniej wiêcej tak. Jak step, pustynia, tylko z ro¶linno¶ci±. Ma³±, nisk± ro¶linno¶ci±. Z niektórymi ma³ymi wzgórzami, wzniesieniami - i taki wielki, wielki step.

W: Jeszcze trochê o ¶wiêtych miejscach. ¦wiête miejsca pojawiaj± siê tak¿e w takich okoliczno¶ciach, ¿e kiedy zachodzi jakie¶ [dziwne] zjawisko na takim miejscu, to zapraszaj± szamana. Ten szaman zaczyna wtedy kam³aæ i on mówi, w jakich okoliczno¶ciach pojawi³o siê to ¶wiête miejsce. I on jak gdyby porêcza za to ¶wiête miejsce, mówi±c: to jest ¶wiête miejsce. I wtedy nale¿y tam przynie¶æ "prinoszenje" [= ofiarê]. I kiedy przynosz±, po tym ludzie zaczynaj± podchodziæ do tego miejsca [jak do ¶wiêtego miejsca]. Ono wyró¿nia siê nie tylko swoim zewnêtrznym wygl±dem, ale i pewnymi oznakami. Je¿eli na przyk³ad cz³owiek w pewnym czasie tam polowa³ i mu siê uda³o polowanie, [je¿eli] on zobaczy³ jakiego¶ ducha, albo on tam wyzdrowia³, wtedy od razu wiadomo, ¿e potrzebny jest szaman, który powie jaki konkretnie duch [przebywa] na tym miejscu. [Bo trzeba wiedzieæ] ¿e ka¿de ¶wiête miejsce nale¿y do jednego okre¶lonego ducha. Jedno miejsce nale¿y na przyk³ad do ducha ziemi, inne miejsce nale¿y do ducha kamienia, inne nale¿y do jeziora, do ducha jeziora. [Albo] ducha kobiety. Je¶li na Jamale na Bia³ej Wyspie stoi [¶wiête miejsce po¶wiêcone] Bia³emu Starcu - to [jest to] jego [siedziba], to jego duch znajduje siê tam. A naprzeciw siedzi [jego] ¿ona... Ja'minia. Oj. Ja'minia. I oni patrz± jedno na drugie. I ka¿demu w³a¶nie to miejsce przynale¿y. A niektóre inne ¶wiête miejsca bywaj± rozdzielone pomiêdzy rody. [Na przyk³ad] ród Japtik zobaczy³, ¿e to jest jego miejsce, dlatego ¿e tam pies nogê z³ama³... albo pies nagle zosta³ uleczony, albo ¿e obraz [wizjê] psa widzieli, i wtedy oni mówi±: to nasze ¶wiête miejsce. I w ten sposób s± ¶wiête rodowe miejsca.


WJ: Ty Walentyna powiedzia³a¶, ¿e kto¶ zobaczy³ ducha. Jak to mo¿liwe? Przecie¿ wszyscy wiedz±, ¿e duchy s± niewidzialne.

Walentyna: A nieprawda, ich mo¿na zobaczyæ!

WJ: Jak?

Walentyna: Oto w jaki sposób: Ja na przyk³ad idê po tundrze, to [widzê co¶ takiego] jak mira¿. Pamiêtasz, Leonid ma obraz "Mira¿", tam s± idole. Oto jak idê - i je¶li za mn± jest jaki¶ grzech, tak, albo na przyk³ad nawet nie tylko grzech, mogê mieæ dobre nastawienie, ale ja zab³±dzi³am... Idê... I nagle ja patrzê, w dali widaæ taki jaki¶ wiaterek, mg³ê... Formuje siê wizja... Ja zaczynam j± widzieæ, tê wizjê. Idê ku niej. By³ taki przypadek, to by³o dawno dawno temu, ja jeszcze by³am malutka, kiedy to us³ysza³am, kiedy ci geologowie przyszli na tê ziemiê, i zaczêli burzyæ (niszczyæ) w³a¶nie ¶wiête miejsca, to z jednym mia³ miejsce taki nieszczê¶liwy wypadek: Oni we dwóch poszli do lasu, przez tundrê, i nagle zaczê³a siê silna silna purga [= burza ¶nie¿na]. I zaraz oni siê pogubili. I ten [jeden z geologów] szed³, mówi: idê idê, a nagle zamieæ skoñczy³a siê. ¦wieci s³oñce. Ja widzê w dali czum. Podchodzê do tego czuma, mnie napoili tam herbat±, tam wyszed³ staruszek, bia³y taki, piêkny chocia¿ siwy mê¿czyzna, posadzili, zaczêli poiæ herbat±, a potem on mówi tak: o, ty dobry cz³owiek, ani razu nie naruszy³e¶ tego naszego, mówi, ¶wiêtego miejsca. Ty nie wzi±³e¶ ani jednego przedmiotu, nie ods³oni³e¶ [¶wiêtych przedmiotów], nie podpali³e¶. A oto twój przyjaciel, który by³ z tob±, mówi, jest, on wiele narobi³ z³a ¶wiêtym miejscom i oto on umrze. On znajduje siê tam... - i on zginie. A ty - mówi - [skoro by³e¶] dobry, [to] ja tobie dam... odkryjê drogê, jak doj¶æ do stacji wiertniczej. I tak [siê sta³o]. I on kiedy wyszed³, ten siwy starzec pokaza³ kierunek, w którym ma i¶æ. On patrzy, a okazuje siê, ¿e on znajdywa³ siê piêæ metrów od stacji wiertniczej. A tego drugiego, jego kolegê, znale¼li martwego, zamarzniêtego w tundrze.

WJ: Kim by³ ten starzec?

Walentyna: A to by³ Ilebjampertja.

WJ: Kto to?

Leonid: Duch dawca ¿ycia. Który daje cz³owiekowi szansê wy¿yæ. Byæ ¿ywym. Wyj¶æ z dowolnej sytuacji. Duch, który podtrzymuje dobrych ludzi [choroszych ludiej].

Walentyna: A takich przypadków bardzo wiele by³o, na tej ziemi.


Zapisane

Pozwól sobie byæ sob±, a innym byæ innymi.
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

P³eæ: Mê¿czyzna
Wiadomo¶ci: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #3 : Luty 23, 2012, 21:52:45 »

WJ: Czy oprócz ¶wiêtych miejsc s± jeszcze ¶wiête zwierzêta, lub ptaki, u Nieñców?

Leonid: Najwa¿niejszy ¶wiêty ptak to nur [ros. gagara]. Wed³ug ca³ej mitologii, wed³ug wszystkich opowie¶ci, które opowiadaj± Nieñcy...

WJ: Przepraszam. Powiedz, jak wygl±da i co robi nur, dlatego ¿e ten ptak w Polsce jest rzadki i bardzo ma³o znany. Jak wygl±da, gdzie ¿yje, co robi.

Leonid: Co on robi? On ¿yje miêdzy... zak³ada gniazda miêdzy trawami wysokimi i zwykle ma dwa jajka, ¿ywi siê ryb±, to wodny ptak, ma taki bardzo d³ugi dziób, ma takie bardzo krótkie "futro", bardzo ³adne, i on zawsze tak jakby p³acze. Dlaczego on p³acze? Dlatego, ¿e z³o¿y³ w ofierze swoje trzecie jajo jako ofiarê, duchom. Dlatego kiedy my wieczorem siedzimy w czumie, on zawsze tak jakby p³acze. Krzyczy. ¯a³uje tego swojego trzeciego przysz³ego dziecka. Oczywi¶cie nied¼wied¼ tak samo [jest ¶wiêtym zwierzêciem]. Bia³ego nied¼wiedzia tak samo uwa¿aj± za ¶wiêtego, i dlatego jego nie ruszaj±, jego nie strzelaj±...

WJ: Ale u was, u Nieñców, nie ma takiego kultu nied¼wiedzia jak u waszych po³udniowych s±siadów, Chantów i Mansi?

Leonid: Nie. W ogóle u nas takiego kultu nie ma. Nied¼wied¼... Po prostu jego uwa¿a siê za zwierzê, którego nie wolno ruszaæ, jak ¶wiêtego. Szamani tak uwa¿aj±. W ogóle wszyscy ludzie, którzy zajmuj± siê kultem, i oni wszyscy tak jakby uwa¿aj± go za niezwyk³e ¶wiête zwierzê. A... jeszcze uwa¿a siê za ¶wiête... zawsze jeleñ [= renifer] by³, jak siê powiada, jak gdyby wzorcem ¿ycia, najwa¿niejszym, i tak wiêc po¶ród stada istnieje [z regu³y] ¶wiêty jeleñ. Bia³y, bia³y. Kiedy rodzi siê bia³e jeleni±tko, jego po¶wiêcaj± wielkiemu bogu, [temu] bóstwu, które jest na [samej] górze.

WJ: Numowi.

Leonid: Numowi, tak. I dlatego jego siê nigdy nie zaprzêga, nie zabija siê. Dopóty, dopóki nie jest potrzebna ofiara, kiedy na przyk³ad dzieje siê jaka¶ bieda...

