WracajÂąc do wÂątku tego postu ,to poczytajcie jakÂą mieli jazdĂŞ w Gwatemali na El Mirador
http://projekt-cheops.com/plain.aspx?languageId=1&menuId=150§ionId=676&cmd=DÂżungla (Gwatemala 2012)
Piotr Nowaczyk
O d¿ungli mo¿na krótko, albo d³ugo. Filmy w telewizji to ch³am, który niczego nie oddaje. Gdy w d¿ungli dzieje siê coœ naprawdê, to nikt nie ma g³owy do filmowania. Romantyczne ujêcia ró¿nych operatorów kamer nijak nie maj¹ siê do rzeczywistoœci.
PiszĂŞ to, bo myÂślaÂłem, Âże o dÂżungli coÂś wiem. ByÂłem (byliÂśmy z DanusiÂą) w dÂżungli w: Wenezueli, Brazylii, Sri Lance, Tajlandii, Indonezji, a ostatnio na Zanzibarze i w Brunei.
Czym innym jest jednak zwiedzanie d¿ungli z przewodnikiem i mo¿liwoœci¹ powrotu do cywilizacji wieczorem, albo na drugi dzieù, a czym innym jest przedzieranie siê i mieszkanie w d¿ungli przez 6 dni, bez ¿adnej ³¹cznoœci i mo¿liwoœci dotarcia do ludzkich siedlisk oddalonych o 50-60 km, nie wiadomo nawet czêsto, w któr¹ stronê.
Dobrze to widaĂŚ ze szczytu piramidy El Mirador. CzÂłowiek stoi na czubku najwyÂższej piramidy MajĂłw i czuje siĂŞ jak majtek na bocianim gnieÂździe, na szczycie masztu statku bujajÂącego siĂŞ na oceanie. DookoÂła, po horyzont, z kaÂżdej strony, do samego koĂąca nieboskÂłonu jest tylko zielone morze. ÂŻadnego sÂłupa, komina, drogi, domostwa, dymu z ogniska - nic. Tylko zielone morze liÂści. A do horyzontu jest Âśrednio 60 km, czyli dwa dni zawziĂŞtego marszu.
Pierwsze wraÂżenia sÂą dziwne. Do dÂżungli nie wchodzi siĂŞ przecieÂż jak do parku. Nie ma Âżadnej bramy, tablicy, regulaminu - nic. W dÂżunglĂŞ wchodzi siĂŞ jakoÂś niepostrzeÂżenie. Po prostu zostawia siĂŞ za plecami ostatniÂą biednÂą indiaĂąskÂą osadĂŞ. Droga robi siĂŞ coraz wĂŞÂższa. ZnikajÂą z oczu poletka i pastwiska. Krzaki robiÂą siĂŞ coraz gĂŞstsze i coraz wyÂższe.Dopiero po jakimÂś czasie wiadomo, Âże „to juÂż jest to”.
Wchodz¹c do d¿ungli cz³owiek myœli (jak idiota), ¿eby siê nie pobrudziÌ. Pierwsze kroki w czystych butach to omijanie ka³u¿. Nie jest to ³atwe na œcie¿ce o pó³metrowej szerokoœci. Ale uparty mieszczuch balansuje wokó³ pni drzew, omija b³oto, pakuje siê przy tym w pajêczyny, mrowiska, kolczaste liany przyczepiaj¹ce siê do nogawki i rêkawów, do w³osów i plecaka.
Po pó³ godzinie juÂż wiadomo, Âże choĂŚby czÂłowiek „wyszedÂł z siebie“ i tak buty bĂŞdzie miaÂł zagnojone, a resztĂŞ ubrania z czasem teÂż.
Trwaj¹ jeszcze dyskusje: czy lepsze s¹ gumowce, czy te¿ lepsze s¹ buty trekkingowe. Pierwsze chroni¹ suche skarpety, drugie przypuszczaj¹ wodê, ale w obie strony. Dyskusja jest o¿ywiona... Do pierwszej ka³u¿y g³êbszej ni¿ po kolana.
