i c.d. bo nie zmiescilo mi siĂŞ wszysko, za duzo znakow.
George V. Coyne potwierdzi³ nam to, co zosta³o powiedziane w innym wywiadzie przeprowadzonym w tych latach, przez monsignora Paula Pouparda, szefa watykaùskiego Sekretariatu do dialogu z niewierz¹cymi: w zaskakuj¹cy sposób (ale tylko dla kogoœ, kto nie orientuje siê sk¹d wiatr wieje), ankiety przeprowadzone wœród wyk³adowców nauk "pozytywnych" na uniwersytetach amerykaùskich -- fizycy, chemicy, biolodzy, astronomowie, botanicy, przyrodnicy itd. -- ujawni³y, ¿e oko³o 80 procent z nich okreœla siê jako "wierz¹cy"; sk³onni s¹ mianowicie nazywaÌ "Bogiem" Tajemnicê, która znajduje siê za wielu zagadkami. Ten sam procent na korzyœÌ jakiejœ wiary stwierdza siê na innych obszarach poza Stanami Zjednoczonymi, pocz¹wszy od Europy.
We WÂłoszech, wÂśrĂłd tych dwudziestu procent "niewierzÂących" najbardziej znany jest moÂże dyrektor obserwatorium astronomicznego uniwersytetu w TrieÂście. Dyrektor, ktĂłry okazuje siĂŞ dyrektorkÂą, Margherita Hack, florentynka, mimo nazwiska, ktĂłre ma po ojcu pochodzenia szwajcarskiego.
UdaliÂśmy siĂŞ wysÂłuchaĂŚ takÂże jej, nie wspinaliÂśmy siĂŞ tym razem na wzgĂłrze Castelgandolfo, lecz na inne wzgĂłrze, San Giusto, bogate rĂłwnieÂż w historiĂŞ i urokliwe, na ktĂłrym znajdowaÂło siĂŞ obwarowanie pierwszej siedziby, ktĂłra daÂła poczÂątek Triestowi. Biura obserwatorium znajdujÂą siĂŞ tam w osobliwym zameczku w Âśredniowiecznym guÂście, bardzo cenionym przez architektĂłw koĂąca XIX wieku.
S³awna uczona ma atletyczn¹ budowê cia³a (w m³odoœci wyró¿nia³a siê tak¿e w zawodach sportowych), jest serdeczna, uœmiechniêta; ma tak¿e w powierzchownoœci i sposobie bycia coœ zaprzeczaj¹cego pewnemu tradycyjnemu wizerunkowi kobiecoœci. Wywiad z Margherit¹ Hack jest czymœ klasycznym dla pewnego rodzaju publicystyki. Jak wielu dziennikarzy puka do drzwi Alberta Moravii, gotowego zapewniaÌ -- na s³owo... -- ¿e Bóg nie istnieje, ¿e nie nale¿y niczego oczekiwaÌ po œmierci; tak do wywiadu z pani¹ astronom toskaùskotriesteùsk¹ ucieka siê czêsto ktoœ, komu potrzebny jest wybitny przedstawiciel ateizmu w dziedzinie nauk przyrodniczych. W rzeczywistoœci, musia³em uporz¹dkowaÌ wra¿enia z naszej rozmowy; powiedzmy szczerze, ¿e ta rozmowa wprawi³a mnie w zak³opotanie, mimo wielkiej otwartoœci, ludzkiej sympatii mojej rozmówczyni. Faktycznie, zamiast uzasadniaÌ racje swojego "nie" co do istnienia Boga, Margherita Hack wola³a wycofywaÌ siê na p³aszczyznê subiektywn¹: "Dla mnie, moim zdaniem, wed³ug mojego przekonania..." Mówi¹c w ten sposób, sprawia³a na mnie wra¿enie ateizmu wynikaj¹cego mo¿e (jak zreszt¹ wiele wiar) bardziej z osobistego temperamentu ni¿ z przekonuj¹cych pog³êbionych racji obiektywnych.
