i c.d. bo nie zmiescilo mi siê wszysko, za duzo znakow.
George V. Coyne potwierdzi³ nam to, co zosta³o powiedziane w innym wywiadzie przeprowadzonym w tych latach, przez monsignora Paula Pouparda, szefa watykañskiego Sekretariatu do dialogu z niewierz±cymi: w zaskakuj±cy sposób (ale tylko dla kogo¶, kto nie orientuje siê sk±d wiatr wieje), ankiety przeprowadzone w¶ród wyk³adowców nauk "pozytywnych" na uniwersytetach amerykañskich -- fizycy, chemicy, biolodzy, astronomowie, botanicy, przyrodnicy itd. -- ujawni³y, ¿e oko³o 80 procent z nich okre¶la siê jako "wierz±cy"; sk³onni s± mianowicie nazywaæ "Bogiem" Tajemnicê, która znajduje siê za wielu zagadkami. Ten sam procent na korzy¶æ jakiej¶ wiary stwierdza siê na innych obszarach poza Stanami Zjednoczonymi, pocz±wszy od Europy.
We W³oszech, w¶ród tych dwudziestu procent "niewierz±cych" najbardziej znany jest mo¿e dyrektor obserwatorium astronomicznego uniwersytetu w Trie¶cie. Dyrektor, który okazuje siê dyrektork±, Margherita Hack, florentynka, mimo nazwiska, które ma po ojcu pochodzenia szwajcarskiego.
Udali¶my siê wys³uchaæ tak¿e jej, nie wspinali¶my siê tym razem na wzgórze Castelgandolfo, lecz na inne wzgórze, San Giusto, bogate równie¿ w historiê i urokliwe, na którym znajdowa³o siê obwarowanie pierwszej siedziby, która da³a pocz±tek Triestowi. Biura obserwatorium znajduj± siê tam w osobliwym zameczku w ¶redniowiecznym gu¶cie, bardzo cenionym przez architektów koñca XIX wieku.
S³awna uczona ma atletyczn± budowê cia³a (w m³odo¶ci wyró¿nia³a siê tak¿e w zawodach sportowych), jest serdeczna, u¶miechniêta; ma tak¿e w powierzchowno¶ci i sposobie bycia co¶ zaprzeczaj±cego pewnemu tradycyjnemu wizerunkowi kobieco¶ci. Wywiad z Margherit± Hack jest czym¶ klasycznym dla pewnego rodzaju publicystyki. Jak wielu dziennikarzy puka do drzwi Alberta Moravii, gotowego zapewniaæ -- na s³owo... -- ¿e Bóg nie istnieje, ¿e nie nale¿y niczego oczekiwaæ po ¶mierci; tak do wywiadu z pani± astronom toskañskotriesteñsk± ucieka siê czêsto kto¶, komu potrzebny jest wybitny przedstawiciel ateizmu w dziedzinie nauk przyrodniczych. W rzeczywisto¶ci, musia³em uporz±dkowaæ wra¿enia z naszej rozmowy; powiedzmy szczerze, ¿e ta rozmowa wprawi³a mnie w zak³opotanie, mimo wielkiej otwarto¶ci, ludzkiej sympatii mojej rozmówczyni. Faktycznie, zamiast uzasadniaæ racje swojego "nie" co do istnienia Boga, Margherita Hack wola³a wycofywaæ siê na p³aszczyznê subiektywn±: "Dla mnie, moim zdaniem, wed³ug mojego przekonania..." Mówi±c w ten sposób, sprawia³a na mnie wra¿enie ateizmu wynikaj±cego mo¿e (jak zreszt± wiele wiar) bardziej z osobistego temperamentu ni¿ z przekonuj±cych pog³êbionych racji obiektywnych.