WJ: Wielka ofiara...

Leonid: Tak, wielka ofiara. To dopiero wtedy go ubijaj±. On tak jakby przechadza siê swobodnie po¶ród stada. Jego siê nigdy nie rusza. No i jeszcze wydaje siê... ¶wiêta wydaje siê wrona. Ale to raczej bli¿ej po³udniowej czê¶ci Jamala. Dlaczego? Zwykle kiedy jest bardzo do¶wiadczony szaman, on powinien pochwyciæ wronê, znaczy ¿yw±, wyrwaæ jej serce, i zje¶æ. Dlaczego to robi? Po to, aby on rozumia³ jêzyk ptaków i zwierz±t. Zjad³szy serce wrony, on rozumie o czym rozmawiaj± ptaki. Kiedy przylec± nastêpny raz ró¿ne kaczki, gêsi i tak dalej, to on rozumie jêzyk zwierz±t i ptaków.

WJ: A wilki?

Leonid: No, wilki tak¿e uwa¿ane s± za ¶wiête, ale one uwa¿a siê za wys³anników ciemnego ¶wiata. Przecie¿ one s± z³e. Z³e ¶wiête zwierzêta, wilki. Oto ich boj± siê, [ale] w istocie te¿ [one s± ¶wiête].

WJ: A sowy?

Leonid: Sowa prowadzi nocny tryb ¿ycia i dlatego tak samo [jak wilk] uwa¿ana jest za obraz ciemnych si³. ¯yje w nocy, kiedy [dzia³aj±] ciemne si³y. Jakie jeszcze zwierzêta... Chyba [ju¿] wszystkie... [Jeszcze] ³abêd¼... £abêd¼ tak¿e uwa¿any jest za ¶wiêtego, ale to tak¿e [raczej] po³udniowi [Nieñcy tak wierz±]. Nie specjalnie jego siê uwa¿a [za ¶wiêtego]... Jego po prostu siê nie zabija. Mnie siê wydaje, ¿e tak¿e nie nale¿y ubijaæ tego zwierzêcia.

WJ: Czy s± u Nieñców regularne ¶wiêta? Jeden specjalny dzieñ, jeden, dwa, trzy, specjalne dni roku, kiedy urz±dza siê ¶wiêta?

Leonid: Jest takie ¶wiêto, na pó³nocy, Spotkanie ze S³oñcem [ros. Wstriecza So³nca]. Po d³ugiej zimie, i nocy, polarnej nocy, kiedy wyskakuje s³oñce, Nieñcy obchodz± to ¶wiêto... Oni daj± ofiarê S³oñcu, ubijaj± jelenia [= renifera], i oni prosz±, aby S³oñce ¶wieci³o zawsze, ¿eby zawsze by³o ciep³o i tak dalej. Takie interesuj±ce ¶wiêto. Ale zwykle ¶wiêta urz±dza siê wiosn±. Kiedy ju¿ odtaja ¶nieg, wtedy zwykle czcz± ¶wiêto wrony... na po³udniu [okrêgu nienieckiego]. Taak. Jest te¿ ¶wiêto, ale to ju¿ takie nowoczesne ¶wiêto, które nazywa siê "¶wiêto hodowców reniferów" [prazdnik oleniowodow]. Zakoñczywszy dni pracy...

WJ: Jesieni±?

Leonid: Nie, to zim±. Zanim urodz± siê cielêta reniferów [w marcu? - domys³ WJ], obchodzi siê ¶wiêto hodowców reniferów. Gdzie zbieraj± siê wszyscy Nieñcy, rozmawiaj± ze sob±, zawieraj± znajomo¶ci, zaprzyja¼niaj± siê, takie w³a¶nie jest to ¶wiêto.

WJ: Dla nas, Polaków, wiosna to marzec, a jesieñ to dla nas na przyk³ad listopad. A kiedy zaczyna siê wiosna na Jamale?

Leonid: Wiosna [jest] kiedy rodz± siê cielêta, to kwiecieñ. Kwiecieñ, pocz±tek kwietnia. Ju¿ zaczynaj± siê roztopy, ¶nieg zaczyna tajaæ. Wtedy zaczyna siê nasza wiosna.

WJ: A jak d³ugo le¿y ¶nieg?

Leonid: ¦nieg zwykle le¿y do miesi±ca czerwca. Ale na pó³nocnym Jamale, on le¿y zwykle ca³e lato. Na [zacienionych] stokach wzgórz on le¿y ca³e lato. Tam w³a¶ciwie nie zd±¿a stajaæ ten ¶nieg.

WJ: Czy mo¿esz najkrócej powiedzieæ najbardziej podstawow± ideê nienieckiej religii?

Leonid: Przede wszystkim jest to idea dobra. Idea dobra. [Tak jak] ka¿da religia nakazuje, jak cz³owiek powinien ¿yæ w zgodzie z si³ami przyrody. Zawsze on powinien nie naruszaæ ¿adnych praw przyrody. Pomagaæ przyrodzie rozkwitaæ, rosn±æ... [Powiada siê, ¿e ludzie] nie powinni niepotrzebnie zabijaæ zwierz±t. Niepotrzebnie [zabijaæ] ryby. Nie psuæ ziemi. Chroniæ ziemiê... Zawsze ka¿dy Nieniec zanim [podejdzie] z³amaæ drzewo, on przeprasza: "Wybacz drzewo, ale ja muszê napaliæ, aby by³o ciep³o w czumie."

WJ: Drzewo, czyli raczej krzaczek? Taki na pó³ metra?

Leonid: Tak. Do tego drzewa on siê zwraca: drzewo wybacz, ja chcê ciê odr±baæ, dlatego ¿e ja muszê... Ja jeszcze my¶lê, ¿e ono odro¶nie, to drzewo, i oto [jak mówiê do niego]: twoje dziatki odrosn±, ale ja ciebie odr±biê, bo powinienem napaliæ w piecu. Tak samo usprawiedliwia siê przed jakim¶ zwierzêciem, [kiedy] ubija zwierzê, wtedy przeprasza je: wybacz, ja potrzebujê zje¶æ, ja my¶lê, ¿e [twoje] dzieci nie zostan± [same], maleñkie, wiêc doros³e mogê ubiæ, bo muszê je¶æ. Wybacz, ¿e mnie przysz³o ciebie zabiæ, poniewa¿ muszê nakarmiæ swoje dzieci. To jest zwi±zek z przyrod±, mi³o¶æ do przyrody, ona wychowuje nasz± religiê.

WJ: Jeszcze nic nie powiedzia³e¶ o nienieckich bogach...

Leonid: Nieniecki bóg, to nie³atwa i d³uga rozmowa. Ale istnieje ca³y system bóstw, bogów i duchów. Istnieje najg³ówniejszy bóg, to wed³ug legend ich by³o dwóch: ten naczelny [najwy¿szy] bóg Num, i jego brat, dolny [bóg] Nga. Na pó³nocy takie przeciwstawne dwa [bóstwa], tak wiêc od tego walka.

WJ: Dwa bieguny...

Leonid: Tak, bieguny. Górny i dolny. I potem ju¿ id± po kolei: pomocnicy, [w¶ród nich] synowie tego [najwy¿szego] boga, ich siedmiu, i dzieci [boga] dolnego ¶wiata, ich znowu jest tyle samo. Ci bogowie oczywi¶cie maj± tak¿e ¿ony, potem s± [ich] pomocnicy i duchy, którzy pomagaj± przy tym, aby na ziemi by³o dobrze. [¯eby] ludziom by³o ¿yæ dobrze, ¿eby oni nie sprzeczali siê, nie bili siê, nie bali siê niczego, to [w³a¶nie temu s³u¿y tych] siedmiu [synów Numa, oraz] bardzo wielu pomocników. Tak samo z dolnej strony [jest] siedmiu [ich] przeciwników, którzy przeszkadzaj± ludziom, robi± [im] na z³o¶æ, przynosz± im biedê, tam choroba, tam szkoda; ca³y czas idzie walka: ¶wiata górnego i dolnego. A my znajdujemy siê po¶rodeczku. Cz³owiek znajduje siê po¶rodeczku. W ka¿dym czasie... St±d [z górnego ¶wiata cz³owiek] dostaje dobro, a z do³u dostaje co¶ niedobrego. Oto jak idzie ta walka. Miedzy tymi dwoma ¶wiatami ¿yj± ludzie. My wszyscy ¿yjemy w takim w³a¶nie ¶wiecie.

Walentyna: My mamy, rozumiesz, trochê interesuj±ce [pogl±dy]: [pomy¶la³by¶, ¿e] je¶li co¶ z³ego z dolnego ¶wiata, znaczy on [¶wiat dolny] tylko szkodzi. Nie, bywa tak, ¿e w³a¶nie z dolnego ¶wiata idzie jakby presja, ¿eby nie czyniæ ¼le drugiemu, bo potem my ciebie tak samo bêdziemy karaæ. To taka idzie praca wychowawcza: ¼le pomy¶la³e¶ o innym, wiêc my tobie zrobimy ¼le; tak wiêc bywa, ¿e dolny ¶wiat tak¿e czyni dobro.