D¿ungla szarpie cz³owieka za ubranie, oplata go, podk³ada nogê. Potykamy siê, œrednio, przy co piêtnastym, albo co dwudziestym kroku. IœÌ trzeba szybko i energicznie. Bez namys³u. Ka¿de zatrzymanie siê, nawet na chwilê, to okazja dla komarów, kleszczy i mrówek.
Nieba nie widaÌ. Rzadko kiedy. Nad g³ow¹ dach ga³êzi, z którego s³ychaÌ ró¿ne wrzaski. Je¿eli ga³êzie s¹ spokojne, to wrzeszcz¹ ptaki. Raczej wrzeszcz¹ ni¿ œpiewaj¹. Œpiewu w d¿ungli nie ma. Je¿eli ga³êzie ruszaj¹ siê, to wrzeszcz¹ na nas ma³py. Wrzeszcz¹ wcale nie sympatycznie. Rzucaj¹ w nas suchymi ga³êziami i ró¿nym innym œwiùstwem. Chc¹ ¿ebyœmy poszli sobie jak najdalej od ich siedlisk. Czasami wrêcz gro¿¹ piêœciami i zêbami. Pierwszy raz w ¿yciu widzia³em ma³pê wisz¹c¹ na ga³êzi za ogon, g³ow¹ w dó³, szczerz¹c¹ zêby i wygra¿aj¹c¹ mi z bliska czterema piêœciami naraz.
Pada deszcz. Albo leje. Ró¿nica niewielka. Cz³owiek jest ju¿ ca³y mokry od potu. Pot ma temperaturê cia³a (36.6C). Temperatura powietrza to 32C. Temperatura deszczu 30C. WilgotnoœÌ powietrza 85 procent. Jaka wiêc ró¿nica, czy jestem mokry od potu, od bryzgów ka³u¿y, czy od deszczu? Byle zawartoœÌ plecaka donieœÌ wzglêdnie such¹ do obozu. Wzglêdnie, bo tu wszystko jest wzglêdne. Wzglêdn¹ wartoœÌ maj¹ wszystkie przedmioty. Ksi¹¿ka nadaje siê na rozpa³kê. A jak¹ wartoœÌ ma namacana po ciemku pod materacem skórzana portmonetka, ju¿ zgni³a od wilgoci, nawet pe³na pieniêdzy, jeœli cz³owiek akurat szuka po ciemku suchej skarpety, albo kawa³ka papieru toaletowego? Prawdziwej wartoœci nabieraj¹ najprostsze przyrz¹dy: kawa³ek sznurka, plastikowa butelka, nó¿.
Woda ma wartoœÌ ¿ycia. Maszeruj¹c szybko mo¿na jej nieœÌ najwy¿ej dwa litry. Reszta mo¿e jechaÌ na mu³ach, ale mu³y id¹ czasami trochê inn¹ drog¹. Najlepiej jest trzymaÌ wodê przy sobie w plastikowych butelkach przywi¹zanych sznurkiem za szyjkê i przerzuconych przez ramiê. Manierki, metalowe butle i baniaki to zbêdny balast. W butelce trzeba rozpuœciÌ jak¹œ tabletkê. Wapno, witaminy, magnez, od¿ywka - cokolwiek. Inaczej wszystko z nas wyparuje za jednym zamachem.
Pijemy po jednym ³yku, chocia¿ piÌ siê chce bez koùca. Lepiej wypiÌ jeden ³yk raz na 15 minut, ni¿ napiÌ siê "raz a dobrze". W gaszeniu pragnienia pomagaj¹ dzikie cytryny. S¹ tak cholernie kwaœne, ¿e wrêcz gryz¹ w jêzyk i wargi, jak chemikalia. Lepiej ich nie gryŸÌ tylko trzymaÌ w ustach nawet przez 15 - 30 minut. PóŸniej mo¿na je lekko zacz¹Ì ¿uÌ. Kwaœny, o¿ywczy smak uruchamia œlinianki na prawie godzinê. Ciekawe kto by chcia³ w Polsce tego spróbowaÌ...