W rzeczywisto¶ci, na stanowisko wyj¶ciowe uczonej mog± siê zgodziæ wierz±cy i niewierz±cy. Nie ma istotnie ¿adnej trudno¶ci (wspominali¶my to w spotkaniu z Coynem) w przyjêciu tego, o czym pani astronom mówi: "Gwiazdy nie maj± do zaofiarowania rozwi±zañ decyduj±cych o tym, co dotyczy problemu Boga". Doskona³e (i oczywiste, widzieli¶my to wielokrotnie), jest tak¿e nastêpuj±ce zdanie: "Cz³owiek nigdy nie bêdzie móg³ udowodniæ, ¿e Bóg istnieje, ani równie¿ czego¶ przeciwnego". Ca³kowita zgoda tak¿e na inne jej twierdzenia: "Zadaniem nas, uczonych, jest staranie siê, by zmniejszyæ zagadki wszech¶wiata, nawet je¿eli potem siê odkrywa, ¿e nauka im wiêcej daje odpowiedzi, tym bardziej mno¿y pytania".
Jednak na pytanie, czy nigdy nie interesowa³a siê badaniem, czy za tak wielu tajemnicami nie kryje siê przypadkowo Tajemnica, natychmiast wyznaje:
-- Szczerze, nigdy nie odczuwa³am potrzeby tego poszukiwania. Mnie wystarcza rozum.
Oto pojawia siê jej s³owo klucz -- "rozum" -- do którego bêdziemy musieli powróciæ.
Jej stosunek do wymiaru religijnego, opowiada, by³ skomplikowany od pocz±tków: rodzice byli zwolennikami doktryn teozoficznych, tego koktajlu chrze¶cijañstwa adogmatycznego, panteizmu, religii wschodnich, filantropii, która by³a w modzie zw³aszcza w krajach pó³nocnej Europy, pod koniec wieku.
-- Od dziecka, to jasne, traktowa³am na serio to, czego rodzice mnie uczyli: reinkarnacja, metempsychoza, wegetarianizm. Wegetariank± pozosta³am, ale gdy tylko osi±gnê³am wiek rozumu, uwolni³am siê od teozofii; a to z powodu, je¿eli pan chce wiedzieæ, spo³ecznego konformizmu. Nazywanie mnie teozofk± sprawia³o, ¿e czu³am siê inna, moi koledzy szkolni pokazywali mnie palcem. Tak wiêc zbli¿y³am siê do katolicyzmu i przez pewien czas maskowa³am siê w¶ród owieczek ¦wiêtego Ko¶cio³a Rzymskiego. Na koniec, przed dwudziestym rokiem ¿ycia, odciê³am siê definitywnie od wszelkiej religii. I od tamtego czasu nie zmieni³am zdania.
Ma siê wra¿enie (z zastrze¿eniem b³êdu, oczywi¶cie), ¿e te koleje ¿ycia osobistego przeszkodzi³y jej gruntownie zbadaæ istotê religii, w szczególno¶ci chrze¶cijañskiej. Trudno jest inaczej zrozumieæ pewne jej stwierdzenia, wiele razy powtarzane w innych wywiadach (i potwierdzone tak¿e przeze mnie, gdy¿ stara³em siê dowiedzieæ, czy rzeczywi¶cie zgadza³y siê z jej my¶l±). Wyra¿enia takie, jak: "Je¿eli kto¶ wierzy w jaki¶ Byt wy¿szy, zwalnia mu siê sprê¿yna, która popycha go do poszukiwania prawdy. Budzi we mnie odrazê idea Boga, który wszystko uczyni³ i wszystko rozumie: je¿eli przyjmujemy istnienie Boga, wtedy trzeba zamkn±æ ksi±¿kê i na niego z³o¿yæ obowi±zek dania nam wszystkich tych odpowiedzi, których my uczeni szukamy, pytaj±c przyrody".