WJ: Kilka lat temu geolodzy znale¼li w waszej ojczystej ziemi ogromne...

Walentyna: Nie ogromne... maleñkiego mamuta!

WJ: Nie mamuta. Chodzi mi o co¶ innego: ogromne z³o¿a nafty i gazu. I czym te minera³y s± z punktu widzenia tradycyjnej kultury Nieñców?

Leonid: Przede wszystkim to Nieñcy powiadaj±, ¿e to co pod ziemi±, to wszystko s± sprawy dolnego boga. To znaczy, ¿e nie nale¿y [nielzia] braæ niczego spod ziemi. Inaczej ziemia zapadnie siê w dó³. Dlatego kiedy przyjechali do nas geologowie, gazowcy, naftowcy, to wtedy przysz³a wielka bieda [niedola]. Bêd± dziurawiæ ziemiê! A ziemi nie nale¿y [nielzia] dziurawiæ. Dlatego starzy ludzie zawsze ze strachem powiadaj±, ¿e dlaczego przyjechali do nas ludzie, którzy kopi± w naszej ziemi. Gdzie my bêdziemy ¿yæ potem? Wszystko u nas tutaj... Nafta to krew diab³a. Krew dolnego boga. Dlatego je¶li my wydobêdziemy ca³± tê naftê, znaczy krew tego diab³a, my umrzemy. My zapadniemy siê pod ziemiê. Ziemia bêdzie pusta wewn±trz. I tak oni powiadaj±: oto nie nale¿y ryæ w ziemi, od tego dla nas bêdzie bieda. Wielka bieda. ¯e kopi± nasz± ziemiê i chc± wszystko, co jest tam wydobyæ, i nasza ziemia przewróci siê i razem z ni± my pójdziemy w dó³. I ¿ycia na ziemi nie bêdzie. W taki sposób mówi± starcy. Tak wiêc ja my¶lê, ¿e dla nas, tych którzy ¿yj± w tundrze, kto zajmuje siê hodowl± reniferów, kto zajmuje siê rybo³ówstwem, my¶listwem, to nie po¿ytek, a szkoda. Dlatego, ¿e oni nam, czyli tym, którzy ¿yj± tam na pó³nocy, niczego nie daj±. Z tego, ¿e oni wydobywaj± ropê i gaz, dla nas ¿adnego po¿ytku nie ma. My tak jak ¿yli¶my swoj± prac± ze swoimi reniferami, rybami, tak i ¿yjemy. Nam pieniêdzy od tych, którzy wydobywaj± st±d [ropê i gaz], nie przybywa, dlatego jak ¿yli¶my, tak i ¿yjemy.

WJ: A wiêc je¿eli my, na przyk³ad w Polsce, albo w ogóle w Europie, wykorzystujemy wasz± ropê i gaz z waszej ziemi, ja tak my¶lê, ¿e my powinni¶my czyniæ jakie¶ ofiary lub ceremonie dla duchów lub bogów waszego dolnego ¶wiata. Czy nie tak?

Leonid: Tak, rzeczywi¶cie, ka¿dy cz³owiek, którzy przyjedzie, powiedzmy, na Jamal, powinien z³o¿yæ ofiarê najwy¿szemu bogu, ofiarê dolnemu ¶wiatu, niech to bêdzie... przywi±¿e wst±¿eczkê, pomodli siê za to, ¿eby ziemia by³a ochroniona, ¿eby na tej ziemi by³y bogactwa, bo najwiêksze bogactwo to ziemia, na której pas± siê renifery. [Nasze] najwiêksze bogactwo to [tak¿e] rzeki, w których ³owi siê ryby; dlatego wszyscy którzy przyje¿d¿aj±, powinni siê modliæ, ¿eby to wszystko zosta³o uchronione [przetrwa³o nienaruszone] d³ugo.

Walentyna: Leonid, ty trochê nie zrozumia³e¶. Wojciech powiedzia³, [¿e] je¿eli gdzie¶ w Polsce idzie ropa i gaz [z Jamala], to oni powinni sk³adaæ ofiary w³a¶nie u siebie na [swojej] ziemi. A w jakim sensie: rzecz w tym, ¿e je¶li u nas dla Nga tak¿e sk³ada siê ofiary, ¿eby on odsun±³ od nas choroby wszelkie i nieszczê¶cie, to w rzeczy samej tam gdzie¶ tak¿e trzeba sk³adaæ ofiary w³a¶nie dla Nga. Diab³u. ¯eby on wam nie przyniós³ nieszczê¶cia.


WJ: Jak to zrobiæ?

Walentyna: Jak? No, tasiemki...

WJ: Gdzie je wieszaæ?

Walentyna: We¼cie zróbcie ¶wiête miejsca! Albo na rurze gazoci±gu powie¶cie! I wszystko bêdzie normalnie.

WJ: Co ty by¶ móg³, Leonid, powiedzieæ tym m³odym ludziom z Polski, którzy by sami, osobi¶cie, chcieli zostaæ uczniami syberyjskich szamanów? Uczyæ siê syberyjskiego szamanizmu? Albo samemu zostaæ szamanami?

Leonid: No có¿, ja my¶lê, ¿e takie pragnienia m³odych ludzi trzeba powitaæ z rado¶ci±... Trzeba z rado¶ci± powitaæ takie pragnienia m³odych ludzi, którzy ¿yj± w Polsce, którzy chc± byæ uczniami szamanów, starych szamanów, dlatego ¿e trzeba szukaæ kontaktu, ¿eby siê z nimi zwi±zaæ i studiowaæ tê sztukê. Staro¿ytn± sztukê i potrzebn± sztukê, bez której rzeczywi¶cie [trudno ¿yæ]. Ci ludzie [szamani], oni bardzo ceni± siê, ale oczywi¶cie wiedz± [mnóstwo] o przyrodzie, znaj± wiele leczniczych sposobów, nie od [sztucznych] lekarstw, a zio³ami, to medycyna ludowa. Znaj± przepowiednie, umiej± przepowiadaæ sny, znaj± astrologiê, znaj± gwiazdy, bardzo wiele znaj± ci ludzie. [Wprawdzie] wydaje siê, ¿e oni nie czytaj± ksi±¿ek, ale ich wiedza o przyrodzie nie wymaga [wcale znajomo¶ci] ksi±¿ek. Dlatego ja my¶lê, ¿e ci którzy pragn± [uczyæ siê szamanizmu, ci] m³odzi ludzie, niech znajd± kontakty, spróbuj± znale¼æ sobie nauczycieli w Syberii, i niech to bêd± Buriaci, i niech to bêd± Jakuci, niech to bêdzie na Jamale, niech to bêdzie na Tajmyrze... [trzeba] szukaæ kontaktów, jak tego nauczyæ siê, i tej bardzo staro¿ytnej sztuki. Uciele¶nienie staro¿ytnej sztuki intuicji i tak dalej. Ja my¶lê, ¿e to bardzo dobra sprawa dla m³odych ludzi.

WJ: A jak d³ugo trzeba uczyæ siê u takiego szamañskiego mistrza?

Leonid: Ano, ja my¶lê, ¿e je¶li kto¶ zajmuje siê [t± nauk±] bardzo powa¿nie, to na pewno nie mniej ni¿ dziesiêæ lat. Je¶li to powa¿nie. A je¿eli tylko tak dla siebie, powierzchownie, no to mo¿e byæ... je¶li pracowaæ z po¶wieceniem... no z pewno¶ci± oko³o dwóch lat. To bêdzie normalnie.

Walentyna: A ja my¶lê ¿e teraz u nas ju¿ idzie postêp. I szamani teraz rzeczywi¶cie bior± uczniów, którzy ukoñczyli medycynê. Dlatego, ¿e [taki] cz³owiek wtedy ma ju¿ podstawy... Wtedy szamanowi ³atwiej jest wyk³adaæ [przekazywaæ] uczniowi wiedzê w³a¶nie o takich rzeczach, jak przyroda, zwierzêta, cz³owiek... potem hierarchiê bogów, i punkty zetkniêcia siê - temu cz³owiekowi - je¶li on zna punkty na ciele cz³owieka. [trzeba te¿] dostatecznie dobrze znaæ hipnozê, byæ aktorem, i to [te¿ zale¿y] od [jego fizycznej] si³y... [Teraz wystarczy] dwa, trzy lata. Dlatego ¿e teraz rzeczywi¶cie s± u nas ludzie, którzy ukoñczyli medycynê i ju¿ nam [teraz] o wiele ³atwiej bêdzie uczyæ siê u szamanów. Ale jeszcze jest konieczny rzeczywisty talent!