W rzeczywistoÂści, na stanowisko wyjÂściowe uczonej mogÂą siĂŞ zgodziĂŚ wierzÂący i niewierzÂący. Nie ma istotnie Âżadnej trudnoÂści (wspominaliÂśmy to w spotkaniu z Coynem) w przyjĂŞciu tego, o czym pani astronom mĂłwi: "Gwiazdy nie majÂą do zaofiarowania rozwiÂązaĂą decydujÂących o tym, co dotyczy problemu Boga". DoskonaÂłe (i oczywiste, widzieliÂśmy to wielokrotnie), jest takÂże nastĂŞpujÂące zdanie: "CzÂłowiek nigdy nie bĂŞdzie mĂłgÂł udowodniĂŚ, Âże BĂłg istnieje, ani rĂłwnieÂż czegoÂś przeciwnego". CaÂłkowita zgoda takÂże na inne jej twierdzenia: "Zadaniem nas, uczonych, jest staranie siĂŞ, by zmniejszyĂŚ zagadki wszechÂświata, nawet jeÂżeli potem siĂŞ odkrywa, Âże nauka im wiĂŞcej daje odpowiedzi, tym bardziej mnoÂży pytania".
Jednak na pytanie, czy nigdy nie interesowaÂła siĂŞ badaniem, czy za tak wielu tajemnicami nie kryje siĂŞ przypadkowo Tajemnica, natychmiast wyznaje:
-- Szczerze, nigdy nie odczuwaÂłam potrzeby tego poszukiwania. Mnie wystarcza rozum.
Oto pojawia siĂŞ jej sÂłowo klucz -- "rozum" -- do ktĂłrego bĂŞdziemy musieli powrĂłciĂŚ.
Jej stosunek do wymiaru religijnego, opowiada, by³ skomplikowany od pocz¹tków: rodzice byli zwolennikami doktryn teozoficznych, tego koktajlu chrzeœcijaùstwa adogmatycznego, panteizmu, religii wschodnich, filantropii, która by³a w modzie zw³aszcza w krajach pó³nocnej Europy, pod koniec wieku.
-- Od dziecka, to jasne, traktowaÂłam na serio to, czego rodzice mnie uczyli: reinkarnacja, metempsychoza, wegetarianizm. WegetariankÂą pozostaÂłam, ale gdy tylko osiÂągnĂŞÂłam wiek rozumu, uwolniÂłam siĂŞ od teozofii; a to z powodu, jeÂżeli pan chce wiedzieĂŚ, spoÂłecznego konformizmu. Nazywanie mnie teozofkÂą sprawiaÂło, Âże czuÂłam siĂŞ inna, moi koledzy szkolni pokazywali mnie palcem. Tak wiĂŞc zbliÂżyÂłam siĂŞ do katolicyzmu i przez pewien czas maskowaÂłam siĂŞ wÂśrĂłd owieczek ÂŚwiĂŞtego KoÂścioÂła Rzymskiego. Na koniec, przed dwudziestym rokiem Âżycia, odciĂŞÂłam siĂŞ definitywnie od wszelkiej religii. I od tamtego czasu nie zmieniÂłam zdania.
Ma siê wra¿enie (z zastrze¿eniem b³êdu, oczywiœcie), ¿e te koleje ¿ycia osobistego przeszkodzi³y jej gruntownie zbadaÌ istotê religii, w szczególnoœci chrzeœcijaùskiej. Trudno jest inaczej zrozumieÌ pewne jej stwierdzenia, wiele razy powtarzane w innych wywiadach (i potwierdzone tak¿e przeze mnie, gdy¿ stara³em siê dowiedzieÌ, czy rzeczywiœcie zgadza³y siê z jej myœl¹). Wyra¿enia takie, jak: "Je¿eli ktoœ wierzy w jakiœ Byt wy¿szy, zwalnia mu siê sprê¿yna, która popycha go do poszukiwania prawdy. Budzi we mnie odrazê idea Boga, który wszystko uczyni³ i wszystko rozumie: je¿eli przyjmujemy istnienie Boga, wtedy trzeba zamkn¹Ì ksi¹¿kê i na niego z³o¿yÌ obowi¹zek dania nam wszystkich tych odpowiedzi, których my uczeni szukamy, pytaj¹c przyrody".