Przypomnia³em jej, ¿e wszyscy wielcy twórcy nowoczesnej astronomii byli tak¿e wielkimi wierz±cymi. Czy dla tych ludzi wiara w Boga oznacza³a mo¿e pogr±¿enie siê w lenistwie kogo¶, kto nie odczuwa ju¿ potrzeby stawiania sobie pytañ? U niej, poza wszystkim, widoczne by³o niew³a¶ciwe rozumienie wiary. Wiara twierdzi, ¿e wszystkie rzeczy zosta³y stworzone przez Boga, ale nie ro¶ci sobie prawa do mówienia o tym, jak zosta³y stworzone, w jakim czasie i wed³ug jakich praw. Raczej pobudza badania, ciekawo¶æ prze¶ledzenia nasz± inteligencj± jeszcze raz tych dróg, które przeby³a inteligencja Bo¿a. Czy mo¿e (jak uzna to sama Hack pod koniec rozmowy) chrze¶cijañstwo nie by³o g³ównym sprawc±, konkretnie, postêpu tak¿e naukowego na Zachodzie, pocz±wszy od wielkich klasztorów i od za³o¿enia ¶redniowiecznych uniwersytetów? Gdyby nastêpnie rozci±gn±æ jej zarzut na ogó³ wszystkich tych, którzy wierz±c w Boga Stworzyciela, uwa¿aliby siê za "uwolnionych od ciê¿aru" poszukiwania, to co powiedzieæ o ogromnej pracy naukowej wykonywanej przez ortodoksyjnych ¯ydów, przez muzu³manów, którym tak wiele zawdziêcza w³a¶nie jej dyscyplina?
Przesunê³a wiêc swoje twierdzenie z p³aszczyzny obiektywnej na subiektywn±:
-- Mówiê za siebie, nie za innych. Jest to sprawa osobista. Wiara wywo³a³aby u mnie podobne skutki.
Nie zrezygnowa³a zreszt± z przedstawienia jako alternatywy dwóch rzeczywisto¶ci:
-- Albo siê wierzy w Boga, albo siê wierzy w rozum.
-- Ale -- powiedzia³em -- jak zauwa¿ono to wielokrotnie, uczony, który mówi o "rozumie" w kontek¶cie wiary materialistycznej, w rzeczywisto¶ci mówi o czym¶ "nierozumnym": poniewa¿ oznacza to za³o¿enie, ¿e materia my¶li samego siebie, a wiêc wydziela to, co nazywamy "rozumem".
U¶miechnê³a siê, ale nie odpowiedzia³a.
I nie mia³em odpowiedzi bardziej zadowalaj±cej ni¿ ta, gdy rozmowa poruszy³a temat "tego wspania³ego komputera elektronicznego, który ka¿dy z nas ma w swojej czaszce, tego naszego mózgu, który nie przestaje i nigdy nie przestanie zdumiewaæ", jak powiedzia³a. Profesor Hack jest zwolenniczk± radykalnego ewolucjonizmu: od organicznych moleku³, pierwotnych cegie³, do homo sapiens, i to tylko w wyniku ¶lepej gry "przypadku i konieczno¶ci". Ale w³a¶nie mózg stanowi problem: je¿eli rzeczywi¶cie tylko "funkcja rozwija narz±d", je¿eli wszystko przeobra¿a siê tylko w dzia³aniu konieczno¶ci, dlaczego nasz mózg ma mo¿liwo¶ci o wiele wiêksze (jak udowodni³a to sama nauka), w porównaniu z ograniczonym u¿ytkiem, jaki dot±d potrafili¶my z niego uczyniæ? Czy¿ nie nale¿y do dogmatów pewnego ewolucjonizmu, ¿e ka¿dy narz±d ma wymiary dziêki u¿ytkowi, jaki jest potrzebny i jaki konkretnie z niego czynimy? Czy nie odnosi siê wra¿enia, ¿e ponadwymiarowo¶æ naszego mózgu nie mo¿e byæ "wynikiem" tych naszych bezpo¶rednich potrzeb, które wytwarza³y ka¿dy narz±d?
-- No tak, to prawda -- zgodzi³a siê -- mózg jest "redundantny", jak siê mówi w nauce. Ale dlaczego tak jest, nie wiem. Bardzo wiele jest rzeczy, o których nie wiemy. Tym, co natomiast wiem, jest to, ¿e przypada mi do gustu my¶lenie o przypadku jako rozwi±zaniu zagadki wszystkiego; nawet je¿eli moja odpowied¼ jest indywidualna, która nie ma pieczêci prawdy naukowej.