Leonid: S± jeszcze inne subtelno¶ci... [Kto¶ taki powinien mieæ] znajomo¶æ jakich¶ wizji... Od przyrody bywaj± talenty... Oni umiej± tam widzieæ duchy, znaj± tradycyjne metody leczenia, [ale] przecie¿ [aby zacz±æ naukê u szamana] wystarczy wiedza choæby ksi±¿kowa, a tam bêdzie ju¿ [nauka] czysto praktyczna... [jak na przyk³ad] medytacja, wchodzenie w siebie, poszukiwanie dróg obcowania z górnym ¶wiatem, poszukiwanie dróg [kontaktu] z dolnym ¶wiatem, tam ju¿ dalej idzie czysta praktyka. Cz³owiekowi znaj±cemu literaturê l¿ej bêdzie studiowaæ takie tradycyjne metody. Bo jednak on ju¿ bêdzie jakby do po³owy gotów [do tego, aby] byæ szamanem. Jak±¶ wiedzê on ju¿ posiada. On ju¿ nie musi zaczynaæ od zera. Jakie¶ ksi±¿ki przeczyta³, przeczyta³, powiedzmy, o tradycyjnych wierzeniach innych narodów, staro¿ytnych S³owian, Chiñczyków, Japoñczyków, bo wszystkie te systemy pochodz± st±d; pierwotna religia idzie st±d: ze wschodu. I je¿eli cz³owiek jednak to wie, to ju¿ mu ³atwiej, powiedzmy na piêædziesi±t procent, [dalej siê] uczyæ. Bêdzie siê mu skracaæ okres studiów. Do dwóch, trzech lat.

Walentyna: Najwa¿niejsze to praktyka. I znajomo¶æ duchów. Dlatego, ¿e ka¿dy duch lubi, kiedy siê do niego zwracaæ bezpo¶rednio. I ka¿dy duch lubi, kiedy jemu siê ¶piewa. I piêknie ¶piewa. A je¶li jemu [szamanowi, uczniowi szamana] zdarzy siê zapomnieæ tylko jednego ducha, od razu bêdzie nieszczê¶cie. Tak wiêc szaman zna hierarchiê bogów i duchów; on do ka¿dego zwraca siê bezpo¶rednio. Nie zapomina ani jednego i zwraca siê do niego z szacunkiem, nawet [tak] ³askawie mówi: "mój przyjacielu". A je¶li cz³owiek przyszed³ tak po prostu... Dowiedzia³ siê czego¶ trochê i zapomnia³ jakiego¶ ducha, to zaczynaj± siê u niego choroby.


WJ: Bardzo dziêkujê, czas zakoñczyæ, teraz pos³uchajmy [co siê nagra³o].

http://www.taraka.pl/wywlar.htm
Zapisane

Pozwól sobie byæ sob±, a innym byæ innymi.
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

P³eæ: Mê¿czyzna
Wiadomo¶ci: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #4 : Luty 26, 2012, 17:04:28 »

12 kwietnia 2011

Robert Palusiñski

Od szamanizmu do psychologii zorientowanej
na proces




Moje bardziej ¶wiadome szamañskie do¶wiadczenia (bo dzieciêce i m³odzieñcze inicjacje pobli¿a ¶mierci by³y tylko zwiastunami) zaczê³y siê trzydzie¶ci lat temu. Przeczytawszy "Teoriê i metodykê æwiczeñ relaksacyjno - koncentracyjnych"[1], gdzie po raz pierwszy spotka³em siê z opisem praktyk jogicznych, medytacji zen, relaksacji i autosugestii, postanowi³em od razu spróbowaæ wszystkiego po kolei. Kiedy przysz³o do sprawdzenia informacji mówi±cej o tym, ¿e jogin lub osoba znajduj±ca siê pod wp³ywom hipnozy b±d¼ autosugestii mo¿e znieczuliæ swoje cia³o - by³em gotów.

Poprosi³em mojego przyjaciela, aby na dany przeze mnie znak - po kilku minutach koncentracji i medytacji zacz±³ nak³uwaæ skórê mojego przedramienia wielk± agrafk±. Nie patrz±c na to, co siê dzieje czu³em lekkie napinanie skóry na powierzchni rêki. ¯adnego bólu. Nagle poczu³em i us³ysza³em zgrzyt! Otworzy³em gwa³townie oczy i zobaczy³em, ¿e szpikulec agrafki przeszed³ przez ca³± grubo¶æ rêki i utworzy³ wybrzuszenie w skórze spodniej czê¶ci przedramienia! Zgrzyt by³ efektem otarcia agrafki o jedn± z dwóch ko¶ci przedramienia. Przestraszy³em siê i poprosi³em przyjaciela, ¿eby natychmiast wyci±gn±³ to ze mnie. I tak siê sta³o. Nie pojawi³a siê ani jedna kropelka krwi ... (Swoj± drog± dzisiaj podziwiam mojego przyjaciela za to, ¿e mia³ odwagê i determinacjê konsekwentnego wk³uwania siê :-)) Od tego czasu (30 lat!) mniej lub bardziej regularnie (formalnie w grupach i nieformalnie indywidualnie) praktykujê medytacjê Zen w tradycji Soto, która nie ró¿ni siê od tybetañskiego szine czy vipassany (które to praktyki wraz z Dzogczen równie¿ mia³em mo¿liwo¶æ wypróbowaæ). Medytacja okazuje siê niezwykle przydatna zarówno w praktyce terapeutycznej, w praktykach szamañskich jak i podczas Vision Quest'ów.

Pó¼niej, na studiach, z powodzeniem stosowa³em Hunê, ucz±c siê przy wykorzystaniu drugoobiegowych przek³adów Maxa F. Longa. W tamtych czasach (lata 1983 - 87) profesorowie po 2 -3 semestrach danego przedmiotu przygotowywali listê ok. 60 pytañ i z nich ustnie odpytywali studenta/tkê wybieraj±c 3 pytania z ca³ego zestawu. Zazwyczaj uczy³em siê oko³o 10 zagadnieñ i dziêki odwo³aniu siê do Kahuñskiego Wy¿szego Ja udawa³o siê jako¶ zgraæ ciekawo¶æ profesora z moimi zasobami wiedzy. Dzia³a³o na tyle, ¿e otrzymywa³em nawet stypendium naukowe za wysok± ¶redni± ocen.

W kolejnych latach moja chêæ praktycznej eksploracji wiedzy tajemnej i szamañskiej nie zmniejszy³a siê. By³em w³a¶cicielem wydawnictwa, a przy okazji t³umaczem, g³ównym redaktorem i korektorem. Wydawa³em g³ównie ksi±¿ki ezoteryczne plus szeroko pojête metody alternatywnego uzdrawiania. Aby byæ rzetelnym wobec czytelnika, sprawdzaj±c przy tym jako¶æ przek³adu wypróbowywa³em wszystkie opisywane techniki i æwiczenia. To sprawdzanie na sobie w praktyce zosta³o mi do dzi¶, gdy¿ nadal przek³adam ksi±¿ki, w tym wiêkszo¶æ wydanych tytu³ów Arnolda Mindella. Jego ksi±¿kê "Psychologia i szamanizm" przeczyta³em co najmniej dziesiêæ razy wykonuj±c przy okazji kilkukrotnie ka¿de z zamieszczonych w niej æwiczeñ. My¶lê, ¿e to jeden z przyk³adów alterkariery: mo¿na zarabiaæ robi±c to, co siê lubi zbieraj±c przy tym nieocenione korzy¶ci osobiste.

W roku 1997 po wieloletnich lekturach oraz praktycznym (aczkolwiek "na w³asn± rêkê") oraz teoretycznym studiowaniu szamanizmu wybra³em siê na swoje pierwsze warsztaty prowadzone przez ucznia Michaela Harnera, z brytyjskiego od³amu "Foundation for Shamanic Studies" - "Eagles Brothers". Wiadomo¶ci i wiedza jakkolwiek praktyczne, by³y do¶æ ogólne i powierzchowne. A jednak wraz z pog³êbieniem praktyki podzia³a³y bardzo g³êboko. Szamañskie podró¿e pod przewodnictwem osobistych zwierz±t mocy maj± nieocenion± jako¶æ i warto¶æ. Je¶li pozwalaj± na to duchy, mo¿emy mieæ dostêp do wiedzy absolutnej, której nie ogranicza ani przestrzeñ, ani czas. Czasami moje wgl±dy i uzyskane od duchów informacje przyprawia³y mnie o ciarki, dr¿enie cia³a plus wspó³wystêpuj±ce anomalie pogodowe. Pewnych rzeczy, które objawia³y mi duchy, nikt nie by³ w stanie wykoncypowaæ intelektem czy innym poznawczym potencja³em cz³owieka w po³±czeniu z jego najmocniejszymi komputerami.

Ten okres ¿ycia zaowocowa³ napisan± i wydan± w 1999 r ksi±¿k± "Szamanizm w praktyce" - do¶æ popularn±, bo mia³a dwa wznowienia.