Przypomnia³em jej, ¿e wszyscy wielcy twórcy nowoczesnej astronomii byli tak¿e wielkimi wierz¹cymi. Czy dla tych ludzi wiara w Boga oznacza³a mo¿e pogr¹¿enie siê w lenistwie kogoœ, kto nie odczuwa ju¿ potrzeby stawiania sobie pytaù? U niej, poza wszystkim, widoczne by³o niew³aœciwe rozumienie wiary. Wiara twierdzi, ¿e wszystkie rzeczy zosta³y stworzone przez Boga, ale nie roœci sobie prawa do mówienia o tym, jak zosta³y stworzone, w jakim czasie i wed³ug jakich praw. Raczej pobudza badania, ciekawoœÌ przeœledzenia nasz¹ inteligencj¹ jeszcze raz tych dróg, które przeby³a inteligencja Bo¿a. Czy mo¿e (jak uzna to sama Hack pod koniec rozmowy) chrzeœcijaùstwo nie by³o g³ównym sprawc¹, konkretnie, postêpu tak¿e naukowego na Zachodzie, pocz¹wszy od wielkich klasztorów i od za³o¿enia œredniowiecznych uniwersytetów? Gdyby nastêpnie rozci¹gn¹Ì jej zarzut na ogó³ wszystkich tych, którzy wierz¹c w Boga Stworzyciela, uwa¿aliby siê za "uwolnionych od ciê¿aru" poszukiwania, to co powiedzieÌ o ogromnej pracy naukowej wykonywanej przez ortodoksyjnych ¯ydów, przez muzu³manów, którym tak wiele zawdziêcza w³aœnie jej dyscyplina?
PrzesunĂŞÂła wiĂŞc swoje twierdzenie z pÂłaszczyzny obiektywnej na subiektywnÂą:
-- MĂłwiĂŞ za siebie, nie za innych. Jest to sprawa osobista. Wiara wywoÂłaÂłaby u mnie podobne skutki.
Nie zrezygnowaÂła zresztÂą z przedstawienia jako alternatywy dwĂłch rzeczywistoÂści:
-- Albo siĂŞ wierzy w Boga, albo siĂŞ wierzy w rozum.
-- Ale -- powiedziaÂłem -- jak zauwaÂżono to wielokrotnie, uczony, ktĂłry mĂłwi o "rozumie" w kontekÂście wiary materialistycznej, w rzeczywistoÂści mĂłwi o czymÂś "nierozumnym": poniewaÂż oznacza to zaÂłoÂżenie, Âże materia myÂśli samego siebie, a wiĂŞc wydziela to, co nazywamy "rozumem".
UÂśmiechnĂŞÂła siĂŞ, ale nie odpowiedziaÂła.
I nie mia³em odpowiedzi bardziej zadowalaj¹cej ni¿ ta, gdy rozmowa poruszy³a temat "tego wspania³ego komputera elektronicznego, który ka¿dy z nas ma w swojej czaszce, tego naszego mózgu, który nie przestaje i nigdy nie przestanie zdumiewaÌ", jak powiedzia³a. Profesor Hack jest zwolenniczk¹ radykalnego ewolucjonizmu: od organicznych moleku³, pierwotnych cegie³, do homo sapiens, i to tylko w wyniku œlepej gry "przypadku i koniecznoœci". Ale w³aœnie mózg stanowi problem: je¿eli rzeczywiœcie tylko "funkcja rozwija narz¹d", je¿eli wszystko przeobra¿a siê tylko w dzia³aniu koniecznoœci, dlaczego nasz mózg ma mo¿liwoœci o wiele wiêksze (jak udowodni³a to sama nauka), w porównaniu z ograniczonym u¿ytkiem, jaki dot¹d potrafiliœmy z niego uczyniÌ? Czy¿ nie nale¿y do dogmatów pewnego ewolucjonizmu, ¿e ka¿dy narz¹d ma wymiary dziêki u¿ytkowi, jaki jest potrzebny i jaki konkretnie z niego czynimy? Czy nie odnosi siê wra¿enia, ¿e ponadwymiarowoœÌ naszego mózgu nie mo¿e byÌ "wynikiem" tych naszych bezpoœrednich potrzeb, które wytwarza³y ka¿dy narz¹d?
-- No tak, to prawda -- zgodziÂła siĂŞ -- mĂłzg jest "redundantny", jak siĂŞ mĂłwi w nauce. Ale dlaczego tak jest, nie wiem. Bardzo wiele jest rzeczy, o ktĂłrych nie wiemy. Tym, co natomiast wiem, jest to, Âże przypada mi do gustu myÂślenie o przypadku jako rozwiÂązaniu zagadki wszystkiego; nawet jeÂżeli moja odpowiedÂź jest indywidualna, ktĂłra nie ma pieczĂŞci prawdy naukowej.