Mu³y to kochane, grzeczne, skromne i bardzo m¹dre stworzenia. Id¹ spokojnie jeden za drugim, po³¹czone sznurem, trochê jak poci¹g z³o¿ony z ró¿nych wagonów, zczepionych, ¿eby siê nie pogubi³y. Id¹ wiêc gêsiego, slalomem, omijaj¹c te same przeszkody, w ten sam sposób. Chyba widz¹ w nocy bo przechodz¹ przez powalone drzewa, omijaj¹ dziury i pnie. ¯aden siê nie potkn¹³.
Mieliœmy dwa takie poci¹gi. Towarowy, z³o¿ony chyba z piêciu zwierzaków i osobowy, z³o¿ony z trzech. Towarowe mu³y nios³y owiniête w brezent worki z namiotami i innym sprzêtem oraz dziesiêciolitrowe baniaki z wod¹ pitn¹. Osobowe by³y osiod³ane, chocia¿ uprz¹¿ i siod³a by³y mocno zniszczone, g³ównie przez wilgoÌ.
Na mule mo¿na trochê odpocz¹Ì. Kogo bol¹ nogi i nie mo¿e ju¿ iœÌ, ten wsiada na mu³a, przynajmniej na godzinê. D³u¿ej trudno wytrzymaÌ bo siedzenie uwiera, nogi cierpn¹, mo¿na dostaÌ skurczy i lepiej wczeœniej zsi¹œÌ.
Jecha³em w nocy na mule, który mia³ bia³e uszy. To by³o wszystko co widzia³em. Co on widzia³? Nie wiem. Chyba ca³¹ resztê.
Najsympatyczniejszy by³ mu³ek, który nazywa³ siê Czaparo. By³ tak m¹dry, ¿e gdy ktoœ chcia³ z niego zejœÌ to on sam wybiera³ miejsce gdzie stan¹Ì, na równym pod³o¿u, obok jakiegoœ cienkiego drzewa, którego mo¿na by³o z³apaÌ siê przy zsiadaniu.
Mu³y osobowe reagowa³y na przeszkody. Zwalnia³y przed wisz¹cymi zbyt nisko ga³êziami, ¿eby jeŸdziec móg³ siê schyliÌ. Przed tymi, które wisia³y tak nisko, ¿e schyliÌ siê nie da³o rady, mu³y zatrzymywa³y siê same i czeka³y na decyzje. Gdyby nie ich wszy, to chyba ka¿dego mu³a uœciska³bym mocno na po¿egnanie.
D¿ungla ¿yje, chocia¿ tego ¿ycia wiele nie widaÌ. Za to s³ychaÌ a¿ za du¿o, zw³aszcza w nocy. Jadowite paj¹ki rozwieszaj¹ pajêczyny w poprzek œcie¿ki, œrednio co kilkadziesi¹t metrów. Gdy pada deszcz, to id¹c widzimy mokre pajêczyny lepiej ni¿ suche. Gorzej wejœÌ w tak¹ pajêczynê twarz¹. Bo na przyk³ad akurat cz³owiek patrzy³ pod nogi, albo zamok³y okulary, albo przegapi³o siê coœ spod ronda kapelusza. Mu³y omijaj¹ pajêczyny, bo chyba wiedz¹ jak boli takie uk¹szenie.
Jaguar jest chyba najwiĂŞkszym niebezpieczeĂąstwem. Nie zaatakuje grupy, ale pojedynczy czÂłowiek lepiej niech siĂŞ nie oddala. Nasi "mÂłodzi" - Paulina i Piotr poszli na spacer. Odeszli ok. 400 m od obozu, a wrĂłcili w popÂłochu, nic nikomu nie mĂłwiÂąc. CoÂś gnaÂło za nimi w krzakach rĂłwnolegle do ÂścieÂżki. Jaguara sÂłyszaÂł Mietek. ÂŚlady jaguara widzieli na drodze do naszego obozu kierowcy wysÂłani po nas, ci sami, ktĂłrych zatrzymaÂły powalone drzewa i nie dotarli do nas.