Jednak po pewnym czasie moja praktyka szamañska polegaj±ca w g³ównej mierze na kontaktach z duchami z wykorzystaniem podró¿y szamañskich przesta³a mi wystarczaæ. W tym modelu (modalno¶ci?) szamanizmu, z pewno¶ci± skutecznym i potê¿nym, duchy opiekuñcze oraz starszyzna z Wy¿szych ¦wiatów s± medium po¶rednicz±cym w kontakcie z absolutem. Popêd eksploratora nawigowa³ moj± "ca³o¶æ" na inne ¶cie¿ki.

Bo choæ duchy dawa³y zdumiewaj±co niesamowite i trafne odpowiedzi na wiele fundamentalnych (a tak¿e ca³kiem prozaicznych) pytañ, to mój osobisty duch rozwoju pragn±³ wiêkszego udzia³u i wspó³decydowania. Pragn±³ wiêkszej ¶wiadomo¶ci, wiêkszego zaanga¿owania i wiêkszej partycypacji. Pewnie to ten sam duch jesieni± 1997 roku zaprowadzi³ mnie (ca³kiem "przypadkowo") na 2-letnie szkolenie z Psychologii Zorientowanej na Proces stworzonej przez Arnolda Mindella (w tamtym czasie trzeba by³o studiowaæ w Zurichu, bo nie by³o w Polsce kwalifikowanych nauczycieli i programu). Ten rodzaj nauki, fascynacja, wspó³tworzenie i wspó³-odkrywanie z moimi klientami i przyjació³mi trwa ju¿ zatem 14 lat! Przy czym - co mnie nie dziwi - okaza³o siê, ¿e wiedza i wgl±dy uzyskiwane w podró¿ach szamañskich we wspó³pracy z duchami opiekuñczymi nie by³y mniejsze przy zastosowaniu metod psychologicznego wgl±du wywodz±cego siê z technik psychologii zorientowanej na proces.

Mindell jest jednym z nielicznych psycho-terapeutów, który siêga do pradawnej wiedzy szamanów, dostrzega korzenie psychoterapii w szamañskim leczeniu i otwarcie o tym mówi. Chyba pierwsze jego wiêksze prze¿ycie mia³o miejsce w kwietniu 1986 (mia³ wówczas 46 lat) w kenijskim rezerwacie Masai Mara, gdzie bra³ udzia³ w szamañskim obrzêdzie leczenia (z u¿yciem po¶wiêconych na tê okazjê kurczaków!), co z pewno¶ci± wywar³o na nim wielkie wra¿enie, gdy¿ bardzo czêsto wzmiankuje o tym do¶wiadczeniu. Mindell wspomina, ¿e afrykañskie, szamañskie ma³¿eñstwo wiejskich uzdrowicieli by³o w posiadaniu tak szczegó³owych informacji na temat jego biografii i sytuacji ¿yciowej, ¿e tylko zjawisko nielokalno¶ci mog³oby to w jakikolwiek sposób t³umaczyæ. Jednak Mindellowskie zainteresowanie szamanizmem datuje siê na kilkana¶cie lat wstecz, gdy¿ ju¿ w latach siedemdziesi±tych XX w. zacz±³ badaæ powi±zania symptomów fizycznych ze snami oraz studiowa³ i analizowa³ z punktu widzenia analityka jungowskiego prace Castanedy (to wówczas powsta³ zrêb i wiêksza czê¶æ wydanej pod koniec lat 80-tych ksi±¿ki "Szamanizm i psychologia"). Pó¼niej Mindell nie rezygnowa³ z kontaktu z szamanami kultur pierwotnych maj±c wielu przyjació³ zarówno w Ameryce Pd. jak i pó³nocnej. W podziêce za udzielon± pomoc w negocjacjach z rz±dem USA otrzyma³ nawet od plemienia Haida ziemiê nad brzegiem oceanu, gdzie zbudowa³ sobie letni dom w odleg³o¶ci 100 m od wielkiego lasu, sk±d czasami przybywaj± w odwiedziny czarne nied¼wiedzie

Nietrudno siê domy¶liæ jak bardzo s± mi bliskie koncepcje stworzone (i wdra¿ane w ¿ycie) przez Arnolda Mindella. Jednym z najnowszych trendów w jego ca³o¶ciowej wizji jest praca terapeutyczna opieraj±ca siê na naszych zwi±zkach z planet± Ziemi±. Jest to bardzo mocna technika na tyle g³êboko penetruj±ca i wstrz±saj±ca, ¿e pod koniec piêciodniowego seminarium (chyba w 2002 roku), na którym uczyli¶my siê jak odnajdywaæ odpowiedzi na nasze najistotniejsze pytania za pomoc± ruchu, którym kieruje Ziemia popad³em w przygnêbienie i lekk± depresjê. Mocno przybity i smutny podszed³em w przerwie do Mindella i powiedzia³em: "Arny, znalaz³em odpowiedzi na moje najwiêksze pytania, dowiedzia³em siê tak du¿o, ¿e przygnêbia mnie fakt, i¿ nie mam ju¿ nic wiêcej do odkrycia". Na co Arny patrz±c na mnie uwa¿nie i przybieraj±c podobn± do mojej postawê cia³a oraz zbli¿ony do mojego ton g³osu odpowiedzia³ powoli, bardzo g³êboko i z ca³kowitym zrozumieniem mojej sytuacji: "Tak, to deprymuj±ce. Nie ma nic do odkrycia. To koniec, nie ma ju¿ dok±d i¶æ. Nie ma sensu dalej szukaæ." Kiedy zobaczy³em samego siebie w jego osobie, wybuchn±³em takim ¶miechem, ¿e a¿ ³zy pociek³y mi z oczu. Mindell posiada w³a¶ciwo¶æ intuicyjnego wgl±du w sytuacjê danej osoby (a nawet w jej historiê - biografiê). Kiedy podczas tego samego seminarium pracowa³em w parze z pewn± kobiet± ze Szwecji i utknêli¶my w pewnym miejscu, poprosi³em Arniego o pomoc. Arny podszed³, stan±³ w podobnej pozycji i miejscu tej kobiety, po czym bez ¿adnego wcze¶niejszego wywiadu zada³ jej pytanie: "Czy mia³a pani prze¿ycie zwi±zane z zagro¿eniem ¿ycia, prze¿ycie pobli¿a ¶mierci?" "Tak" - odpowiedzia³a kobieta - "mia³am wypadek samochodowy, w wyniku którego znajdowa³am siê przez jaki¶ czas w stanie ¶mierci klinicznej". Po czym opowiedzia³a zwi±zan± z tym historiê, która by³a kluczem do dalszej pracy w tamtym czasie i miejscu.

Od tamtej pory w³±czy³em praktykê pracy z ruchem kierowanym przez Ziemiê i jej kierunki do moich corocznych letnich 6-dniowych warsztatów i za ka¿dym razem efekty tych æwiczeñ s± zdumiewaj±ce tak dla uczestników/czek tych warsztatów, jak i dla mnie. Na czym polega ta praktyka? S±dzê, ¿e jej istotê najlepiej oddadz± s³owa samego Mindella:

   
"Gdy masz k³opoty, gdy trafiasz na impas, chwile przej¶cia i zmian, ¶wiadomo¶æ poruszania siê po ¶cie¿kach mo¿e przywo³aæ twój zwi±zek ze ¶nieniem Ziemi i wskazaæ drogê. Moc Ziemi, która manifestuje siê w twoim ¿yciu, nazywam kwantowym kompasem. Kiedy szukasz odpowiedzi na jakie¶ pytania, przemierzaj ró¿ne ¶cie¿ki swego ¿ycia i znajd¼ drogê "Wielkiego Ja". Pod±¿aj za Ziemi±. Za ka¿dym razem, gdy masz jaki¶ problem, pojawia siê szansa odnowienia twego codziennego ¿ycia poprzez zacie¶nienie kontaktu z twoim "Wielkim Ja". Korzystaj ze swej uwra¿liwionej (poczuciowej) uwa¿no¶ci i pod±¿aj zakrêtami ¶cie¿ek, a¿ nie pojawi siê droga, obrazy i ich znaczenie. Pamiêtaj o g³êbokiej demokracji; wszystkie ¶cie¿ki s± równie wa¿ne. Ich suma obrazuj±ca twój proces jest twoim najlepszym nauczycielem."[2]

Mindellowska koncepcja Wielkiego Ja jest dobrze opisana w prze³o¿onej przeze mnie ksi±¿ce pt. "¦nienie na jawie" (polecam) i zasadniczo odpowiada jungowskiemu terminowi "Ja¼ñ"[3]. Za¶ "suma ¶cie¿ek" odnosi siê do Feynmannowskiego ca³kowania po drogach (czasem zwanego równie¿ "po trajektoriach" lub "po historiach"), bo Mindell jako by³y fizyk atomowy postrzega matematykê oraz fizykê kwantow± jako ca³kiem realn± analogiê do naszego ¿ycia. Jako jeszcze jeden wymiar naszej psychiczno¶ci. Na przyk³ad ludzie podobnie jak elektrony badaj± w ¿yciu ró¿ne drogi, aby "po historiach" odnale¼æ tê najw³a¶ciwsz±.

Co dalej?