No tak, przypadek. W³aœnie inny uczony, laureat Nagrody Nobla, sir John Eccles, odwo³uje siê czêsto do pewnego przyk³adu: "PrzypuœÌmy istnienie ogromnego magazynu czêœci aeronautycznych, wszystkie znajduj¹ w odpowiednich skrzynkach lub na pó³kach. Olbrzymia budowla, za³ó¿my, o boku d³ugoœci tysi¹ca kilometrów. Nadchodzi cyklon, który przez sto tysiêcy lat powoduje poruszanie siê i zderzanie tych czêœci ze sob¹. Kiedy wreszcie siê uspokaja, tam, gdzie by³ magazyn, stoi szereg czteromotorowców, ju¿ z obracaj¹cymi siê œmig³ami... Otó¿: wed³ug w³aœnie nauki, prawdopodobieùstwo, ¿e przypadek stworzy³ ¿ycie, jest mniej wiêcej prawdopodobieùstwem z tego przyk³adu. Na dodatek, z okolicznoœci¹ obci¹¿aj¹c¹: sk¹d pochodz¹ materia³y w magazynie?"
Inny uczony, s³awny astronom kolega pani Hack, Fred Hoyle, powiedzia³ ostatnio: "Ale czy jest naprawdê mo¿liwe, ¿e przypadek wytworzy³, w pierwotnej zupie, o której opowiada siê bajki, choÌby tylko coœ ponad dwa tysi¹ce enzymów potrzebnych do funkcjonowania ludzkiego cia³a? Wystarcza ma³a seria obliczeù na komputerze, aby zdaÌ sobie sprawê, ¿e prawdopodobieùstwo, i¿ to wydarzy³o siê przypadkowo, jest równe prawdopodobieùstwu otrzymywania zawsze dwunastu punktów 50000 razy z rzêdu, rzucaj¹c na stó³ dwie kostki. Mniej wiêcej to samo prawdopodobieùstwo, w sumie, starego przyk³adu ma³py, która stukaj¹c na maszynie do pisania, stworzy³aby ca³¹ Bosk¹ Komediê, z akapitami i dok³adn¹ interpunkcj¹. I to dotyczy, powtarzam, tylko enzymów, poniewa¿ nieprawdopodobieùstwo osi¹ga poziomy jeszcze bardziej absurdalne, je¿eli rozszerzy siê je na wszystkie niezliczone warunki konieczne dla ¿ycia: czy wszystkie [numery] wyskoczy³y z cylindra przypadku? Je¿eli siê odpowie tak, odrywa siê od rozumu".
Hack odwoÂłuje siĂŞ, jak zawsze w takich przypadkach, do argumentu mgliÂście pocieszajÂącego -- mnĂłstwa czasu do dyspozycji:
-- JeÂżeli wszechÂświat liczy, jak siĂŞ wydaje, piĂŞtnaÂście miliardĂłw lat, to jest moÂżliwe, Âże w szale rzucania koÂści padnie 50000 dwunastek. ChoĂŚby nawet nie wszystkie jednoczeÂśnie.
-- Nie, proszê zwa¿yÌ, ¿e wed³ug komputera, aby prawdopodobieùstwa by³y równe prawdopodobieùstwu utworzenia enzymów (które s¹, powtarzamy to, tylko jednym z niezliczonych elementów koniecznych dla ¿ycia), 50000 dwunastek powinno padaÌ jedna po drugiej, bez przeskakiwania ani jednej. I koœÌmi, oczywiœcie nie sfa³szowanymi...
UÂśmiechnĂŞÂła siĂŞ znowu:
-- Wiem, to trudne. Z drugiej strony, Âżycie istnieje.
-- Tak, ¿ycie istnieje. I stawia pytania, na które powinniœmy odpowiedzieÌ z pomoc¹ rozumu. Otó¿: czy naprawdê jest zgodne z rozumem zrzucanie tego na "przypadek", który maj¹c do dyspozycji kilka miliardów lat, znajdzie rozwi¹zanie tak¿e problemów najbardziej z³o¿onych? Czy jest wiêc usprawiedliwiony pani dylemat: "albo religia albo rozum"? Czy rozum tak pojmowany nie ryzykuje mo¿e ¿¹dania aktu wiary jeszcze bardziej zobowi¹zuj¹cego ni¿ jakakolwiek religia, która wierzy w Programistê? Zreszt¹ to w³aœnie z powodu takich spostrze¿eù wielka czêœÌ pani kolegów odsunê³a na bok hipotezê o przypadkowoœci pocz¹tku œwiata i ¿ycia.