W nocy dÂżungla rozbrzmiewa takim bogactwem dÂźwiĂŞkĂłw, Âże moÂżna oka nie zmruÂżyĂŚ. Cykady i Âświerszcze to normalny podkÂład. Wszystko inne nie mieÂści siĂŞ w gÂłowie. Z jeziora wydobywajÂą siĂŞ odgÂłosy grzechotania, klekotania, a co jakiÂś czas jakiÂś ptasi wrzask. ByĂŚ moÂże to tukany, albo pelikany kÂłapiÂą dziobami. WalÂą nimi tak przez 6 – 8 godzin. DÂźwiĂŞki sÂą tak dziwne i straszne, Âże przypominajÂą jakieÂś potwory z filmĂłw z Harry Potterem.
W krzaki, w nocy lepiej za g³êboko nie wchodziÌ. Us³yszeÌ mo¿na wszystko. Gdy nie ma ksiê¿yca, albo niebo jest zachmurzone, latarka pomaga zaledwie na dwa metry i tyle. Raz jeden nie mog³em trafiÌ z powrotem do obozu. Na szczêœcie Danusia jakimœ cudem obudzi³a siê i zaczê³a pompowaÌ nieszczelny materac. Trafi³em do obozu po odg³osach pompki.
Grzechotnik to doœÌ spokojne stworzenie dopóki siê nie zdenerwuje albo nie przestraszy. Widzia³em bydlaka z odleg³oœci dwu metrów. Gruby by³ jak moje ramiê. £eb wielki jak moja piêœÌ. Przepe³z³ spokojnie w poprzek naszej œcie¿ki i schowa³ siê za drzewo. A¿ dziw, ¿e ci co szli z przodu nie zwrócili na niego uwagi. Chyba zmêczenie. Zreszt¹ tu ka¿da ga³¹Ÿ, ka¿da liana i ka¿dy korzeù wygl¹da jak w¹¿. Zatrzyma³em siê z Micha³em bo gad zacz¹³ grzechotaÌ. Najpierw cicho i delikatnie, ale za chwilê z tak¹ wœciek³oœci¹, jakby ktoœ potrz¹sa³ marakasami.
Za mn¹ sz³y mu³y z Danusi¹ na czele. Trzeba by³o ostrzec tê czeœÌ grupy. Mu³y mog³yby zachowaÌ siê dziwnie. Lepiej by³o rozpi¹Ì ca³y konwój i przeprowadziÌ zwierzêta pojedynczo przez krzaki. Nasi przewodnicy chcieli grzechotnika zabiÌ maczetami. Na szczêœcie zwia³ w d¿unglê, bo nie wiadomo jakby to siê skoùczy³o.
Indianie gwatemalscy sÂą bardzo spokojni, niezwykle skromni, pracowici i oddani. Czuwali nad nami prawie dzieĂą i noc. Kucharka Angelika dokonywaÂła cudĂłw co wieczĂłr, majÂąc do dyspozycji najprostsze produkty. MĂŞÂżczyÂźni byli niezwykle sprawni w torowaniu drogi maczetami, dÂźwiganiu ciĂŞÂżarĂłw, rozbijaniu obozu, rozpalaniu ognia w deszczu itp.
Wygód w d¿ungli nie ma. W obozie zdarza siê czasem "³aŸnia", czyli os³oniête czarn¹ foli¹ miejsce gdzie mo¿na siê umyÌ w wiadrze zebranej deszczówki. Mo¿e zdarzyÌ siê "prysznic", czyli coœ podobnego, tylko wiadro wisi na ga³êzi i mo¿na siê pochlapaÌ z góry. Nie wolno siê wahaÌ ani chwili. Drugiego takiego miejsca mo¿e ju¿ nie byÌ. MyÌ najlepiej najpierw g³owê. Wbrew pozorom jest najbardziej uodporniona na zimn¹ wodê. Do tego najbardziej rozpalona jest w³aœnie g³owa. Przy okazji oszczêdzamy deszczówkê, bo ramiona i plecy myj¹ siê jakby same. Reszta jest ju¿ ³atwiejsza. Z myciem trzeba siê spieszyÌ, bo o 18.00 zapada kompletna ciemnoœÌ. MyÌ trzeba wszystko i przy ka¿dej okazji, bo nigdy nic nie wiadomo. Brudem mo¿na zarosn¹Ì w 15 minut. Paznokcie trzeba czasami czyœciÌ no¿em, bo inaczej siê nie da.