Je¶li np. nie wiesz "co dalej", to siedz±c lub stoj±c pozwól swojemu koncepcyjnemu umys³owi odpocz±æ, zwróæ uwagê na cia³o oraz na oddech i na ile to mo¿liwe postaraj siê opró¿niæ umys³. Nastêpnie zauwa¿ czy i w jaki sposób twoje cia³o chcia³oby siê poruszyæ. Daj sobie na to czas. Nie wykonuj ruchu, ale zadaj sobie pytanie: "gdyby moje cia³o mia³o siê ruszyæ w któr±¶ stronê - to dok±d by zmierza³o?" Cierpliwie czekaj na odpowied¼ p³yn±c± od cia³a. Kiedy pojawi siê jaka¶ tendencja do ruchu - pójd¼ za ni±. Postaraj siê byæ w wiêkszym stopniu "wzruszony" ni¿ "poruszaæ siê". W takich okoliczno¶ciach twoje cia³o wspó³dzia³a z Ziemi±. Niech "siê" porusza, a w trakcie ruchu pozwól sobie na pojawienie siê jakich¶ obrazów, mo¿e gestów lub d¼wiêków zwi±zanych ze ¶cie¿k± ,jak± w³a¶nie przemierzasz. Kiedy co¶ siê ju¿ dope³ni w tym ruchu - zatrzymaj siê i pozwól na to, aby "samoczynnie" ukaza³o siê znaczenie ca³ego do¶wiadczenia. W któr± stronê zmierza³a¶? Co by³oby dalej w tym kierunku - nawet za kilka - kilkaset kilometrów? Czy sens tego ruchu/drogi jest w jakiej¶ mierze odpowiedzi± na zadane pytanie? (np. "co dalej?")

Je¶li pragniesz do¶wiadczyæ wiêcej praktyki/wiedzy - zapraszam na letnie warsztaty "W zgodzie z Ziemi±, natur± i sob±".

Robert Palusiñski

Przypisy

[1] S. Grochmal (red.), Teoria i metodyka æwiczeñ relaksowo-koncentruj±cych, PZWL, Warszawa 1979

[2] Arnold Mindell "Earth Based Psychology" str. 92.

[3] W rozumieniu jungowskim ca³kiem dobra definicja Ja¼ni znajduje siê tu: Ja¼ñ.

http://www.taraka.pl/szamanizm_proces


Autor, jego teksty
« Ostatnia zmiana: Luty 26, 2012, 17:08:23 wys³ane przez Dariusz » Zapisane

Pozwól sobie byæ sob±, a innym byæ innymi.
Dariusz


Maszyna do pisania...


Punkty Forum (pf): 3
Offline

P³eæ: Mê¿czyzna
Wiadomo¶ci: 6024



Zobacz profil Email
« Odpowiedz #5 : Marzec 29, 2012, 18:31:47 »

17 marca 2012

Robert Palusiñski



Rzut okiem na szamanizm po szesnastu latach
praktyk


Zim± nadszed³ dla mnie czas spogl±dania wstecz. W chwili refleksji zauwa¿y³em, ¿e minê³o ponad 16 lat od kiedy w tej czy innej formie praktykujê szamanizm. Szesna¶cie lat – to prawie doros³o¶æ U¶miech . Przed 14 laty napisa³em te¿ ksi±¿kê „Szamanizm w praktyce”, która mia³a dwa wydania (pierwsze w 1999 roku) i dosta³a siê nawet do spisu lektur niektórych kierunków szkó³ wy¿szych.

W tamtych czasach, pod koniec lat 90-tych, niewiele osób u nas prowadzi³o praktyki i warsztaty inspirowane szamanizmem. Przyje¿d¿ali wtedy z warsztatami Mattie Davis-Wolfe i David Thomson i kilka osób inicjowanych przez tê parê prowadzi³o mo¿liwie wiernie praktyki przekazywane przez nich, w tym sza³as potu. Inne osoby mia³y przekaz praktyk wywodz±cych siê z rdzennej Ameryki, choæ adaptowanych na potrzeby osób „bia³ych” – mam tu na my¶li tradycjê zapocz±tkowan± przez Sun Bear'a oraz przyje¿d¿aj±cego do Polski, a potem osiad³ego w pobli¿u Krakowa Srebrnego Lisa wraz z ¿on± Danut± Ogaoeno. Oraz byli „tubylcy”: Wojciech Jó¼wiak i ja prowadzili¶my warsztaty w stylu nazwanym przez Wojtka „Tward± ¦cie¿k±” i gdzie twórczo interpretowano praktyki z ró¿nych tradycji. Zapewne nie wiem o wszystkich osobach praktykuj±cych wówczas szamanizm, ale niew±tpliwie w porównaniu do czasów wspó³czesnych, roku 2012, by³a to naprawdê znikoma liczba.

Patrz±c teraz na liczne oferty warsztatów, listy dyskusyjne, grupy na Facebooku, na szerokie spektrum osób uczestnicz±cych w ceremoniach ¶wiêtych ro¶lin i innych tradycji po³udniowo-amerykañskich lub hawajskich (Huna), domy¶lam siê, ¿e dzisiaj w Polsce liczbê osób praktykuj±cych (choæby przez krótki czas) ró¿ne formy szamanizmu mo¿na liczyæ na dziesi±tki tysiêcy! Je¶li ta liczba wydaje siê przesadzona, to mo¿emy do³±czyæ do tego wszelkie warsztaty czy praktyki, które maj± w sobie nazwy „szamañskie” (np. „szamañska tantra serca” – cokolwiek to znaczy Mrugniêcie – a wówczas osi±gniemy naprawdê imponuj±c± liczbê. W ka¿dym wiêkszym mie¶cie spotkasz osoby organizuj±ce i prowadz±ce dla innych szamañskie podró¿e, pracê z ro¶linami czy temu podobne. Zatem zakres, powszechno¶æ i liczebno¶æ to jedna z ró¿nic dostrzegalnych po latach.

Kolejna z OGROMNYCH zmian jakie dostrzegam, to prawdopodobnie zwi±zany z szerok± popularyzacj± zjawiska sam stosunek do szamanizmu. Choæ dzisiaj mo¿e to zabrzmieæ zdumiewaj±co (zw³aszcza dla osób przed trzydziestk±), to kiedy 15 lat temu wynajmowa³em pomieszczenia na warsztaty szamañskie zdarza³o siê, ¿e odmawiano mi wynajêcia sali czy o¶rodka lub przez d³ugi czas musia³em t³umaczyæ wynajmuj±cym, ¿e szamanizm to nie satanizm! My¶lê, ¿e zmiana jaka nast±pi³a w tym zakresie jest w du¿ej mierze owocem mojej pionierskiej pracy i paru innych osób – w tym wydawcy Taraki U¶miech

Jednak popularyzacja zjawiska i praktyk szamanistycznych wi±¿e siê tak¿e z rozszerzeniem definicji szamanizmu, a nawet z jej rozwodnieniem. Kiedy w swojej ksi±¿ce definiowa³em pojêcie i postaæ szamana, opieraj±c siê na wielu ¼ród³ach i inspiracjach, pisa³em tak:

   
S³owo "szaman" pochodzi od Ewenków w dalekiej Syberii i oznacza osobê paraj±c± siê uzdrawianiem przy udziale pomocnych duchów. W jêzyku tunguskim s³owo to oznacza tak¿e "tego, który jest podekscytowany, poruszony" i stanowi aluzjê do "trzêsienia siê" szamana podczas tañca i obrzêdu (Kazanowicz, 1924). Niektórzy wi±¿± je z palijskim (jêzyk u¿ywany w Indiach przed sanskrytem) ¶amana. To s³owo jest w swej etymologii wi±zane równie¿ z gor±cem i wiedz±. Inni badacze wywodz± to s³owo od saman, po³udniowego pochodzenia, co oznacza³o "ascetyczny" lub kogo¶, "kto uprawia umartwianie siê", oraz "nagrzewa siê", panuje nad ogniem.

    Szaman uzyskuje wiedzê i moc duchow± od pomagaj±cych mu duchów. Duchy pozwalaj± siê spotkaæ i poznaæ w innych ¶wiatach, tam szaman zaznajamia siê z nimi, czasem je oswaja, czasem przekszta³ca, a czasem walczy z nimi czyni±c z nich swoich sprzymierzeñców. Szaman wêdruje pomiêdzy ¶wiatami. Wymiary i odleg³o¶ci jego podró¿y (podobnie jak "królestwo" Chrystusa) s± nie z "tego ¶wiata". W swych podró¿ach szaman ¶wiadomie wkracza do krain, które normalny cz³owiek spotyka tylko w snach, mitach i legendach. Stamt±d pochodzi jego wiedza o uzdrawianiu czyli przywracaniu równowagi chorej osobie, otoczeniu, plemieniu i samej planecie Ziemi. Bez wzglêdu na to jak cudowne lub przera¿aj±ce by³yby to krainy, szaman dziêki swym pomocnym duchom zna drogê powrotu i potrafi sobie poradziæ w ka¿dej sytuacji.