No tak, przypadek. W³a¶nie inny uczony, laureat Nagrody Nobla, sir John Eccles, odwo³uje siê czêsto do pewnego przyk³adu: "Przypu¶æmy istnienie ogromnego magazynu czê¶ci aeronautycznych, wszystkie znajduj± w odpowiednich skrzynkach lub na pó³kach. Olbrzymia budowla, za³ó¿my, o boku d³ugo¶ci tysi±ca kilometrów. Nadchodzi cyklon, który przez sto tysiêcy lat powoduje poruszanie siê i zderzanie tych czê¶ci ze sob±. Kiedy wreszcie siê uspokaja, tam, gdzie by³ magazyn, stoi szereg czteromotorowców, ju¿ z obracaj±cymi siê ¶mig³ami... Otó¿: wed³ug w³a¶nie nauki, prawdopodobieñstwo, ¿e przypadek stworzy³ ¿ycie, jest mniej wiêcej prawdopodobieñstwem z tego przyk³adu. Na dodatek, z okoliczno¶ci± obci±¿aj±c±: sk±d pochodz± materia³y w magazynie?"
Inny uczony, s³awny astronom kolega pani Hack, Fred Hoyle, powiedzia³ ostatnio: "Ale czy jest naprawdê mo¿liwe, ¿e przypadek wytworzy³, w pierwotnej zupie, o której opowiada siê bajki, choæby tylko co¶ ponad dwa tysi±ce enzymów potrzebnych do funkcjonowania ludzkiego cia³a? Wystarcza ma³a seria obliczeñ na komputerze, aby zdaæ sobie sprawê, ¿e prawdopodobieñstwo, i¿ to wydarzy³o siê przypadkowo, jest równe prawdopodobieñstwu otrzymywania zawsze dwunastu punktów 50000 razy z rzêdu, rzucaj±c na stó³ dwie kostki. Mniej wiêcej to samo prawdopodobieñstwo, w sumie, starego przyk³adu ma³py, która stukaj±c na maszynie do pisania, stworzy³aby ca³± Bosk± Komediê, z akapitami i dok³adn± interpunkcj±. I to dotyczy, powtarzam, tylko enzymów, poniewa¿ nieprawdopodobieñstwo osi±ga poziomy jeszcze bardziej absurdalne, je¿eli rozszerzy siê je na wszystkie niezliczone warunki konieczne dla ¿ycia: czy wszystkie [numery] wyskoczy³y z cylindra przypadku? Je¿eli siê odpowie tak, odrywa siê od rozumu".
Hack odwo³uje siê, jak zawsze w takich przypadkach, do argumentu mgli¶cie pocieszaj±cego -- mnóstwa czasu do dyspozycji:
-- Je¿eli wszech¶wiat liczy, jak siê wydaje, piêtna¶cie miliardów lat, to jest mo¿liwe, ¿e w szale rzucania ko¶ci padnie 50000 dwunastek. Choæby nawet nie wszystkie jednocze¶nie.
-- Nie, proszê zwa¿yæ, ¿e wed³ug komputera, aby prawdopodobieñstwa by³y równe prawdopodobieñstwu utworzenia enzymów (które s±, powtarzamy to, tylko jednym z niezliczonych elementów koniecznych dla ¿ycia), 50000 dwunastek powinno padaæ jedna po drugiej, bez przeskakiwania ani jednej. I ko¶æmi, oczywi¶cie nie sfa³szowanymi...
U¶miechnê³a siê znowu:
-- Wiem, to trudne. Z drugiej strony, ¿ycie istnieje.
-- Tak, ¿ycie istnieje. I stawia pytania, na które powinni¶my odpowiedzieæ z pomoc± rozumu. Otó¿: czy naprawdê jest zgodne z rozumem zrzucanie tego na "przypadek", który maj±c do dyspozycji kilka miliardów lat, znajdzie rozwi±zanie tak¿e problemów najbardziej z³o¿onych? Czy jest wiêc usprawiedliwiony pani dylemat: "albo religia albo rozum"? Czy rozum tak pojmowany nie ryzykuje mo¿e ¿±dania aktu wiary jeszcze bardziej zobowi±zuj±cego ni¿ jakakolwiek religia, która wierzy w Programistê? Zreszt± to w³a¶nie z powodu takich spostrze¿eñ wielka czê¶æ pani kolegów odsunê³a na bok hipotezê o przypadkowo¶ci pocz±tku ¶wiata i ¿ycia.