WC jest wiêkszym wyzwaniem. Skorpion w dziurze, albo pod "sedesem" to zjawisko czêste. W naszej latrynie w El Mirador skorpion czai³ siê doœÌ dyskretnie, nie dla wszystkich widoczny, przynajmniej do momentu, kiedy latryna zawali³a siê, bo spróchnia³a pod³oga nie wytrzyma³a ciê¿aru doros³ego mê¿czyzny.
Indianie w osadzie Carmelita czekali na nas ca³y czas... z posi³kiem wegetariaùskim. Nagotowali gor¹ce kolby kukurydzy, buraki na ciep³o pokrojone w wielkie plastry, ogórki moczone w soku z cytryn, ananasy, melony i jab³ka. Bardzo siê zasmucili, ¿e nie chcemy nic jeœÌ, ¿e padniêci gramolimy siê na pick-upy, ¿eby wiaÌ z Gwatemali przed wieczornym zamkniêciem granicy. Dali nam te smako³yki w plastikowych miskach na drogê. Jedliœmy w szoferce, niektórzy "na pace", pêdz¹c prawie trzy godziny po wybojach.
Pojazdy zmienialiÂśmy cztery razy. PrzekroczyliÂśmy nocÂą dwie granice. PrzejechaliÂśmy Belize w ekspresowym tempie. ÂŚniadanie w Merida. Pierwsze mycie, pierwszy porzÂądny prysznic. OglÂądanie odciskĂłw, skaleczeĂą, obtarĂŚ, wyciÂąganie kleszczy, liczenie ukÂąszeĂą i zadrapaĂą, hermetyczne pakowanie brudnych cuchnÂących rzeczy itp.
ZastanawialiÂśmy siĂŞ, czy ktoÂś z nas by tam jeszcze raz poszedÂł. OdpowiedÂź byÂła raczej pozbawiona entuzjazmu. MoÂże gdyby trzeba zbawiaĂŚ Âświat jeszcze raz...? Mam raczej nadziejĂŞ, Âże czekajÂą na nas lepsze zadania, Âłatwiejsze ĂŚwiczenia i przyjemniejsze przygody.
Przed wylotem z Mexico City obaliliÂśmy butelkĂŞ szampana.
x x x
Lecimy wysoko. Wielki Jumbo Jet - Boeing 747 ko³ysze siê miarowo. Niemiecki porz¹dek i punktualnoœÌ. Wielkie ceregiele i przepraszanie meksykaùskich pasa¿erów za opóŸnienie (5 minutowe) spowodowane póŸniejszym przylotem samolotu z Frankfurtu. Wykrochmalone stewardesy szczerz¹ zêby, podaj¹ gor¹ce rêczniki, zimne piwo, ciep³e przek¹ski...
A ja zastanawiam siĂŞ, czego jeszcze nie napisaÂłem. Nie napisaÂłem na przykÂład:
- ¿e b³oto w d¿ungli ma konsystencjê kleju. Ten klej nigdy nie schnie. Nie mo¿na go wysuszyÌ, wykruszyÌ, wytrzepaÌ. Zamiast tego przyklejaj¹ siê kolejne warstwy. Mokry but jest codziennie ciê¿szy. Mo¿na go skrobaÌ no¿em. Pomaga na chwilê. Po powrocie do domu zauwa¿y³em, ¿e mo¿na umyÌ taki but pod kranem z gor¹c¹ wod¹. Có¿ za wartoœciowe odkrycie!