    Ka¿dy szaman ma w³asne duchy, które daj± mu moc i wiedzê. Im potê¿niejszy jest szaman tym wiêcej pomaga mu duchów. Odpowiednie grupy duchów pomagaj± w poszczególnych problemach czy chorobach.

Na kartach tej ksi±¿ki podkre¶la³em czêsto, ¿e: „Tradycyjnie szaman dzia³a z jednej strony w sferze duchów i duchowych mocy, a z drugiej strony stoi na stra¿y plemiennych tradycji, obyczajów, rytua³ów i struktury spo³ecznej. Jest ¿ywym zapisem historii plemienia, a tak¿e jego doradc± i konsultantem. Jest tak¿e zwyk³ym cz³onkiem plemienia: my¶liwym, rolnikiem, zbieraczem, wojownikiem. Jego sposoby leczenia i uzdrawiania tym ró¿ni± siê od metod babci zielarki, ¿e przy wyborze zió³ radzi siê swoich duchowych doradców. Podobnie postêpuje przy interpretacji snów czy podczas rozwi±zywania istotnych osobistych lub spo³ecznych problemów.”

Kiedy ukazywa³a siê ta ksi±¿ka, bardzo istotne by³o dla mnie przekonanie, ¿e szaman/ka ¿yje-istnieje w obrêbie plemienia/spo³eczno¶ci i dla niej oraz poprzez ni± dzia³a. ¯e bez tej spo³eczno¶ci nie spe³nia warunków definicji, a nawet, ¿e faktycznie „nie istnieje”. We wiêkszo¶ci struktur plemiennych „ja” istniejê tylko w relacji do innych cz³onków mego plemienia. Bez „nich” nie ma „mnie”. Jestem jak palec d³oni – któr± jest plemiê. Piêknie opisuje to filozofia Ubuntu: „istniejê, bo ty istniejesz”. Zatem okre¶lenie i umiejscowienie szamana w strukturze spo³ecznej nie by³o czym¶ wyj±tkowym, ale takim samym jak dla ka¿dego cz³onka plemienia. Bez plemienia nie by³oby „ciebie”. To nie jest czyste teoretyzowanie: Biali Australijczycy wielokrotnie wyra¿ali zdumienie, kiedy widzieli jak na pogrzeb cz³onka aborygeñskiego plemienia ¶ci±ga³y klany porozrzucane w odleg³o¶ciach dziesi±tek kilometrów od siebie i od miejsca gdzie ¿y³ zmar³y. Kiedy (w epoce przed telefonami) pytali: „Sk±d wiedzieli¶cie, ¿e pan X zmar³?” – s³yszeli odpowied¼: „A jakby ci kto¶ palec uci±³, toby¶ nie wiedzia³?”

Dzi¶ nadal dostrzegam spo³eczn± funkcjê oraz kontekst postaci szamana, ale nie jestem ju¿ tak mocno przekonany do tego spo³ecznego aspektu jako niezbêdnego i koniecznego do identyfikacji postaci szamana. Bierze siê to z coraz mniejszego przywi±zania do okre¶lonego miejsca i czasu. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu nielokalno¶ci: SZAMAN/KA JEST ZAWSZE I WSZÊDZIE. Potrzeba definiowania okre¶lonego zjawiska jest z pewno¶ci± korzystna z punktu widzenia ³atwo¶ci i skuteczno¶ci komunikacji. Pozwala nam wyznaczyæ pewne ramy odniesienia, punkty czy kryteria. Jednak u¶ci¶laj±c precyzyjnie jakie¶ zjawisko „zamra¿amy” je w ramach wyznaczonych przez okre¶lony kontekst kulturowy, leksykalny i znaczeniowy. Tak jakby¶my wykonali fotografiê martwej natury i to w tylko bia³o-czarnej technice. To niby nadal natura – tyle, ¿e martwa i bezbarwna.

Definicjê szamanizmu tworzyli biali ludzie z Europy, którzy nigdy sami nie liznêli do¶wiadczalnie „fachu” szamana. Sam Eliade pisz±c swoj± ksi±¿kê „Szamanizm i archaiczne techniki ekstazy” ani nie widzia³ na ¿ywo syberyjskiego szamana, ani nie do¶wiadczy³ opisywanych przez niego technik ekstazy. A przecie¿ to ten w³a¶nie badacz wp³yn±³ na pojêcie szamana w ¶wiecie zachodu w równym stopniu jak film „Terminator” na zmianê znaczenia „swojego” s³owa we wspó³czesnej Polsce. (Kiedy¶ s³owo terminator znaczy³o zupe³nie co innego Mrugniêcie. Oczywi¶cie mo¿na tutaj oponowaæ, stwierdzeniem, ¿e ornitolog nie musi umieæ lataæ. Tym niemniej z punktu widzenia np. kruka, ornitolog w najmniejszym stopniu nie zna kruczego do¶wiadczenia.

W tym kontek¶cie chcia³bym siê zastanowiæ nad tym, czego do¶wiadcza „polski/a szaman/ka”. Inspiracj± s± dla mnie komentarze internetowe oraz komunikacja bezpo¶rednia. W obserwowanym dialogu wielu postaci i stanowisk dostrzegam z jednej strony rzeczywist± determinacjê i po-¶wiêcenie konieczne na ¶cie¿ce wiod±cej do „tytu³u” szamana – bo to faktycznie – zw³aszcza naszej kulturze – nie jest ³atwe.

Dostrzegam tak¿e szacunek, jakim wiele osób darzy postaæ i rolê szamana oraz pragnienie jej precyzyjnego okre¶lenia wraz z dostosowaniem siê lub ewentualnym nieprzystawaniem do definicji lub znaczenia s³owa „szaman/ka”. Mam g³êbok± nadziejê, ¿e stoi za tym pragnienie czysto¶ci przekazu i metody oraz inne aspekty zwi±zane z uczuciami i samymi duchami, które tego w³a¶nie chc±.

Jednak z drugiej strony, chêæ dopasowania dzia³añ tych czy innych osób zajmuj±cych siê szamanizmem oraz pochodnymi praktykami do pewnego, okre¶lonego standardu oraz okre¶lanych przez nich kryteriów uwa¿am za potencjaln± arogancjê i "klanowo¶æ" lub – ewentualnie – za chêæ stworzenia zamkniêtej kasty, „gildii” osób zgadzaj±cych siê na wype³nienie okre¶lonych przez dan± grupê kryteriów pozwalaj±cych nazwaæ osobê szamanem czy szamank±.

W tym miejscu odczuwam cierpienie dwojakiego rodzaju: po pierwsze: kiedy piêtna¶cie lat temu zaczyna³em uczyæ innych podstaw praktykowania szamanizmu, stara³em siê przekazaæ na ile umia³em swoje przekonanie o tym, ¿e po pierwsze: sam szamanizm jest nieodrodn± czê¶ci± natury cz³owieka, który spe³nia ludzkie potrzeby na tyle dobrze, ¿e nie uleg³ zanikowi czy wymarciu przez dziesi±tki tysiêcy lat, co przecie¿ by³o (i bêdzie) udzia³em wielu religii. Ka¿dy z nas jest w pewnym stopniu szamanem lub nosi w sobie obraz, pierwiastek czy archetyp szamana. „¦nienie” szamana jest od-wieczne i niezniszczalne i nie mo¿na go „opatentowaæ”.

Po drugie: osoby z krêgu kultury Bia³ych – Amerykanów europejskiego pochodzenia - nazywaj±c siebie szaman(k)ami pope³niaj± przestêpstwo kulturowego kolonializmu, który niewiele siê ró¿ni od kolonializmu terytorialnego.

Coraz wyra¼niej widzê, ¿e kiedy „bia³y” z Europy czy Pó³nocnej Ameryki nazywa siebie szamanem, to kontynuuje to, co dzia³o siê setki i dziesi±tki lat temu: po wykradzeniu Pierwszym Narodom ich ziemi, zgwa³ceniu ich kobiet i wymordowaniu setek tysiêcy ludzi – kradniemy im teraz najcenniejsze nazwy oraz dobra i staramy siê zaszufladkowaæ je w naukowych definicjach.

Chcia³bym zaapelowaæ tutaj o refleksjê i zastanowienie nad tym zjawiskiem. Chcia³bym poprosiæ wszystkich czytaj±cych, ¿eby nie kolonizowaæ i nie wykradaæ rdzennych praktyk od ludzi, którzy byæ mo¿e ju¿ nic wiêcej prócz tego nie maj±. Jako bia³a rasa zabrali¶my im praktycznie wszystko. Kolonializm kulturowy na d³u¿sz± metê jest gorszy od zabierania ziemi i ¶rodków do ¿ycia. W tym mie¶ci siê tak¿e kradzie¿ znaczenia s³owa SZAMAN/KA – z jednej strony poprzez sam± definicjê: bo kim¿e jeste¶my, by to zjawisko definiowaæ. Byæ mo¿e ju¿ teraz mo¿e siê okazaæ, ¿e kto¶ znad Bajka³u zupe³nie nie przystaje i nie pasuje do naukowej definicji s³owa SZAMAN/KA, podczas gdy wiele osób w Polsce jak najbardziej spe³ni te kryteria. Z drugiej strony poprzez wypaczenia zwi±zane z sam± warstw± znaczeniow± tego pojêcia – jak to siê dzieje, pokaza³em na przyk³adzie s³owa „terminator” (które dawniej znaczy³o: uczeñ rzemie¶lnika).