-- Co mam panu powiedzieĂŚ? -- odpowiedziaÂła. -- Wiara w Boga zawsze wydawaÂła mi siĂŞ czymÂś takim jak wiara w BefanĂŞ 1. Nie chcĂŞ przez to powiedzieĂŚ, Âże wierzÂący jest naiwniakiem: znam wielu kolegĂłw, ktĂłrzy sÂą wierzÂącymi, praktykujÂącymi, doskonale przekonanymi do swojej wiary, a jednak sÂą znakomitymi uczonymi, nawet laureatami Nagrody Nobla. Ale uwaÂżam, Âże ta ich wiara powinna pozostaĂŚ prywatnym przekonaniem, Âże nie powinna mieszaĂŚ siĂŞ do ich badaĂą.
Co do tego byliœmy zgodni: ateista lub wierz¹cy, który by swoje przekonanie (religijne lub niereligijne) nak³ada³ na wyniki badaù, przez to samo przesta³by byÌ uczonym. Sta³by siê filozofem lub, co gorsza, propagandyst¹. Co do "wierzenia w Befanê", dziecinnymi bajeczkami wydaj¹ siê raczej owe kolorowe tabele, na których widaÌ, jak z gwa³townoœci¹ potrz¹œniêcia kubka prestidigitatora jakaœ bli¿ej nie okreœlona "Natura" od wodoru i tlenu wody dochodzi do Leonarda da Vinci... Poza tym, co do wody i innych ¿ywio³ów, w³aœnie Albert Einstein, nie teolog, pyta³ siebie: "Pierwszym pytaniem, jakie trzeba sobie postawiÌ, jest to: [Dlaczego istnieje coœ, a nie nic?] Jest to pytanie pocz¹tkowe, na które ateizm nie daje ¿adnej odpowiedzi". Przyjmuje siê przecie¿, ¿e przypadek wyprowadzi³ wszystko z "materii pierwszej". Ale jak j¹ wyt³umaczyÌ? "Istnia³a od zawsze", odpowiada³a stara teoria materialistyczna. Jednak w³aœnie astrofizyka dowiod³a, ¿e materia nie jest bynajmniej wieczna, ¿e mia³a miejsce pocz¹tek. Z jakiego innego cylindra wyskoczy³o wiêc to wszystko?
PostawiÂłem takÂże jej, jak innym, pytanie nieÂłatwe do sformuÂłowania:
-- Pani profesor Hack, pani przekonanie (jak zreszt¹ i przekonanie wierz¹cego) jest tylko ryzykiem: pani stawia na nieistnienie Boga, na nieistnienie ¿ycia pozagrobowego. Niemniej jednak to pani przekonanie nie mo¿e zmieniÌ natury rzeczy: a gdyby by³o inaczej? Gdyby pewnego dnia -- oczywiœcie za sto lat -- zorientowa³a siê pani, ¿e postawi³a na b³êdn¹ kartê?
RozeÂśmiaÂła siĂŞ:
-- Ba, wtedy musiaÂłabym zmieniĂŚ teoriĂŞ. Gdyby BĂłg naprawdĂŞ istniaÂł, musiaÂłabym postÂąpiĂŚ tak, jak w mojej pracy, kiedy siĂŞ spostrzega, Âże zaÂłoÂżenia, z ktĂłrych siĂŞ wyszÂło, nie byÂły sÂłuszne. -- WiĂŞc, nie ma problemu?
-- Nie ma, tyle Âże BĂłg naprawdĂŞ nie istnieje...
-- A co myÂśli pani o Chrystusie?
-- Myœlê, ¿e mo¿e by³ najwiêkszym geniuszem w ludzkiej historii, cz³owiekiem wyprzedzaj¹cym w swoich czasach wiele epok. By³ pierwszym, który wyszed³ naprzeciw pokornym, który nada³ im godnoœÌ, który g³osi³, ¿e wszyscy ludzie s¹ równi. By³ pe³en mi³osierdzia dla bliŸniego, by³ wype³niony mi³oœci¹. Wspania³e jest, poœród wielu innych, to jego zdanie: "Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem". Nie dziwi mnie zupe³nie, ¿e jego s³owa pos³u¿y³y do stworzenia religii, która zdoby³a miliony ludzi. Religii, która jest tak¿e wznios³¹ zasad¹ ¿ycia.