-- Co mam panu powiedzieæ? -- odpowiedzia³a. -- Wiara w Boga zawsze wydawa³a mi siê czym¶ takim jak wiara w Befanê 1. Nie chcê przez to powiedzieæ, ¿e wierz±cy jest naiwniakiem: znam wielu kolegów, którzy s± wierz±cymi, praktykuj±cymi, doskonale przekonanymi do swojej wiary, a jednak s± znakomitymi uczonymi, nawet laureatami Nagrody Nobla. Ale uwa¿am, ¿e ta ich wiara powinna pozostaæ prywatnym przekonaniem, ¿e nie powinna mieszaæ siê do ich badañ.
Co do tego byli¶my zgodni: ateista lub wierz±cy, który by swoje przekonanie (religijne lub niereligijne) nak³ada³ na wyniki badañ, przez to samo przesta³by byæ uczonym. Sta³by siê filozofem lub, co gorsza, propagandyst±. Co do "wierzenia w Befanê", dziecinnymi bajeczkami wydaj± siê raczej owe kolorowe tabele, na których widaæ, jak z gwa³towno¶ci± potrz±¶niêcia kubka prestidigitatora jaka¶ bli¿ej nie okre¶lona "Natura" od wodoru i tlenu wody dochodzi do Leonarda da Vinci... Poza tym, co do wody i innych ¿ywio³ów, w³a¶nie Albert Einstein, nie teolog, pyta³ siebie: "Pierwszym pytaniem, jakie trzeba sobie postawiæ, jest to: [Dlaczego istnieje co¶, a nie nic?] Jest to pytanie pocz±tkowe, na które ateizm nie daje ¿adnej odpowiedzi". Przyjmuje siê przecie¿, ¿e przypadek wyprowadzi³ wszystko z "materii pierwszej". Ale jak j± wyt³umaczyæ? "Istnia³a od zawsze", odpowiada³a stara teoria materialistyczna. Jednak w³a¶nie astrofizyka dowiod³a, ¿e materia nie jest bynajmniej wieczna, ¿e mia³a miejsce pocz±tek. Z jakiego innego cylindra wyskoczy³o wiêc to wszystko?
Postawi³em tak¿e jej, jak innym, pytanie nie³atwe do sformu³owania:
-- Pani profesor Hack, pani przekonanie (jak zreszt± i przekonanie wierz±cego) jest tylko ryzykiem: pani stawia na nieistnienie Boga, na nieistnienie ¿ycia pozagrobowego. Niemniej jednak to pani przekonanie nie mo¿e zmieniæ natury rzeczy: a gdyby by³o inaczej? Gdyby pewnego dnia -- oczywi¶cie za sto lat -- zorientowa³a siê pani, ¿e postawi³a na b³êdn± kartê?
Roze¶mia³a siê:
-- Ba, wtedy musia³abym zmieniæ teoriê. Gdyby Bóg naprawdê istnia³, musia³abym post±piæ tak, jak w mojej pracy, kiedy siê spostrzega, ¿e za³o¿enia, z których siê wysz³o, nie by³y s³uszne. -- Wiêc, nie ma problemu?
-- Nie ma, tyle ¿e Bóg naprawdê nie istnieje...
-- A co my¶li pani o Chrystusie?
-- My¶lê, ¿e mo¿e by³ najwiêkszym geniuszem w ludzkiej historii, cz³owiekiem wyprzedzaj±cym w swoich czasach wiele epok. By³ pierwszym, który wyszed³ naprzeciw pokornym, który nada³ im godno¶æ, który g³osi³, ¿e wszyscy ludzie s± równi. By³ pe³en mi³osierdzia dla bli¼niego, by³ wype³niony mi³o¶ci±. Wspania³e jest, po¶ród wielu innych, to jego zdanie: "Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem". Nie dziwi mnie zupe³nie, ¿e jego s³owa pos³u¿y³y do stworzenia religii, która zdoby³a miliony ludzi. Religii, która jest tak¿e wznios³± zasad± ¿ycia.