Co mo¿na zrobiæ w tej kwestii? Zasadniczo nie jest to trudne: po prostu trzeba o tym mówiæ i za ka¿dym razem, gdy siê korzysta z takich czy innych praktyk – nale¿y powtarzaæ sk±d one pochodz± i oddawaæ im oraz zwi±zanych z nim ludom szacunek. By³by to rodzaj duchowych copy-rights lub kulturowej ekologii. Mam ¶wiadomo¶æ, ¿e to mo¿e okazaæ siê nie takie ³atwe i byæ mo¿e nie ma na to ani kulturowego ani wewnêtrznego zezwolenia.

Jednak ¿eby zobrazowaæ o co mi chodzi, lubiê podawaæ taki przyk³ad: do niedawna biali ludzie wchodzili na ¶wiêt± górê Uluru w ¶rodku Australii, by doenergetyzowaæ siê i "zdobyæ szczyt". Niektórzy nadal tak czyni±. W Polsce robimy tak z Raduni±, ¦l꿱 czy £y¶cem. Aborygeni australijscy, którzy wchodzili na Uluru tylko w celach ceremonialnych w czasie ich ¶wi±t, sprzeciwiali siê temu i odwracali sytuacjê mówi±c: "Jak to jest? Przecie¿ gdyby¶my przyje¿d¿aj±c do Europy w³azili na dachy waszych Notre Dame czy innych ko¶cio³ów mariackich, to byliby¶cie zbulwersowani!"

Podkre¶lê jednak, ¿e jest we mnie tak¿e wspominana wcze¶niej druga strona (medalu?) która przypomina, ¿e KA¯DY/A z nas jest SZAMANEM/K¡! Có¿ za niemo¿liwa sytuacja !!!
Przypominaj± mi siê cz³onkowie i cz³onkinie Starszyzny ró¿nych plemion mówi±cy o tym, ¿e nadszed³ czas podzieliæ siê wiedz±, ceremoniami i tradycj± z tymi, którzy siê pragn± uczyæ. Przypominaj± mi siê ci – jak Sun Bear, Srebrny Lis i wielu innych, którzy uczyli bia³ych. I przypomina mi siê Czarny Wapiti (Black Elk, 1863-1950 – imiê czêsto mylnie t³umaczone jako „Czarny £o¶”), który by³ Siuksem, wielkim szamanem, wizjonerem, dzier¿ycielem ¶wiêtej fajki i twórc± otrzymanych w wizjach rytua³ów, które wprowadzone w ¿ycie uratowa³y jego plemiê.

W jednej z wizji Black Elk powiada: „Ujrza³em siebie na centralnej górze ¦wiata. T± gór± by³ szczyt Harney w po³udniowej Dakocie”. Przy czym od razu dodawa³: „Ale góra centralna jest wszêdzie”.

Dla Czarnego Wapiti szczyt Harney to metafora, a nie konkretne (choæ faktycznie istniej±ce na mapie) miejsce. Wizja Góry wskazuje poza jednostkê – czyli tak¿e poza pojedynczego, konkretnego szamana. Jest czym¶ znacznie wiêcej. Na tym poziomie wgl±du widzi siê energie, które nie nale¿± do nikogo, ani do ¿adnego konkretnego miejsca (to rodzaj pogl±du, który podkre¶la tak¿e Joseph Campbell – od którego zreszt± wzi±³em ten przyk³ad). Góra czy szaman/ka w tym kontek¶cie to czyste pojêcia lub poza-osobowe (transpersonalne) „¦nienie”: ka¿dy/a cz³owiek mo¿e je zasiedliæ, byty tych pojêæ/idei nie nale¿± do nikogo – albo mówi±c inaczej nale¿± do Matki Ziemi oraz do tych mocy, które stworzy³y Wszech¶wiat i miêdzy innymi nas.

To odwiecznie istniej±ce ¶nienie, które nieustannie dzia³a burcz±c jak potê¿ny silnik w podziemiach planety, potwierdzaj± swymi odkryciami liczni antropolodzy, którzy zauwa¿yli, ¿e szaman prze¿ywa mityczny (archetypowy tak¿e) scenariusz bytu Zranionego Uzdrowiciela a tak¿e mesjasza-zmartwychwstañca powielany w niezliczonych religiach i mitach, np.: Inanna/Isztar (pradawna szamanka w³adaj±ca zwierzêtami i podró¿uj±ca do krain podziemnych), Ozyrys, Attis, Odyn, Dionizos, Zaratustra, w koñcu Jezus. To wci±¿ i na nowo jest powtarzane i odkrywane pokolenie po pokoleniu w przeró¿nych odmianach.
Motyw wewnêtrznego SZMANA(KI)-W-NAS jest wszechobecny i archetypowy. To w tym w³a¶nie kontek¶cie Jung mówi o archetypie zranionego uzdrowiciela (w greckiej mitologii by³ to Chiron/Chejron oraz jego uczeñ – pierwszy lekarz lecz±cy snami – Asklepios) i o jego dynamice: bo TO NIE UZDROWICIEL/TERAPEUTA.SZAMAN UZDRAWIA! Dziêki spotkaniu (ongi¶ zranionego i wyleczonego) Uzdrowiciela z uzdrawianym („chorym”), zostaje uruchomiony wewnêtrzny aspekt/energia Zranionego Uzdrowiciela w „chorym/uzdrawianym”. Dziêki temu spotkaniu-inicjacji, wewnêtrzny zraniony uzdrowiciel „chorego” uzdrawia "chorego". Oczywi¶cie z punktu widzenia szamanizmu równie¿ Wewnêtrzny Uzdrowiciel jest jak najbardziej DUCHEM. Zatem to duch Wewnêtrznego Zranionego Uzdrowiciela uzdrawia!

Zauwa¿my, ¿e tak¿e w klasycznym uzdrawianiu szamañskim, to nie szaman „uzdrawia”, ale duch pomocniczy szamana/ki „dogaduje siê” z duchami choroby i/lub duchem opiekuñczym chorego. Szaman/ka jest jedynie inicjatorem procesu uzdrawiania.
Innymi s³owy: tak jak ¶wiêta/centralna góra Black Elk'a jest wszêdzie, tak i szaman, wewnêtrzny, zraniony uzdrowiciel jest wszêdzie: w ka¿dym i w ka¿dej z nas, w³±czaj±c w to wszelkie istoty Planety. (By to zrozumieæ, nie potrzeba teorii hologramu, kwantowego spl±tania, opisu lokalizacji „cz±steczki szamana” za pomoc± funkcji falowej, nie-lokalno¶ci itp. - choæ mo¿na by ich tu u¿yæ.)

Szaman/ka jest nielokalny i nie-realna. Co wiêcej: to nie szaman/ka uzdrawia! Szaman/ka okazuje siê byæ katalizatorem i po¶rednikiem wzbudzaj±cym u¶piony potencja³ samo-leczenia.

Patrz±c z tego punktu widzenia, wszelkie próby stworzenia ekskluzywnego „klubu szamana”, który pasowa³by do okre¶lonej definicji wydaj± siê byæ nieuprawnion± uzurpacj±, by nie powiedzieæ urojeniem wielko¶ciowym. Chcia³bym mieæ nadziejê, ¿e przemijaj±cym.
Zjawisko, postaæ i archetyp szamana s± zatem nielokalne: znajduje siê w ka¿dym czasie i w ka¿dym miejscu NARAZ – a zatem potencjalnie tak¿e w ka¿dym i ka¿dej z NAS. Byæ mo¿e ten archetyp równie¿ podlega przemianom, czego moim zdaniem jeste¶my w³a¶nie ¶wiadkami. Podejrzewam, ¿e za dwadzie¶cia lub piêædziesi±t tysiêcy lat ten archetyp z pewno¶ci± bêdzie nieco inny – o ile ludzko¶æ dotrwa do tego czasu, by móc zaobserwowaæ zmianê.

http://www.taraka.pl/szamanizm_po_latach
Robert Palusiñski
« Ostatnia zmiana: Marzec 29, 2012, 18:59:19 wys³ane przez Dariusz » Zapisane

Pozwól sobie byæ sob±, a innym byæ innymi.
Strony: [1] |   Do góry
  Drukuj  
 
Skocz do:  

Powered by SMF 1.1.11 | SMF © 2006-2008, Simple Machines LLC | Sitemap

Strona wygenerowana w 0.07 sekund z 18 zapytaniami.

Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum

wypadynaszejbrygady gangem ostwalia opatowek watahaslonecznychcieni