-- Ale -- zauwa¿y³em -- czy tak¿e tutaj nie ryzykujemy zejœcia z dróg rozumu? Czy wiara, ¿e cz³owiekowi, tylko cz³owiekowi, uda³o siê osi¹gn¹Ì takie szczyty, zapewniÌ sobie takie potomstwo, wydestylowaÌ taki koncentrat m¹droœci, nie jest wierzeniem w cud, na równi z tymi, którzy w cz³owieku Jezusie widzieli Chrystusa, Syna Bo¿ego?
-- Bêdzie, ale skoro nie wierzê w Boga, chce pan, abym wierzy³a w Syna Bo¿ego! W ka¿dym razie mogê panu powiedzieÌ, ¿e w moim ¿yciu zawsze stara³am siê nad¹¿aÌ za t¹ syntez¹ chrzeœcijaùstwa, która brzmi: "Kochaj bliŸniego swego jak siebie samego". Aby ludziom przeszkodziÌ w pope³nianiu z³a, wystarczy³oby, aby postêpowano wed³ug tej z³otej regu³y. Bóg jest niepotrzebny nawet do porz¹dkowania moralnoœci œwiata.
Pojawi³ siê wiêc na nowo, tak¿e u niej, temat owej "moralnoœci œwieckiej", któr¹ wielu uznaje za nie daj¹c¹ siê zastosowaÌ. Na zarzut odpowiedzia³a, ograniczaj¹c siê do stwierdzenia, ¿e "ka¿da moralnoœÌ, jakakolwiek by by³a, œwiecka czy religijna, jest trudna".
Powracamy do nieba, do "jej" gwiazd. Wiele razy mówi³a do licznych dziennikarzy, którzy przeprowadzali z ni¹ wywiady: "Ale jaki, wed³ug pana, wszechœwiat ma mieÌ cel? Astronom przekonuje siê, ¿e jest w nim wielkie marnotrawstwo energii! Œwiaty, które siê rodz¹, które umieraj¹, które siê wzajemnie niszcz¹, które niszcz¹ same siebie. Nie, jest zbyt wiele marnotrawstwa na to, aby on odpowiada³ jakiemuœ programowi, aby d¹¿y³ do jakiegoœ celu".
Jest to stwierdzenie obiektywne, które zreszt¹ przedstawi³ nam tak¿e o. Coyne. Ale (przynajmniej z punktu widzenia wiary) czy naprawdê jest to zarzut? Je¿eli wychodzi siê z hipotezy Boga, kim jesteœmy my, aby wyrokowaÌ o tym, co Stwórca by³ zobowi¹zany lub co musi zrobiÌ ze swoim wszechœwiatem? A mo¿e Bóg jest, jak Henry Ford lub jakiœ inny przemys³owiec albo teoretyk organizacji przedsiêbiorstw, troszcz¹cy siê przede wszystkim o racjonalizacjê pracy i redukowanie marnotrawstwa? Mówi Bóg Biblii: "A mo¿e, stwarzaj¹c, pyta³em was o zdanie?" Kto poza tym zapewni nas, ¿e rzeczywiœcie s¹ to "marnotrawstwa", a nie odpowiadaj¹ one jakiejœ koniecznoœci, która wymyka siê naszemu ma³emu umys³owi i która mieœci siê w wewnêtrznej i ukrytej logice systemu, w którym ka¿da rzecz jest z³¹czona z inn¹? Czy wspó³czesna nauka nie odkrywa³a czêsto koniecznoœci tego, co przedtem wydawa³o siê niepotrzebne, "zmarnowane"?
Rozstajemy siĂŞ, z takÂą samÂą serdecznoÂściÂą i sympatiÂą jak na poczÂątku. Tak samo jednak, jak na poczÂątku, kaÂżdy pozostaje ze swoimi pytaniami i prĂłbami odpowiedzi.
1 La Befana -- stara wró¿ka przynosz¹ca w noc Trzech Króli prezenty grzecznym dzieciom (przyp. t³um.).
ze strony
http://mateusz.pl/ksiazki/vm-poch/poch_08.htmWielki triumf buddyzmu
http://www.interia.tv/informacje/wiadomosci,4589,0,1,1338542