-- Ale -- zauwa¿y³em -- czy tak¿e tutaj nie ryzykujemy zej¶cia z dróg rozumu? Czy wiara, ¿e cz³owiekowi, tylko cz³owiekowi, uda³o siê osi±gn±æ takie szczyty, zapewniæ sobie takie potomstwo, wydestylowaæ taki koncentrat m±dro¶ci, nie jest wierzeniem w cud, na równi z tymi, którzy w cz³owieku Jezusie widzieli Chrystusa, Syna Bo¿ego?
-- Bêdzie, ale skoro nie wierzê w Boga, chce pan, abym wierzy³a w Syna Bo¿ego! W ka¿dym razie mogê panu powiedzieæ, ¿e w moim ¿yciu zawsze stara³am siê nad±¿aæ za t± syntez± chrze¶cijañstwa, która brzmi: "Kochaj bli¼niego swego jak siebie samego". Aby ludziom przeszkodziæ w pope³nianiu z³a, wystarczy³oby, aby postêpowano wed³ug tej z³otej regu³y. Bóg jest niepotrzebny nawet do porz±dkowania moralno¶ci ¶wiata.
Pojawi³ siê wiêc na nowo, tak¿e u niej, temat owej "moralno¶ci ¶wieckiej", któr± wielu uznaje za nie daj±c± siê zastosowaæ. Na zarzut odpowiedzia³a, ograniczaj±c siê do stwierdzenia, ¿e "ka¿da moralno¶æ, jakakolwiek by by³a, ¶wiecka czy religijna, jest trudna".
Powracamy do nieba, do "jej" gwiazd. Wiele razy mówi³a do licznych dziennikarzy, którzy przeprowadzali z ni± wywiady: "Ale jaki, wed³ug pana, wszech¶wiat ma mieæ cel? Astronom przekonuje siê, ¿e jest w nim wielkie marnotrawstwo energii! ¦wiaty, które siê rodz±, które umieraj±, które siê wzajemnie niszcz±, które niszcz± same siebie. Nie, jest zbyt wiele marnotrawstwa na to, aby on odpowiada³ jakiemu¶ programowi, aby d±¿y³ do jakiego¶ celu".
Jest to stwierdzenie obiektywne, które zreszt± przedstawi³ nam tak¿e o. Coyne. Ale (przynajmniej z punktu widzenia wiary) czy naprawdê jest to zarzut? Je¿eli wychodzi siê z hipotezy Boga, kim jeste¶my my, aby wyrokowaæ o tym, co Stwórca by³ zobowi±zany lub co musi zrobiæ ze swoim wszech¶wiatem? A mo¿e Bóg jest, jak Henry Ford lub jaki¶ inny przemys³owiec albo teoretyk organizacji przedsiêbiorstw, troszcz±cy siê przede wszystkim o racjonalizacjê pracy i redukowanie marnotrawstwa? Mówi Bóg Biblii: "A mo¿e, stwarzaj±c, pyta³em was o zdanie?" Kto poza tym zapewni nas, ¿e rzeczywi¶cie s± to "marnotrawstwa", a nie odpowiadaj± one jakiej¶ konieczno¶ci, która wymyka siê naszemu ma³emu umys³owi i która mie¶ci siê w wewnêtrznej i ukrytej logice systemu, w którym ka¿da rzecz jest z³±czona z inn±? Czy wspó³czesna nauka nie odkrywa³a czêsto konieczno¶ci tego, co przedtem wydawa³o siê niepotrzebne, "zmarnowane"?
Rozstajemy siê, z tak± sam± serdeczno¶ci± i sympati± jak na pocz±tku. Tak samo jednak, jak na pocz±tku, ka¿dy pozostaje ze swoimi pytaniami i próbami odpowiedzi.
1 La Befana -- stara wró¿ka przynosz±ca w noc Trzech Króli prezenty grzecznym dzieciom (przyp. t³um.).
ze strony
http://mateusz.pl/ksiazki/vm-poch/poch_08.htmWielki triumf buddyzmu
http://www.interia.tv/informacje/wiadomosci,4589,0,1,1338542