- ¿e gdy cz³owiek idzie kilkanaœcie godzin przez d¿unglê, zmêczony i spragniony, to ma ci¹gle jakieœ niedostêpne apetyty, albo marzenia, g³ównie konsumpcyjne. Przypominaj¹ mu siê smaki wszystkich mo¿liwych p³ynów, drinków, zup, kompotów, itp. Mo¿na sobie w g³owie ustalaÌ jad³ospis, albo raczej "piciospis" w stylu: "Jak wejdê do hotelu, to zamówiê sobie jednoczeœnie coca-colê, wodê mineraln¹ z gazem, piwo i kawê. A piÌ bêdê najpierw wodê, póŸniej colê, na koùcu piwo, a kawê w miêdzyczasie, ¿eby mi nie ostyg³a".
- Âże moÂżna wypiĂŚ dwa litry deszczĂłwki za jednym zamachem i trwa to nie dÂłuÂżej niÂż 10 minut.
- Âże myÂśl o zanurzeniu siĂŞ, chociaÂżby na chwilĂŞ: w wannie, basenie, morzu, beczce, a nawet w kaÂłuÂży (na Kamczatce kÂąpaÂłem siĂŞ w gorÂących kaÂłuÂżach w wulkanicznym terenie), moÂże czÂłowieka doprowadziĂŚ do powaÂżnego niepokoju.
- ¿e mo¿na zatêskniÌ za bia³¹ koszul¹, garniturem i spinkami do mankietów.
- ¿e w nocy œni¹ siê jakieœ odjazdowe sceny. Œni³o mi siê, ¿e by³em w s¹dzie. Szed³em po schodach ubrany w togê, z aktami pod pach¹. Nagle schody zaczê³y mi rozje¿d¿aÌ siê pod nogami. Spojrza³em w dó³ i zobaczy³em, ¿e ca³e schody s¹ z miêkkiego b³ota, z którego, jak w d¿ungli, wystaj¹ œliskie korzenie.
- ¿e mo¿na przezwyciê¿yÌ ka¿dy lêk, jeœli cz³owiek boi siê czegoœ jeszcze gorszego. Czy przejœÌ nad wzburzonym strumieniem po œliskim pniu z³amanego drzewa, czy zostaÌ na brzegu samemu? To dylemat, z którym musia³a poradziÌ sobie jedna kole¿anka. Dylemat pozwoli³ jej nabraÌ si³, byÌ mo¿e na resztê ¿ycia.
- Âże w czasie marszu w nocy nic nie widaĂŚ, a jak kaÂżdy zapali latarkĂŞ, to widzi ledwie plecy poprzednika, a niekoniecznie kierunek, w ktĂłrym ten idzie.
- Âże w biedzie czÂłowiek nie jest sam, ale im wiĂŞksza jest bieda tym szansa na dobre towarzystwo jest mniejsza. Ania w czasie ostatniej sesji, przed porzuceniem przez nas w nocy ostatniego obozowiska bardzo dÂługo milczaÂła. Zamiast tÂłumu Âświetlistych istot duchownych o egzotycznych czasami imionach, zobaczyÂła jednÂą tylko postaĂŚ: MatkĂŞ BoskÂą z Copacabana. PrzyszÂła i powiedziaÂła jej, Âże nas nie opuÂści i "zostanie z nami do koĂąca". Nie zabrzmiaÂło to wesoÂło. Dlatego chyba maszerowaliÂśmy tak, Âże stopy bolaÂły jakby je ktoÂś paÂłkÂą obiÂł.
- Âże, na koĂącu drogi zaczĂŞÂły pojawiaĂŚ nam siĂŞ wielkie motyle. Takie wielkie jak dÂłoĂą. LataÂły miĂŞdzy naszymi gÂłowami slalomem. One nie umiejÂą lataĂŚ prosto, bo w tym gÂąszczu nie nauczyÂły siĂŞ. Pojawienie siĂŞ kaÂżdego nastĂŞpnego poprawiaÂło nam nastrĂłj.
- Âże, pierwszym znakiem cywilizacji przy wyjÂściu z dÂżungli byÂł drut kolczasty ogradzajÂący jakieÂś pastwisko. WyobraÂźcie sobie, jak moÂżna siĂŞ ucieszyĂŚ na widok drutu kolczastego...!!!